Czy w końcu Marvel wstał z kolan? Co oznacza tajemnicza gwiazdka w tytule? Już przed kinową premierą film "Thunderbolts*" stawia wiele pytań. Oczekiwania? Rosną z każdą kolejną produkcją ze
Czy w końcu Marvel wstał z kolan? Co oznacza tajemnicza gwiazdka w tytule? Już przed kinową premierą film "Thunderbolts*" stawia wiele pytań. Oczekiwania? Rosną z każdą kolejną produkcją ze świata MCU, ponieważ już w przyszłym roku "Avengers: Doomsday", czyli długo wyczekiwany hit, który - według zapowiedzi, ma zostać jednym z najlepszych i najważniejszych filmów w całej historii Marvela. Teraz nie ma miejsca na żarty. Nadszedł czas na zbudowanie solidnych fundamentów pod prawdziwy emocjonalny rollercoaster.
Yelena Belova (Florence Pugh) wraz z innymi najemnikami – Johnem Walkerem (Wyatt Russel), Avą Starr (Hannah John-Kamen) oraz Antonią Dreykov (Olga Kurylenko), zostaje oszukana przez Valentinę de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus), która - pod naciskiem śledztwa władz, zmuszona jest zatrzeć wszystkie ślady swojej, obciążającej ją, działalności. Do zespołu "odrzutków" dołączy tajemniczy Bob (Lewis Pullman), Alexei Shostakov (David Harbour) oraz Kongresman Bucky Barnes (Sebastian Stan). Wszyscy członkowie drużyny Thunderbolts mierzą się z problemami – mniejszymi lub większymi, zupełnie jak każdy normalny człowiek.
Historia opowiedziana w najnowszej produkcji Marvela przedstawia niełatwą drogę bohaterów w walce ze słabościami, obrazując ją w bardzo przyjemnym i intrygującym stylu. Rażące błędy, które pojawiały się w poprzednich filmach MCU, związane ze scenariuszem oraz efektami specjalnymi, odeszły w zapomnienie. Wreszcie dostaliśmy angażującą, a na dodatek sensowną historię, która oprócz żartów, znajduje też miejsce na poważne sprawy - na rozmowę o samotności, depresji i wypaleniu zawodowym. W "Thunderbolts*" bohaterowie są ludzcy, a wydarzenia przyziemne. Widzowie rozumieją rozterki życiowe i utożsamiają się z problemami protagonistów.
Florence Pugh po raz kolejny pokazuje swoją świetność. Nie ma co się dziwić, skoro jest uważana za jedną z najlepszych aktorek młodego pokolenia. David Harbour jako Red Guardian był równie dobry – zupełnie czarował na ekranie. Poziom obsady w "Thunderbolts*" to jeden z wielu powodów, dla których warto zobaczyć ten film. Lewis Pullman notuje bardzo udany debiut w MCU, a jego rola Sentry'ego - zupełnie niczym Homelander w "The Boys", wzbudza ogromny respekt oraz zainteresowanie wśród widzów. Sebastian Stan ponownie zawitał na ekranie - po krótkim epizodzie w "Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały Świat", aktor zdążył przypomnieć, dlaczego Bucky Barnes jest uwielbiany przez fanów Marvela. Wyatt Russell jako John Walker daje się polubić, mimo trudnego charakteru granej przez niego postaci.
Jednak "Thunderbolts*" nie jest filmem tak rewolucyjnym, jakby mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Dostaliśmy dobrze zrealizowany film - na wszystkich płaszczyznach i poziom, który powinien być codziennością w MCU. Niestety ostatni czas mocno obniżył oczekiwania widzów, dlatego ta pozycja mogła wywołać taką euforię. Podsumowując. "Thunderbolts*" to obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów Marvela, którą na pewno się nie zawiedziecie. Po seansie czuć satysfakcję i rodzi się nadzieja, że studio zaczęło wchodzić na dobrą drogę. Zabrakło mi tutaj iskierki, trochę więcej magii, jednak jest to film, jak najbardziej, zadowalający.