Relacja

WENECJA 2015: W korowodzie zdarzeń

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2015%3A+W+korowodzie+zdarze%C5%84-113376
WENECJA 2015: W korowodzie zdarzeń
źródło: materialy promocyjne
Łukasz Muszyński obejrzał wczoraj w Wenecji przyjęty na festiwalu z owacjami najnowszy film Jerzego Skolimowskiego "11 minut", a Adam Kruk zachwycił się filmową impresję poetki i reżyserki Laurie Anderson pt. "Heart of a Dog".


Mała apokalipsa (rec. filmu "11 minut")

Nowy film Jerzego Skolimowskiego nosi ten sam tytuł co książka Paulo Coelho. Przypadek? Z pewnością, choć po seansie trudno pozbyć się nikczemnej myśli, że "11 minut" mimo posępnej aury ma w sobie coś z twórczości autora "Alchemika": alegoryczną mozaikę ludzkich losów, strzeliste aforyzmy w rozmowach, przesłanie głoszące, że (cytuję reżysera) "życie jest skarbem, ale my uświadamiamy to sobie wtedy, gdy je tracimy".  Zdaję sobie sprawę, iż słowa Skolimowskiego są poparte bolesnymi doświadczeniami – w 2012 roku zmarł niespodziewanie jego syn Józef. W kontekście filmu brzmią jednak jak frazes.


Uliczny sprzedawca hot dogów, nastoletni złodziejaszek, zazdrosny mąż i podpalaczka to tylko niektórzy z bohaterów filmu Skolimowskiego. Niewiele o nich wiadomo. Mieszkają w wielkim mieście, każdy skrywa jakiś brzydki sekret. Postaci są celowe niedookreślone, a ich wątki ledwo naszkicowane. Po pierwsze, pełnią jedynie role cegiełek w piętrowej konstrukcji scenariusza. Po drugie, ich anonimowość ma potęgować niepokój spowodowany niewytłumaczalnymi zjawiskami z pogranicza horroru i filmu katastroficznego – czarny okrąg na niebie,  samolot pasażerski przelatujący podejrzanie nisko nad centrum metropolii, wreszcie postać, która z zaśnieżonego ekranu telewizora oznajmia, że "niczego nie da się już naprawić".

Wenecja przyjęła dzieło Skolimowskiego owacyjnie. Jedni widzą w nim pełen werwy dreszczowiec. Inni – triumf formalizmu i parodię hollywoodzkiego kina akcji. Trudno zgodzić się z powyższymi opiniami. Jak na film gatunkowy "11 minut" wydaje się zbyt wykoncypowany i pozbawiony frajdy płynącej z żonglowania kliszami. Z kolei wychwalana przez wielu recenzentów forma jest zwyczajnie zwietrzała. Twórcy zachowują się, jakby spędzili ostatnią dekadę pod lodem.

Całą recenzję Łukasz Muszyńskiego znajdziecie TUTAJ.

 

Pies i poezja (rec. filmu "Heart of a Dog")

Trzy lata temu byłem w Instytucie Grotowskiego na czytaniu przez Laurie Anderson fragmentów swojej poezji, wydanej przez Biuro Literackie w zbiorze "Język przyszłości". Artystka z nowojorskiego West Village, prócz recytacji, muzykowała, dzieliła się prywatnymi historiami, uwodziła publiczność – był to prawdziwy performance. Bardzo podobnie czułem się, oglądając "Heart of a Dog", pokazywany na 72. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Pod każdym względem był to najbardziej autorski film w konkursie. Choć subtelny i wyrafinowany, w dzieleniu się osobistym, czasem intymnym światem – radykalny.

Pretekstem do wizualnej gawędy w "Heart of a Dog" jest życie i śmierć ukochanego psa Anderson, fox terriera imieniem Lolabelle. Wydarzenie to otwiera pole do rozważań o naturze śmierci, miłości, duchowości. A także sztuce – swoistym lejtmotiwem staje się ukochany przez Anderson obraz Francisco Goyi pt. "Pies", którego kolorystyka, faktura, w końcu sens powracają nieustanie w trakcie filmu. Artystka łączy różne techniki: stare materiały zarejestrowane kamerą Super8, animację, archiwalne wideo, prywatne nagrania (widzimy na nich nie tylko Lolabelle i jej trenerkę, ale i zmarłego dwa lata temu jej męża, Loe Reeda), reprodukcje dzieł sztuki. Szczątki tego ogromnego archiwum pamięci zostają przetworzone, podzielone przez pojawiający się na ekranie tekst i ułożone w misterną, a jednocześnie otwartą i przystępną widzowi kompozycję. Found footage zawieszony pomiędzy doświadczeniem rzeczywistością a chmurą fantazji, przez którą prowadzi nas piękny, spokojny głos Anderson.

Spokój ten nie wynika z naiwnego oglądu świata, a raczej pogodzenia z nim – a więc i z jego okropieństwami.

Całą recenzję Adama Kruka można przeczytać TUTAJ.