Relacja

AFF 2012: Dynamit i trupy w zamrażarce

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/AFF+2012%3A+Dynamit+i+trupy+w+zamra%C5%BCarce-90783
Kolejny dzień na American Film Festival upłynął nam pod znakiem  morderstw i rozbojów. Obejrzeliśmy "Interesy i ekscesy" według prozy Elmore'a Leonarda oraz "Berniego" z Jackiem Blackiem w roli poczciwca z trupem w zamrażarce.

87-letni Leonard napisał do tej pory cztery tuziny powieści, z których niemal połowa została przeniesiona na ekran (w tym "Jackie Brown", "3:10 do Yumy" oraz serial "Justified"). Mistrz ostrego jak amunicja dialogu i zakręconych intryg kryminalnych cieszy estymą zarówno wśród miłośników literackiej pulpy jak i gigantów pióra pokroju Saula Bellowa czy Martina Amisa. Jego dzieła to gotowe scenariusze i trzeba się wyjątkowo postarać, aby spartolić filmy na ich podstawie.  Reżyser Charles Matthau (prywatnie syn zgryźliwego tetryka Waltera) dołożył  w tej materii wszelkich starań, czego efektem są słabe "Interesy i ekscesy".

To historia detektywa Mankowskiego (Billy Burke, ojciec Belli ze "Zmierzchu"), byłego sapera, pracującego w wydziale przestępstw seksualnych. Pewnego dnia w biurze bohatera pojawia się zjawiskowa blondynka zamierzająca oskarżyć o gwałt napędzanego alkoholem, trawą i lekarstwami milionera. Pomagając jej, Mankowski wikła się w intrygę, w której stawką jest parę milionów dolarów, a środkiem do celu – skrzynka dynamitu.

Styl filmu ustala pierwsza scena rozgrywająca się w posiadłości czarnoskórego alfonsa. Wszystko jest tutaj przesadzone i ostentacyjne: od wystroju wnętrz, przez grę aktorów po wygenerowaną komputerowo eksplozję. Charles – nomen omen – Matthau zapomniał chyba, że mniej znaczy więcej, a nadmiar bywa częściej tandetny niż dowcipny.  Reżyser bawi się estetyką czarnego kryminału i kina nurtu exploitation, ale robi to mechanicznie i bez wdzięku. W przetrwaniu seansu pomagają jedynie błyskotliwie odzywki i przekomarzanki bohaterów, ale to już akurat zasługa autora literackiego pierwowzoru, a nie filmowców.

Znacznie lepszy interes ubili widzowie, którzy wybrali się w piątek na "Berniego". To nowy film Richarda Linklatera, jednej z tuz niezależnego amerykańskiego kina. Twórca "Uczniowskiej balangi" przeniósł na ekran prawdziwą historię pracownika domu pogrzebowego z Teksasu, który został oskarżony o morderstwo bliskiej przyjaciółki.

W interpretacji Jacka Blacka Bernie Tiede to boży poczciwina, a zarazem showman potrafiący  zamienić cmentarną uroczystość w chwytające za serce widowisko. Kiedy trzeba, zaśpiewa wzruszającą pieśń, wygłosi pożegnalną mowę albo pocieszy roztrzęsioną wdówkę. Przygotowanie zmarłego do ostatniej podróży w wykonaniu bohatera wygląda jak wizyta w charakteryzatorni przed wejściem na plan zdjęciowy. Możliwe, że gdyby będący prawdopodobnie gejem Bernie urodził się np. w Nowym Jorku, a nie w konserwatywnej ojczyźnie kowbojów i hamburgerów, mógłby być gwiazdą pokroju Liberace.

Linklater nie tylko skupia się na motywach zbrodni Tiede'ego, ale także przygląda się lokalnej społeczności, złożonej przeważnie ze starych, przesadnie wypacykowanych dam, chłopków-roztropków i dewotów religijnych. Sporo w tym wszystkim kpiny, ale reżyser rozmiękcza ją współczuciem dla bohaterów. "Bernie" to nie tylko inteligentna czarna komedia, ale także dramat niezrozumienia.  Świetne kino, w dodatku kapitalnie zagrane przez Blacka, Matthew McConaugheya oraz Shirley MaClaine.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones