Recenzja filmu

Trans (2013)
Danny Boyle
James McAvoy
Vincent Cassel

Trans-potting

Podczas zgłębiania jego nieświadomości trafiamy na kolejne tajemnice. Boyle bardzo umiejętnie myli tropy, trzymając nas w niepewności niemal do samego końca. Kamera z uwielbieniem rejestruje
Po oscarowych i olimpijskich wyżynach, na jakie wspinał się ostatnimi czasy Danny Boyle, "Trans" wydaje się zejściem na ziemię, odpoczynkiem po salonowych wojażach. Posmak wielkiego świata jednak pozostał. James McAvoy prowadzi narrację niczym Ewan McGregor w "Trainspotting", ale zamiast odwiedzać z nim brytyjskie puby i kopać płytkie groby, brylujemy w świecie wysokiej sztuki, domów aukcyjnych i zorganizowanej przestępczości.

"Trans" jest boyle'owską wariacją na temat heist movie. Konwencja postawiona jest jednak na głowie, napad bowiem ma miejsce już w pierwszych minutach filmu, a resztę ekranowego czasu bohaterowie spędzają na dociekaniu, co tak naprawdę zaszło. Sam skok się udaje, ale w trakcie akcji pracownik domu aukcyjnego (McAvoy) ukrywa przedmiot kradzieży i… traci pamięć. Teraz trzeba więc włamać się do głowy delikwenta i wydobyć cenną informację. Wytrychami w tym wypadku będą psychologiczne sztuczki, seanse hipnozy i rozmaite mnemotechniki. Boyle proponuje nam zatem szczególne połączenie "Incepcji" i "Ocean’s 12" – w obsadzie zresztą jest nawet Vincent Cassel.

Co ciekawe, to Francuz – tutaj w roli herszta kryminalnej szajki – kreuje najmniej nieprzeniknioną spośród postaci. To Rosario Dawson jako femme-nie-do-końca-fatale wciąż zwodzi i lawiruje, nie pozwalając zgadnąć, po czyjej stoi stronie. Podobnie McAvoy, który tylko pozornie wciela się w typowo boyle'owskiego bohatera – zwyczajnego człowieka zakopanego po uszy w przerastających go okolicznościach. Podczas zgłębiania jego nieświadomości trafiamy bowiem na kolejne tajemnice. Boyle bardzo umiejętnie myli tropy, trzymając nas w niepewności niemal do samego końca. Kamera z uwielbieniem rejestruje refleksyjne powierzchnie i lustrzane odbicia, podkreślając atmosferę nieustannego podejrzenia i zagubienia.

Reżyser tka swój film z tropów rodem z czarnego kryminału, ale ubiera je w kolorową, klubową stylistykę; to już nie neo-noir, a neon-noir; zgodnie z tytułem zresztą – "Trans" wprowadza bowiem w niemal hipnotyczny stan. To prawdziwa montażowa błyskotka, labirynt utkany z przeplatających się płaszczyzn snu, jawy i halucynacji, intensywnych kolorów i pulsującej ścieżki dźwiękowej. Gdzieś w tej fluorescencyjnej techno-łamigłówce ukryte jest rozwiązanie, ale nie sposób odróżnić, co jest cenną w informacje retrospekcją, a co kolejnym zwidem. Scenariusz Joe Ahearne'a i Johna Hodge'a (współtwórca wczesnych filmów Boyle'a) to niezwykle precyzyjna konstrukcja, która jak kostka Rubika wydaje się początkowo nie do ułożenia. Ta precyzja jest jednak odrobinę zbyt chłodna, bo gdzieś w fabularnej kalkulacji gubią się bohaterowie. Trudno kibicować którejkolwiek z postaci, gdy wciąż zmieniają one front i ujawniają nowe motywacje. Ale choć cała fabularna para idzie ostatecznie w gwizdek, sam proces rozwiązywania tej zagadki jest ekscytujący. W sumie warto wejść w ten trans.  
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones