Recenzja gry

Dead Island (2011)
Phil LaMarr
Kim Mai Guest

Wakacje z trupami

"Dead Island" to gra, która bawi i uczy. Bawi, bo można przy niej spędzić kilkanaście godzin, tnąc, miażdżąc i dziurawiąc zastępy paskudnie wyglądających wrogów. Uczy, ponieważ stanowi praktyczny
"Dead Island" to gra, która bawi i uczy. Bawi, bo można przy niej spędzić kilkanaście godzin, tnąc, miażdżąc i dziurawiąc zastępy paskudnie wyglądających wrogów. Uczy, ponieważ stanowi praktyczny poradnik sztuki przetrwania w miejscu opanowanym przez żywe trupy.

Czarodzieje z polskiej firmy Techland z pewnością obejrzeli po kilka razy klasykę zombie horroru. W "Dead Island" najsilniej daje o sobie znać wpływ "Zombie Flesh Eaters" Lucio Fulciego. Tłem dla historii jest bowiem tropikalna wyspa, której rajska atmosfera kontrastuje z krwawą jatką. Czyni to momentami grę oniryczną –  lazurowe plaże i piękne widoczki skłaniają raczej do opalania się albo igraszek z drugą połową, a nie robienia budyniu z czyjejś głowy przy pomocy gazrurki.

Gracz ma do wyboru jedną z czterech postaci, z których każda specjalizuje się w innym rodzaju walki. Przed wyborem bohatera możemy wysłuchać z jego ust smutnej biografii. Potem, zgodnie z zasadą mistrza suspensu, Alfreda Hitchcocka, następuje symboliczne trzęsienie ziemi. Budzimy się w zdemolowanym apartamencie hotelowym w kurorcie Royal Palm Resort na wyspie Banoi. Za drzwiami czeka na nas śmierć: wszędzie walają się zwłoki, a w najciemniejszych zaułkach korytarza czają się żądne krwi monstra.

Jeśli oglądaliście choć jeden horror o zombiakach, to wiecie, że w pojedynkę nie mają z Wami żadnych szans. Kłopoty zaczynają się w momencie, gdy przyjdzie Wam zmierzyć się z watahą miłośników świeżego ludzkiego mięska. Najlepiej jest wtedy siedzieć za kierownicą rozpędzonego samochodu albo dzierżyć w dłoniach szybkostrzelny karabin z pełnym magazynkiem. Takie komfortowe sytuacje zdarzają się jednak w grze rzadko – zazwyczaj w arsenale mamy do wyboru złamane wiosło, tępy nóż albo uszkodzony klucz francuski. Broń szybko się niszczy, ale możemy ją zreperować za pieniądze w gęsto rozsianych na wyspie warsztatach.

Podczas wędrówki po Banoi warto jest zaglądać do walizek porzuconych przez zjedzonych gości. Prócz waluty znajdzie się w nich alkohol i telefony komórkowe, które da się przehandlować u cichociemnych cwaniaczków. Z kolei w szafkach i na blatach w domkach letniskowych można znaleźć napoje energetyczne (zwiększają wskaźnik życia) albo przedmioty, dzięki którym uczynimy naszą broń jeszcze bardziej śmiercionośną.

Pod względem mechaniki rozgrywki "Dead Island" wydaje się raczej monotonne. Gracz podejmuje się kolejnych zadań popychających akcję do przodu. W międzyczasie przyjmuje też poboczne zlecenia, za które otrzymuje wartościowe fanty. I tak w kółko, dopóki nie uda mu się opuścić wyspy. Dziecko Techlandu jest za to znakomitym generatorem skoków adrenaliny. Za każdym razem, gdy jakiś zombiak rzucał się na mnie zza krzaków, podskakiwałem z przerażenia, wydając przy tym odpowiedni, niecenzuralny okrzyk. Po paru takich napaściach musiałem zrobić sobie przerwę, by napić się melisy i ukoić nerwy.

Gra jest odpowiednio makabryczna, ma przyzwoitą grafikę i bardzo dobrą oprawę dźwiękową (odgłosy natury i ryki żywych trupów – pierwsza klasa). Fani rzeźniczej rozrywki nie powinni być zawiedzeni.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Firma Techland została założona w 1991 roku, a powstanie ich pierwszego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones