Relacja

ArteKino: Marzenia i samotność

https://www.filmweb.pl/article/ArteKino%3A+Marzenia+i+samotno%C5%9B%C4%87-131239
Przez cały grudzień trwa otwarty festiwal ArteKino, w ramach którego można oglądać za darmo filmy zarówno uznanych twórców, jak i obiecujących debiutantów. Wszystkie dostępne są w 10 wersjach językowych (w tym w polskim).  

Osoby, które ocenią obejrzane tytuły, mogą wygrać  wyjazd na przyszłoroczny festiwal filmowy w Locarno. Wszystkie filmy znajdziecie TUTAJ

A poniżej znajdziecie nasze recenzje wybranych propozycji. W przypadku jednego filmu – włoskiego dokumentu "Il cratere" – nasi recenzenci tak bardzo różnili się zdaniem na jego temat, że postanowiliśmy opublikować ich dwugłos. Poniżej znajdziecie więc jego dwie recenzje. Jedną Marcina Pietrzyka, a drugą Michała Walkiewicza. Miłej lektury. 


***


"Kobieta z kamerką", rec. filmu "Flesh Memory"

Typowy amerykański living room, zza okna dobiega ćwierkanie ptaków, po pokoju chodzi otulona w kocyk blondynka w okularach, spokojnie paląc papierosa. Dzień jak co dzień. Nagle jednak dzwoni telefon, kobieta odbiera i zaczyna czule szeptać do słuchawki słowa erotycznej zachęty. Reżyser Jacky Goldberg filmuje to w długim statycznym ujęciu, dokumentując kontrast między prozaicznością scenerii a wymyślnością seksualnej fantazji. Scena jest banalna i niezręczna zarazem, a Goldberg nie odpuszcza i każe nam przeczekać aż do końca rozmowy. Dziewczyna w końcu odkłada słuchawkę, ale dzwonek zaraz rozlega się ponownie. Dla niej to faktycznie "dzień jak co dzień".


"Flesh Memory" opowiada o życiu niejakiej Finley Blake, zarabiającej jako tak zwana "dziewczyna z kamerki". Goldberg spokojnie przedstawia jej codzienność. 33-latka mieszka sama w dużym domu, a dni upływają jej na seks rozmowach z klientami, występach przed kamerą oraz przygotowywaniu perfum, które sprzedaje w sieci. Finley jest wytatuowana od stóp do głów, nosi piercing, interesuje się magią (opowiada nawet, że urodziła się w Salem), ale to tak naprawdę zwyczajna kobieta. Choć "Flesh Memory" często stawia nas w pozycji dyskomfortu i prowokacyjnie przekracza granicę intymności bohaterki, to ten rzut oka na "drugą stronę kamerki" nie przynosi żadnych sensacji. Chyba że szokiem dla kogoś będzie fakt, że życie Finley jest tak normalne. 


Całą recenzję Kuby Popieleckiego można przeczytać TUTAJ

***


"Jak wytresować gwiazdę", rec. filmu "Il cratere"

W świecie dokumentów trwa ostatnio moda na opowiadanie historii o cenie, jaką młodzi ludzie i ich bliscy płacą za to, by zostać gwiazdą. Włoskie "Il cratere" to najnowszy przedstawiciel tego nurtu. Co niestety działa na jego szkodę. Przegrywa bowiem porównanie z chociażby "Tancerzem" o baletmistrzu Siergieju Połuninie czy polskim "Over the Limit" o mistrzyni olimpijskiej w gimnastyce artystycznej Margaricie Mamun. Przegrywa, ponieważ za bardzo chce się od nich odróżnić. Strategia osiągnięcia tego celu okazała się wątpliwa.



Dwójka dokumentalistów – Luca Bellino i Silvia Luzi – skupiają swoją uwagę na Rosario Caroccii i jego córce Sharon. On jest sprzedawcą pracującym na festynach organizowanych w okolicach Neapolu. Jak nietrudno się domyślić, nie jest to zajęcie, które gwarantuje bogactwo. Jego córka posiada jednak talent muzyczny i lubi śpiewać. Rosario wymyślił więc sobie, że uczyni z niej gwiazdę. Ale zanim zbije kokosy na umowie z wytwórnią płytową i kontraktach reklamowych, musi sporo zainwestować. Pieniędzy, bo nagrywanie piosenek, zatrudnianie autorów tekstów i kompozytorów swoje kosztuje. Wysiłku i nerwów, bo musi nieustannie pilnować nastolatki, która lubi śpiewać, ale tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę. A często jej priorytety są inne: gry wideo lub spotkania z przyjaciółką.
 
 Początkowo wydaje się, że mamy do czynienia z typowym dokumentem, w którym kamera podpatruje rzeczywistych ludzi, towarzyszy im, niczym niewidoczna zjawa, w codziennych czynnościach. Jednak twórcy postanowili poeksperymentować. Szybko wychodzi więc na jaw, że zarówno Rosario, jak i Sharon nie są jedynie obiektami opowieści, lecz także jej współtwórcami. Ojciec i córka nieustannie wchodzą w interakcję z kamerą. Czasami wprost patrzą się w obiektyw, odgrywając na jej potrzeby wersje samych siebie. W innych scenach udają, że nikt się im nie przygląda, a jednak ich zachowania są przejaskrawione, teatralne, prezentowane ze świadomością obecności niewidzialnego obserwatora. To prowadzi do przesunięcia akcentów, przez co "Il cratere" zaczyna przypominać film fabularny, w którym występują naturszczycy.

Całą recenzję Marcina Pietrzyka można przeczytać TUTAJ.


***

"Piosenki znad krawędzi", rec. filmu "Il cratere"

"Krater" to film balansujący na kilku cienkich granicach: fabuły i dokumentu, emocjonalnego drenażu i chłodnej obserwacji, wreszcie – empatii i połajanki. A jednak właśnie w tym rozchwianiu tkwi jego największa siła. Obraz Luki Bellino i Silvii Luzi ogląda się niczym relację z wewnętrznego konfliktu toczonego przez bohaterów i twórców. Ta walka – jak nietrudno się domyślić – przenosi się również na widza.



Fabułę można streścić na kawiarnianej serwetce. Oto obdarzona talentem wokalnym nastolatka stawia pierwsze kroki na lokalnych scenach, zaś jej obsesyjny, nadopiekuńczy tatulek próbuje  za wszelką cenę zamienić ją w gwiazdę estrady – nawet kosztem beztroskiej młodości. Nic nowego pod słońcem, to piosenka, którą słyszeliśmy dziesiątki razy – od klasycznej "Belissimy" Viscontiego, przez "Czarnego łabędzia" Aronofsky'ego, po niedawny, doskonały dokument "Over The Limit" Marty Prus. Tym razem jednak fikcja splata się z kinem faktu na poziomie niemal komórkowym. Całość jest bowiem fabularyzowaną biografią występujących na ekranie aktorów – przeoranego życiem neapolitańczyka Rosario Caroccii oraz jego trzynastoletniej córki Sharon.

Bellino i Luzi portretują dzieje rodziny trochę w stylu włoskich neorealistów. Nie ma tu ani przesadnego melodramatyzmu, ani "laboratoryjnego" rozgryzania całej sytuacji. Narrację tkają z mało istotnych czynności i rytuałów, większość filmu wypełniają obrazy codziennej rutyny bohaterów: podróży samochodem, treningów wokalnych, wspólnych kolacji, przygotowań do występów. To z jednej strony świetnie dobrana poetyka – dzięki niej moralna ocena toksycznej relacji zostaje po naszej stronie. Z drugiej, to również nieco zbyt bezpieczna strategia twórcza, która rodzi w niepożądanych momentach dystans do bohaterów. Nawet pomimo faktu, że Rosario i Sharon są tutaj żywą definicją nieco zwietrzałej kategorii aktorskiego "autentyzmu".

Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ