Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY: Francofobia

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY%3A+Francofobia-87271
Sobotnie projekcje zatarły złe wrażenie po fatalnej inauguracji konkursu głównego, zaś świat wreszcie stanął na głowie – nowym horyzontem okazał się dla organizatorów film bożyszcza kobiet i fanów Spider-Mana, Jamesa Franco.

Gdyby rezerwowanie kolejnych festiwalowych seansów nie rozpoczynało się wczesnym rankiem, a w samo południe, jeszcze bardziej przypominałoby westernowy pojedynek. Dzień jak co dzień: obrażony na zbuntowaną sztuczną inteligencję, czyli hotelowe wi-fi, zakładam laczki i ruszam do kina Helios, a tam, przy komputerach, czeka już cała grupa rewolwerowców – rozbiegany wzrok, spocone dłonie, skupienie na twarzy niczym u fizyka rakietowego. Wybija 8.30 i miejsca na kolejnych seansach znikają w ekspresowym tempie. Najszybsi trafiają w najlepiej premiowane cele – w Hanekego, w Mungiu, w gwiazdy i gwiazdki z Cannes i Berlina. Nowe Horyzonty muszą chwilowo poczekać – ich czas przyjdzie po retrospektywach, przeglądach i pokazy specjalnych. W sobotę nie miały się czego wstydzić, w czym spora zasługa Frederica Videau i jego filmu "Tylko mój". Strzałem w dziesiątkę okazał się również zaległy seans "Bestii z południowych krain". Pomyłką dnia został z kolei hollywoodzki gwiazdor James Franco. Jakby to napisał mój ulubiony użytkownik Filmwebu, "aktor, który zszedł na psy".

Być jak James Franco

Facet ganiał w lateksowym, czarno-zielonym kostiumie z maską i sztuczną blizną na twarzy, miotając w Spider-Mana święcącymi kulkami. Teraz zaś pozuje na wielkiego bitnika, a jego film trafia do nowohoryzontowej sekcji razem z filipińskimi dramatami o poszukiwaniach straconego czasu. Jeśli to nie jest dowód na transgresyjną moc sztuki, to już sam nie wiem, co nim jest. Obecność wśród konkursowych nazwisk Jamesa Franco nie jest mimo wszystko tak zaskakująca jak jego współreżyserowany z Ianem Oldsem film. "Francophrenia" to dzieło tak koszmarnie pretensjonalne, że dla większości widzów skończy się zapewne Francofobią.

Rzecz dotyczy gościnnego występu Franco w telewizyjnym tasiemcu "General Hospital". Aktor wciela się w rolę swojego imiennika – przebiegłego socjopaty i arcymistrza zbrodni, dybiącego na życie jednego z głównych bohaterów serialu. Pozujący do zdjęć z fanami, mizdrzący się do lustra w charakteryzatorni i przechadzający się niczym paw po planie, aktor jest łącznikiem między dwoma fabularnymi sferami – dokumentalną rejestracją "kolejnego dnia w biurze" oraz oniryczną jazdą, w której zaciera się granica między fikcją a rzeczywistością (to "zacieranie" jest zresztą wizytówką tegorocznego Konkursu Nowe Horyzonty). Być może na papierze brzmi to nieźle, ale na ekranie nie zdaje egzaminu. Głównie dlatego, że filtr ironii, przez który bohater chciałby na siebie spojrzeć, nadaje się do wymiany.

Serial "General Hospital" to dla twórcy metafora komercyjnego szrotu, z którym żaden artysta przez wielkie A nie chce mieć nic do czynienia. Nie trzeba wyjaśniać, dlaczego jest to cios poniżej pasa. Portfel, dzięki któremu Franco może teraz dokonywać aktu artystycznej masturbacji, wypchała mu właśnie masowa publiczność – ta sama, która pokochała go jako Zielonego Goblina, miotającego swoimi zabójczymi kulkami. A zatem, z czym do ludzi?



Powiedzieć, że nie było pomysłu na film, to kurtuazja, na którą młody aktor nie zasługuje. Jego utwór to manifestacja monstrualnego ego i krynica narcyzmu, którego nie pomieści żadna sala kinowa. To, że James Franco jest piękny oraz utalentowany, wiemy i bez "Francophrenii". Swoją wrażliwość również sygnalizował już w ciekawszy sposób, choćby w niedawnym "Skowycie". Siedemdziesiąt pięć minut to aż nadto czasu, by dać się bohaterowi uwieść – zatonąć w jego tajemniczym spojrzeniu, popłynąć z prądem schizofrenicznego monologu. Wybaczcie, ale tym razem zostanę na brzegu.

Uprowadzona

Choć katalog festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty przestrzega przed twórcą, który "zaczyna tam, gdzie inni by skończyli", to zapewniam, że nie ma się czego obawiać. "Tylko mój" Frederica Videau jest obrazem, w którym następstwami ciekawego pomysłu są precyzyjny scenariusz i sprawna reżyserska robota.

Katalog, oczywiście, nie kłamie – Videau naprawdę zaczyna swój film tam, gdzie inni by skończyli. Oto porwana i przetrzymywana w zamknięciu przez kilkanaście lat nastolatka Gaelle (fenomenalna Agathe Bonitzer) odzyskuje wolność za sprawą nagłego kaprysu porywacza. Twórca podpatruje jej powrót na łono rodziny i szarą codzienność w zakładzie zamkniętym, gdzie poddawana jest badaniom psychiatrycznym. W retrospekcjach tymczasem stara się prześwietlić relację między oprawcą i ofiarą. Pytanie, które ciśnie się na usta, brzmi: czy aby na pewno nie oglądamy filmu o syndromie sztokholmskim?

 

Wiele wskazuje na słuszność podobnej interpretacji. Videau ma świadomość wieloznaczności podjętego tematu, toteż inteligentnie posługuje się niedopowiedzeniami. Porywacz, zagrany oszczędnie przez znanego z "Proroka" Rezę Ketaba, to chodząca enigma. Dlaczego właściwie uprowadza dziewczynę? Czemu dba o jej wygodę, edukację i chce skorygować jej wadę wzroku? Dlaczego nie wchodzi z kimkolwiek w bliższe relacje, skoro wizyta kolegi z pracy dowodzi jego komunikatywności, poczucia humoru i towarzyskiej swobody? Nie poznamy odpowiedzi na te pytania. Mało tego – nie zajrzymy do głowy głównej bohaterki, która od momentu ucieczki komunikuje się ze światem za pomocą nieporadnego small-talku.

Videau relatywizuje filmową tragedię i choć jest to odważny krok, niestety może być niezauważony z powodu formalnej "przezroczystości" utworu. Otaczający Gaelle przyjaciele i członkowie rodziny deklarują pragnienie wymierzenia porywaczowi sprawiedliwości. Dziewczyna zbywa ich milczącą aprobatą, ale nietrudno wyczytać z jej twarzy, że toczy wewnętrzną walkę. Jej wynik też będzie dla nas kwestią interpretacji. Samodzielne wypełnianie tych białych plam, jak to zwykle bywa, jest o wiele ciekawsze niż słuchanie gotowych wniosków.

Krajobraz po bitwie

Benh Zeitlin to diabelnie zdolna bestia. W debiutanckim dziele z lekkością pożenił ze sobą kino katastroficzne i magiczny realizm, uzupełniając ten przedziwny mariaż społecznym komentarzem. Nie dość, że obie estetyki nie są ze sobą skonfliktowane, to jeszcze młodemu reżyserowi udało się wnieść w każdą z nich nową jakość.

Bohaterka filmu, mała Hushpuppy, mieszka wraz z niestroniącym od mocnych trunków tatą w nienazwanej dziczy. Wszyscy żyją tu w takim syfie, że pierwsze lepsze slumsy wydają się przy nim Beverly Hills: rozpadające się przyczepy, połamane meble, brudne gary i biegające samopas zwierzęta hodowlane. Pewnego dnia to malownicze miejsce pada ofiarą powodzi. Rodzina dziewczynki jest jedną z nielicznych, które postanawiają nie opuszczać domostw i stawić czoła żywiołowi. To nie on będzie jednak największym wrogiem śmiałków, a reprezentujący "złą" cywilizację inni ludzie.

Gdyby "Bestie z południowych krain" zostały nakręcone w Polsce, otrzymalibyśmy zapewne przygnębiający jak krajobraz po bitwie dramat o wiecznie zalanych (nie tylko wodą!) powodzianach. Amerykański reżyser nie idzie na szczęście na łatwiznę. Choć jego film obfituje w drastyczne obrazki, a bohaterowie wyglądają brzydko i pewnie tak samo pachną, jakimś cudem udało mu się uniknąć epatowania beznadzieją. I to bez uciekania w kierunku łatwego sentymentalizmu czy bajkowych marzeń sennych (to nie "Hej, Skarbie"). Nawet wspomniany na początku realizm magiczny ma tu więcej wspólnego z czarną magią niż standardowymi "cudami na kiju".

 

Zeitlin, niczym poszukiwacz skarbów, nadzieję odnajduje dopiero w skomplikowanej relacji Hushpuppy z surowym ojcem oraz drobnych przejawach ludzkiej solidarności. Młodemu twórcy nie brakuje zarówno poczucia humoru, jak i kapitalnych pomysłów inscenizacyjnych, o czym świadczy chociażby lekko oniryczna sekwencja rozgrywająca się w pływającym burdelu. Na tytuł mistrzów świata i okolic zasłużyła ekipa od castingu, której udało się wyłowić przed kamerę utalentowanych naturszczyków. Grająca Hushpuppy Quvenzhané Wallis to dla mnie odkrycie roku. Bije z niej duma, ma charyzmę, a brak doświadczenia aktorskiego nadrabia instynktem. Świetna rola, jeszcze lepszy film.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones