Relacja

PLUS CAMERIMAGE: Na półmetku

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/PLUS+CAMERIMAGE%3A+Na+p%C3%B3%C5%82metku-91000
Jubileuszowy, 20. Festiwal Plus Camerimage  trwa w Bydgoszczy od soboty. Poza filmami, które miały swoje festiwalowe i kinowe premiery – "Atlasem chmur", "Operacją Argo", "Imagine", "Pokłosiem", "Bestiami z południowych krain", "Mistrzem" i "Moim rowerem" –  a także otwierającym imprezę dokumentem "Side by Side" (wywiad z jego twórcami przeczytacie TUTAJ), nasz dziennikarz obejrzał m.in. "Życie Pi 3D" Anga Lee oraz "Premium Rush" Davida Koeppa. Przeczytajcie, co sądzi o tych filmach.  

Tygrys jak malowany

Są w "Życiu Pi" momenty nieskrępowanej, wizualnej poezji: krystalicznie czysta tafla oceanu zlewająca się z nieboskłonem, blask meduz rozjaśniających czarną jak smoła toń, legion surykatek zgromadzonych wokół oczka wodnego pośrodku olbrzymiej dżungli, łódka rozcinająca wzburzone, sztormowe fale. Wydaje się wręcz, że formalne szaleństwa twórców są sednem całej opowieści – pamiętajcie, żeby zabrać z kina szczękę, będzie w okolicach butów.

Powieść Yanna Martela, na podstawie której Tajwańczyk Ang Lee zrealizował swój obraz, to panteistyczna z ducha i awanturnicza z konwencji opowieść, w której Robinson Crusoe spotyka Barucha Spinozę. Oto ocalały z katastrofy morskiej Hindus Piscine Patel (Irrfan Khan) wspomina walkę z głodem, żarem oraz rozszalałym tygrysem bengalskim – rozbitkiem z równie silną wolą przetrwania. Nie mogąc ryzykować życia na przytroczonej do łódki tratwie, chłopak postanawia wytresować zwierzę. I choć ich zmagania mają w sobie slapstickową werwę, wymowa całości lokuje film w rejonach filozoficznej powiastki: to utwór o zwrocie w stronę religii jako niemal biologicznym odruchu, o intuicyjnym wzywaniu boskiego imienia w chwilach największego zwątpienia i słabości.

Patel widzi Boga (a nawet Bogów) w zasadzie wszędzie: w rybach, w tygrysie, w meduzach, w bezkresnym oceanie. Pytanie, czy dojdzie ze Stwórcą do porozumienia, jest retoryczne, gdyż historię  poznajemy z perspektywy współczesności. "Pi" opowiada ją wścibskiemu dziennikarzowi i właśnie owo "opowiadanie" – inny wielki temat Martela – jest dla Anga Lee esencjonalne. Jego film jest najsłabszy, gdy przychodzi do cokolwiek akademickich rozmów i banalnych monologów bohatera na temat trudnej sztuki narracji. Kwitnie z kolei, gdy reżyser daje przemówić obrazom. W swoich najlepszych partiach jest to manifestacja żywiołu filmowej epiki i tour de force operatora Claudio Mirandy: dzieło oddychające szerokimi planami, pełne uzasadnionych i pomysłowych efektów specjalnych, wirtuozersko zmontowane.  

Być może więcej niż cokolwiek innego mówi o "Życiu Pi" zastosowana technologia 3D. Pod względem koncepcyjnym (nie technicznym ani realizacyjnym!) to stara szkoła – jarmark zamiast galerii, proste pomysły w efektownym wykonaniu. Podejmując za czytelnika pracę wyobraźni, Lee przyjął prostą strategię: najpierw oczarować, potem zadawać pytania.

Bez hamulców

Chociaż wojownicy polskich szos pewnie się nie zgodzą, rowerzysta to też człowiek. Reżyser David Koepp przekonuje nawet, że to pół człowiek, pół maszyna:  widzący więcej, myślący sprawniej i reagujący szybciej. Rowerowi kurierzy z jego filmu robią rzeczy, o których warszawscy hipsterzy baliby się pomyśleć. Żeby dostarczyć przesyłkę we wskazane miejsce, nie cofną się nawet przed zadarciem z psychopatycznym gliniarzem.

Podobny problem ma Wilee (Joseph Gordon-Levitt) – świr, który nie uznaje przerzutek,  nie używa hamulców i którego determinacja równa jest tylko skłonności do ryzyka. Rutynowe zlecenie zamienia się w koszmar, gdy jego śladami zaczyna podążać skorumpowany policjant Robert Monday (Michael Shannon). Mężczyzna przegrał właśnie sporo pieniędzy w Chinatown i jeśli chce dożyć kolejnego poranka, musi ukraść przesyłkę Willeego. Ten jednak ostrzega go zawczasu: "Nie bez przyczyny nasza firma nazywa się Bezpieczny Kurier", po czym wsiada na rower i znika w miejskim labiryncie.  

Dobrze myślicie, to jeden z tych filmów, w których samochody są wolniejsze od bicykli, a cała policja Nowego Jorku głupsza od paru wiecznych studentów. Zarówno Wilee jak i Monday to bohaterowie wyciągnięci z kina akcji lat 90. – przegięci, scharakteryzowani paroma linijkami dialogów, rzucający urokliwymi, czerstwymi  one-linerami (zwłaszcza Shannon wspina się w tej materii na wyżyny, jest krzyżówką socjopatycznego Gary'ego Oldmana z "Leona zawodowca" i opętanego natręctwami Adasia Miauczyńskiego z "Dnia świra"). Nie inaczej jest z resztą kurierskiej braci: byłą dziewczyną głównego bohatera, Vanessą, która marzy o pracy za biurkiem i zarzuca Willeemu brak odpowiedzialności, a także z napakowanym byczkiem Mannym, który ma chrapkę na pedałującą po Manhattanie Vanessę.  Owe klisze mają jednak walor nostalgiczny i nie psują dobrego wrażenia – film Koeppa ma świetne tempo, jest dynamicznie zmontowany, a kaskaderzy wykonują kawał dobrej roboty. Trudno w zasadzie mieć jakiekolwiek pretensje do obrazu, w którym bohaterowie wymieniają się dialogami w rodzaju: "Zostałem kurierem rowerowym, bo kocham prędkość".

Tym większa szkoda, że Koepp wierzy do końca w dramaturgiczny potencjał swojej fabuły i zamiast puścić bohatera w rajd po ulicach NY, cofa się w czasie, naświetlając genezę filmowego konfliktu. Liczne retrospekcje rozrzedzają i spowalniają akcję. Ta rusza z kopyta dopiero, gdy ktoś wsiada na rower – rozbija lusterka samochodów, obdziera łokcie i kolana, ściga i ucieka. W kategorii niezobowiązującego kina akcji "Premium Rush" nie zostawia peletonu w tyle, ale też nie musi nadganiać.  
 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones