Recenzja filmu

Zgadnij, kto przyjdzie na obiad (1967)
Stanley Kramer
Spencer Tracy
Sidney Poitier

Biało - Czarny galimatias

Chociaż od premiery "Zgadnij kto przyjdzie na obiad" (ang. "Guess Who’s Comming to Dinner") minęło niemal czterdzieści pięć lat, a problematyka, którą film podejmuje, nie jest już tak aktualna,
Chociaż od premiery "Zgadnij kto przyjdzie na obiad" (ang. "Guess Who’s Comming to Dinner") minęło niemal czterdzieści pięć lat, a problematyka, którą film podejmuje, nie jest już tak aktualna, nadal robi on ogromne wrażenie, szczególnie od strony technicznej. Zachwyca przede wszystkim świetną obsadą i niezwykle inteligentnymi dialogami, które pełnią tu funkcję nadrzędną i są kluczem do zrozumienia filmu. Stanley Kramer nie pierwszy raz stworzył dzieło odnoszące się do ważnych problemów społecznych ("Kto sieje wiatr" 1960, "Wyrok w Norymberdze" 1961). Tym razem jednak problem dyskryminacji rasowej i niechęci do mieszanych małżeństw wpisał w zwykłą, rodzinną i kameralną historię, ubierając ją w dodatku w komediową oprawę. To niesamowite, jak zgrabnie połączył tak poważne zagadnienie z lekkością i niebanalnym humorem. Dzieło Kramera w żadnym wypadku nie jest dramatem. Jest dobrą komedią obyczajową, przy której widz śmieje się, wzrusza, jednocześnie zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

Fabuła z początku wydaje się bardzo prosta: dwudziestotrzyletnia Joanna (Katharine Houghton) wraca z Hawajów do rodzinnego domu w towarzystwie czarnoskórego, piętnaście lat starszego Johna (Sidney Poitier), ma zamiar przedstawić go rodzicom i oświadczyć, że wkrótce za niego wyjdzie. Sytuacja komplikuje się, gdy Państwo Drayton (Katharine Hepburn oraz Spencer Tracy) zostają poinformowani przez córkę, że ta zostanie żoną Johna bez względu na ich zgodę i jednocześnie przez potencjalnego zięcia, że bez ich zgody się nie pobiorą. Sprawa gmatwa się jeszcze bardziej, kiedy Joanna zaprasza na obiad rodziców Johna, którzy również nie mają świadomości, że wybranka ich syna jest innej rasy. Wkrótce cała szóstka ma się spotkać w domu dziewczyny. Każdy z rodziców ma swoje obiekcje, ponadto pojawiają się dwie niezwykle ciekawe postaci drugoplanowe: przyjaciel rodziny Drayton – Ojciec Ryan oraz czarnoskóra gosposia Tillie, z których każde reprezentuje inne stanowisko w sprawie owego związku. Jak zakończy się to niecodzienne spotkanie?

Jednym z największych atutów filmu jest doskonała obsada. Co ciekawe, żadna z postaci nie przysłania pozostałych. Każdy jest tutaj potrzebny i ma do odegrania ważną rolę. Pomimo tego, moją uwagę najbardziej zwrócili rodzice Joanny - Christina i Matt. Hepburn i Tracy nie po raz pierwszy spotykają się na planie komedii obyczajowej. W "Żebrze Adama" z 1949 mieli okazję zagrać małżeństwo przeżywające kryzys z powodu ambicji żony i braku akceptacji dla nich przez męża. Kolejny raz wypadają bardzo wiarygodnie jako para, tym razem jako państwo "koło sześćdziesiątki", a więc bogatsi o pewne doświadczenia. Katharine jest w tej roli po prostu fenomenalna. Jej gra – bardzo oszczędna i powściągliwa – idealnie oddaje wewnętrzne rozdarcie matki chcącej jak najlepiej dla córki. Jej wysiłek został nagrodzony kolejnym Oscarem dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej w 1968 roku. Oglądając Katharine, miałem przed oczyma jej późniejszą rolą (także oscarową) w "Nad złotym stawem", gdzie zagrała u boku Henrego Fondy, również kochającą żonę i matkę. Rola w "Zgadnij kto…" była świetnym przygotowaniem do tej późniejszej, równie wspaniałej. Postać Matta dosyć dynamiczna jest właściwie najważniejszą osobą w filmie, gdyż to od niego w dużej mierze zależy rozwój wydarzeń. Tracy’emu udało się wykreować bardzo ciekawy charakter: trochę komiczny, trochę zagubiony, jednak nietracący naszej sympatii nawet w momentach, gdy nie jest zbyt miły. Warto także wspomnieć o postaciach drugoplanowych. Ojciec Ryan jest niezwykle ciepły i mądry, a dodatkowo niemal za każdym razem nas rozśmiesza. Tillie z kolei to typowa pyskata kobieta, której usta się nie zamykają i która powie wszystko, co akurat myśli, bez względu na konsekwencje. Pomimo tego, sprawia wrażenie niezwykle sympatycznej, dodaje filmowi pikanterii i wyrazistości. Rodzice Johna są za to spokojni i zrównoważeni, podobnie jak on sam, co stanowi przeciwwagę dla reszty postaci. W końcu Joanna to dziewczyna pełna energii, wiedząca, czego chce od życia, postępująca zgodnie z własnym sercem, bez oglądania się na innych oraz reprezentująca nowe, otwarte i nowoczesne pokolenie. Młoda Houghton wypada bardzo wiarygodnie w tej roli.

To, co w filmie Kramera najbardziej ujmuje i jednocześnie dominuje nad innymi środkami wyrazu, to świetny scenariusz i dialogi. William Rose wspiął się na wyżyny swoich możliwości, za co został uhonorowany Oscarem. Teoretycznie historia jest prosta, życiowa, nawet przewidywalna. Jednakże wyrazistość postaci ich inteligentne, często zabawne i groteskowe kwestie sprawiają, że nie sposób nie zachwycać się tak wyrafinowanym humorem i kunsztem scenariopisarskim. Film niektórym może wydawać się po prostu nudny. Owszem, nie jest to kino dla wszystkich. Nie znajdziemy tutaj żadnych efektów specjalnych, zaskakujących rozwiązań montażowych, operatorskich, czy nawet wybitnej ścieżki dźwiękowej (muzyka pojawia się tylko w ważniejszych momentach), jednak reżyserowi udało się stworzyć bardzo oryginalny i atrakcyjny film, wysuwając na pierwszy plan podejmowany problem. Nic go nie przesłania, wszystko z sobą współgra w bardzo wyważony sposób.

Kino wydało na świat wiele dzieł o uprzedzeniach rasowych i dyskryminacji, jak na przykład "Zabić drozda" z 1962, jednak Kramer podchodzi to tego w inny sposób. Nie wprowadza nas do sali sądowej, do slumsów czy dużych korporacji, a do zwykłego amerykańskiego domu. Przedstawia sytuację, która teoretycznie może się każdemu przydarzyć i pokazuje, że to normalne. Jeszcze raz podkreślę, że film jest z 1967 roku, a więc z czasów, kiedy uczestnictwo w życiu publicznym Afroamerykanów nie było tak popularne i naturalne jak dzisiaj, a sam film wywołał niemałą dyskusję na ten temat (John - filmowy narzeczony Joanny jest profesorem medycyny i ważną personą w WHO).

Warto obejrzeć ten film z wielu powodów: aby podziwiać kunszt i specyfikę kina lat sześćdziesiątych, ale także zapoznać się z problemem mimo wszystko nadal obecnym w wielu rejonach świata. Kramer zwraca bowiem uwagę na jeszcze jedną kwestię. Mianowicie na powierzchowność tolerancji - zjawisko niezwykle dzisiaj popularne. Czy nie jest tak, że wielu z nas otwarcie deklaruje brak zastrzeżeń w stosunku do osób innej rasy, wyznania czy orientacji seksualnej? Jednak kiedy taka osoba ma wejść do rodziny czy do grona przyjaciół, nagle przestajemy być już tacy tolerancyjni. Na pewno po obejrzeniu "Zgadnij kto…" najdzie was taka refleksja.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones