Relacja

Planete Doc Review Dzień 6: Orangutan na parze

Filmweb / autor: , , , /
https://www.filmweb.pl/article/Planete+Doc+Review+Dzie%C5%84+6%3A+Orangutan+na+parze-60528
Za nami szósty dzień największego w Polsce festiwalu poświęconego filmom dokumentalnym, czyli Planete Doc Review. Poniżej możecie przeczytać o tym, co ciekawego  można było obejrzeć wczoraj i na co warto wybrać się w nadchodzących dniach. Więcej informacji na temat festiwalu znajdziecie TUTAJ.



Detektyw Antoine

Antoine ma 6 lat i jest niewidomy od urodzenia, a może raczej, jak chcą jego koledzy ze szkoły – "jest osobą, o której sądzimy, że jest niewidoma". Film "Antoine" jest bowiem próbą odtworzenia widzenia świata w sposób, w jaki widzi go wewnętrzne oko chłopca, jego wrażliwość i wyobraźnia, biorąc trochę w nawias przyzwyczajenia i oczekiwania widza. Realizatorzy starają się pokazać świat niewidomego chłopca w całej swojej odmienności, zanurzony jeszcze w dziecięcym wyobrażeniu, gdzie codzienna realność splata się z bajką, opowieścią. To film też po trosze o niepełnosprawności widzianej oczami dzieci, odmienności, która nie przeszkadza i która jest akceptowana na równi z innymi cechami danej osoby, nie dominująca nad nimi i nie determinująca ich. Przyglądając się zabawom dzieci, trudno wciąż pamiętać o kalectwie Antoine’a, bo jak inne dzieci śmieje się, złości, pochłonięty swoimi wyobrażeniami i dialogami z fikcyjnymi postaciami. Często bawi się w detektywa i wraz z towarzyszami zabawy szuka uważnie różnych wskazówek, które pomagają mu rozwikłać różne tajemnicze zagadki. To bardzo ładna filmowa metafora, bowiem historią do rozwiązania wydaje się tu rzeczywistość i jej ważne elementy – przedmioty, ludzkie zachowania, emocje. To świat, który mały detektyw musi umieć opisać i zrozumieć. "Antoine" jest bardzo ciekawym plastycznie filmem, chociaż nie łatwym w odbiorze, to trochę tak jakby na pewien czas przyjąć inną percepcję świata, zaskakujący punkt widzenia, niepewny, zmienny, jakbyśmy nie panowali nad własnymi zmysłami. (MB)



Chińskie pudełko

Co się kryje w chińskim pudełku z obrazkami? Chaos, brud i wiele okrucieństwa. W filmie "Zakłócenia porządku" mamy około dwudziestu ujęć, dwudziestu historii, oglądamy między innymi: świnie blokujące autostradę, mężczyznę nurkującego w poszukiwaniu czegoś wartościowego w miejskich ściekach, ludzi zatrzymanych przez policję, bitych i zakuwanych w kajdanki, pożar i akcję ratunkową, kilkumiesięczne porzucone dziecko, którym nikt się nie interesuje, mężczyznę próbującego skoczyć z mostu, zawody pływackie… Te paradoksalnie niepowiązane z sobą historie przeplatają się, a ich wspólnym mianownikiem wydaje się właśnie pewne odstępstwo od normy, zakłócenie, nieporządek powodujący chaos w dokładnym i monotonnym rytmie miasta. Gigantyczna metropolia wydaje się co chwilę wstrząsana niewielkimi wybuchami nieporządku, maleńkimi kryzysami. Czarno-białe ujęcia, pozbawione komentarza i muzyki wywierają przygnębiające wrażenie, przy tym są nieco nużące, trudne w odbiorze. Zdecydowanie nie jest to widokówka z Chin, to raczej album, oferujący widoki, nie przeznaczone dla oka turysty, to spojrzenie od wewnątrz, uważnego i cierpliwego obserwatora. Okrucieństwo, przemoc, bieda, samotność, śmierć – to tylko kilka obrazków, wydaje się przy tym dość uniwersalnych, właściwych dla współczesnych, bezdusznych przestrzeni miejskich i zimnych relacji międzyludzkich. Tu w tym mieście nie można się porozumieć, życie jest okrutne i niezrozumiałe, ludzkie życie niewiele jest tu warte – zdaje się mówić reżyser. Chaos wypadków, wyłomy w codzienności stanowią coś w rodzaju apelu o opamiętanie się w gonitwie, ale niestety, okazuje się on bezskuteczny. (MB)



W oparach wyznań

Organizatorzy Planete Doc Review jeszcze przed festiwalem zapowiadali, że "Para do życia" będzie jednym z głównych faworytów do tegorocznych nagród. Cóż, w moim przypadku mogę tylko powtórzyć za Gombrowiczem: Jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca?



Twórcy dedykują swój film fińskim mężczyznom. Rzeczywiście, poza jednym wyjątkiem, we wszystkich scenach dokumentu wypowiadają się sami faceci. Każdy z nich ma  swoją smutną historię, na której opowiedzenie nie zdobyłby się nigdzie indziej jak tylko w saunie. Jest ona dla Finów magicznym miejscem. Zrzucając wierzchnie okrycie i wystawiając swoje ciało na działanie gorącej pary, panowie odsłaniają się również psychicznie.  Odkrywanie dręczących ich demonów nie jest jednak szczególnie pasjonującym zajęciem. Film dłuży się niemiłosiernie i przynosi konstatację, że mężczyźni są tak samo wrażliwi jak kobiety. Narzucone im role społeczne nie pozwalają jednak na okazywanie emocji. No doprawdy, wielkie odkrycie! (ŁM)


Problem pokonanych

Michael Gaumnitz, urodzony w zrujnowanym przez alianckie bombardowania Dreznie, zabiera widzów w podróż po powojennych Niemczech. Za przewodnika służą mu słowa szwedzkiego korespondenta Stiga Dagermana i liczne materiały archiwalne. Przed naszymi oczami rozpościera się wstrząsający widok zniszczonych miast i wygłodniałych ludzi. Widzimy naród upokorzony, zniszczony własną dumą i żelazną wolą aliantów. Jesteśmy świadkami tego, jak pod nadzorem okupantów rozliczają się z nazistowską przeszłością.



Można byłoby powiedzieć, że "Niemiecka jesień '46" próbuje oczyścić Niemców, pokazując ich cierpienie wykazać, że i oni byli ofiarami. Takie spojrzenie w Polsce może budzić niepokój, w końcu jest bardzo bliskie temu, co mówią chociażby wysiedleni Niemcy z ziem odzyskanych. Jednak Dagerman, a zanim Gaumnitz, tak naprawdę zadają bardziej istotne pytania. Zastanawiają się, co zrobić z problemem pokonanych. Jak agresorów wprowadzić na nowo w świat "pokojowej" demokracji Zachodu. Niemcy, pozbawieni wszystkiego, nie są w stanie cieszyć się z obalenia hitlerowskiej dyktatury. Nie ma w tym nic dziwnego, że z tęsknotą wspominają III Rzeszę, kiedy żyli normalnie. Bez odbudowy kraju istnieje w nich tylko gorycz. Ta sama sytuacja ma miejsce teraz chociażby w Iraku.

"Niemiecką jesień '46" nie sposób nie porównywać z "Niedokończonym filmem". Oba wykorzystują ten sam model konstrukcji dokumentu: materiały archiwalne plus z offu komentarz naocznego świadka. Francuski film nie ma jednak nawet w połowie tej samej siły rażenia. Być może jest to związane z tym, że jest on bardziej impresyjny. Dodane animacje z jednej strony budują klimat, ale z drugiej strony tworzą dystans, podczas gdy w przypadku "Niedokończonego filmu" dystans zafałszowanej propagandówki zostaje złamany relacjami ocalałych (i tych, którym przeżyć się nie udało). (MP)


Geniusz wykorzystany

"Geniusz i chłopcy" to film bardzo na czasie. W związku z odrodzonym zainteresowaniem skandalem wokół osoby Romana Polańskiego, znów stawiane są pytania o ocenę moralną ludzi, którzy z jednej strony dokonują czynów niedopuszczalnych w naszym kręgu kulturowym, a z drugiej są postaciami wybitnymi, zmieniającymi oblicze naszego świata.



U Szweda Bosse Lindquista pedofilem i geniuszem jest Daniel Carleton Gajdusek, odkrywca prionów, zdobywca Nagrody Nobla. W filmie jawi się on niczym doktor House. To lekarz mający obsesję na punkcie rozwiązywania najtrudniejszych zagadek medycznych. Jego nie interesuje pacjent per se, ale przypadek, który stanowi dla niego intelektualne wyzwanie. O ile jednak czarną stroną House'a jest uzależnienie od leków przeciwbólowych, o tyle Gajdusek ma znacznie mniej przyjemną przywarę – podniecają go dzieci. Wielu swoim wybrańcom zapewnił lepsze życie. Wielu pochodziło z kultur, gdzie na relacje seksualne patrzy się zupełnie inaczej. Czy jednak usprawiedliwia to Gajduska, który jednak Papuasem nie był, a i nie spędzał w dziczy całego swego życia? Lindquist niby próbuje odpowiedzieć na to pytanie, ale w rezultacie wije się jak piskorz i jest bardziej śliski niż Gajdusek, który przynajmniej do końca pozostał konsekwentny.

"Geniusz i chłopcy" to film naiwny, sprawiający wrażenie, jakby zrealizowały go dzieci. Gdzieś z boku pojawiają się obrazy sugerujące bardziej skomplikowaną osobowość i trudniejsze do zinterpretowania powody pedofilii. Lindquist wydaje się jedynie świadomy ich istnienia, ale kompletnie niegotowy, do ich poruszenia czy analizy. (MP)


Odwiedziny u siostry w więzieniu

Ile można obserwować orangutana? Długo. A dzięki dyskretnym zabiegom filmowym Nicolasa Philiberta, wbrew pozorom nie będzie to wcale zajęcie monotonne. Tytułowa bohaterka filmu mieszka w paryskim zoo i dobiega 40-tki, czyli wieku jak na orangutana bardzo zaawansowanego. Autor zatrzymuje się z kamerą przed szklaną klatką "Nenette" i przyjmując perspektywę zwykłego zwiedzającego po prostu patrzy uważnie. W ten sposób daje nam czas, byśmy poznali zwierzę bliżej, spróbowali zgłębić jego tajemnicę. Orangutanica – pomarszczona, z przebogatą mimiką i wachlarzem zaskakujących gestów – chwilami sprawia wrażenie pogrążenia w głębokiej depresji i na pewno nie jest tym mieszkańcem zoo, który wzbudza najwięcej zachwytów w stylu "ale słodki zwierzak!". A jednak fascynuje i gapie chętnie na dłużej zatrzymują się przed wystawionym na widok publiczny mieszkaniem Nennette. Ich komentarze – pełne podziwu, zadziwienia – słyszymy w filmie jedynie zza kadru. Wypowiadają się również opiekunowie orangutanicy. Przybliżają nam skomplikowany charakter Nenette, ale też zauważają, że niektórzy przychodzą odwiedzić ją codziennie "jak matkę albo jak brata w więzieniu".


 
Tak właśnie Philibert portretuje bohaterkę – pozostawiając nas po drugiej stronie klatki, nie udaje, że zrozumiał zwierzę, że w jakiś sposób je oswoił. Wielką zaletą tego filmu jest, że z dzikiego zwierzęcia nie robi poczciwej maskotki. Raczej oddaje hołd nieprzeniknionej naturze i małpiej inteligencji. (MG)
 
Najlepszy aktor wśród szpiegów

Historia opowiedziana w "Garbo. Szpieg" wygląda jakby wyszła spod pióra skłonnego do przesady scenarzysty filmów sensacyjnych klasy B. I byłaby kompletnie niewiarygodna, gdyby nie fakt, że...zdarzyła się naprawdę. Reżyser Egmon Roch sięgnął po mało znany epizod z II Wojny Światowej: przedstawia nam Juana Pujola, podwójego agenta, który z pomocą Brytyjczyków wyprowadzał Niemców w pole. To w dużej mierze dzięki Pujolowi naziści nie byli przygotowani na desant w Normandii, dlatego nie bez przesady mówi się o nim w filmie jako o człowieku, który zmienił losy całej wojny. Jednak to tylko jedno z wielu niesamowitych zdarzeń w życiorysie Pujola. Dodajmy tu jedynie, że manipulował Niemcami ponad wszelkie wyobrażenie: nigdy nie prowadził działalności szpiegowskiej jako takiej, ale wymyślał informacje (fakt, że rozwinął siatkę szpiegów, że mieszka w Londynie) oraz dostarczał z opóźnieniem te uzyskane od MI5 (tak, aby były już bezużyteczne). Autor filmu w trakcie rozmowy z widzami po seansie przyznał, że zebranych przez niego materiałów o niesamowitym życiu Garbo starczyłoby na serial, a nie tylko półtoragodzinny film. Z drugiej strony Pujol, jak prawdziwy szpieg, nie pozostawił po sobie wielu zdjęć ani materiałów filmowych. Dlatego "Garbo. Szpieg" wykorzystuje i zaskakująco montuje tysiące przeróżnych archiwów: od fragmentów filmów fabularnych, przez kroniki wojenne, po animacje. W ten sposób przedstawia wojenne tło, a scenami ze starych filmów (np. "Mata Hari" z Gretą Garbo) nie bez szczypty ironii "dopowiada", jak mogły wyglądać poszczególne wydarzenia z życia Pujola. Trudno było o lepszą formułę dla tej historii, dziwniejszej niż jakakolwiek fikcja – uświadamia nam, że nasze wyobrażenie pracy szpiega czerpiemy przede wszystkim z filmów i nie da się szczerze odpowiedzieć na pytanie: Jak to było naprawdę? (MG)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones