Relacja

Wenecja 2015: Bestie

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/Wenecja+2015%3A+Bestie-113406
Wenecja 2015: Bestie
źródło: materialy promocyjne
Zapraszamy Was do przeczytania recenzji kolejnych filmów walczących o Złotego Lwa. Adam Kruk ocenia nowy dreszczowiec Atoma Egoyana, a Łukasz Muszyński bierze pod lupę imponujący formalnie dokument o chińskim górnictwie.


W objęciach bestii (rec. filmu "Behemot")

Dokument Zhao Lianga mógłby z powodzeniem walczyć o laury zarówno na Docs Against Gravity, jak i Nowych Horyzontach. Z jednej strony to kino politycznie zaangażowane, krytycznym okiem spoglądające na przemiany, jakie dokonują się w Chinach. Z drugiej, arthouse pełną gębą – kontemplacyjny, przepięknie sfotografowany snuj, który co krok wystawia cierpliwość widza na  nielichą próbę. W trakcie premierowego pokazu w Wenecji z Sali Darsena ewakuowały się tłumy, część widzów ucięła sobie drzemkę. Ci, którzy  dotrwali jednak dzielnie do końca, mieli szansę poddać się hipnotycznej sile filmu.

W Starym Testamencie Behemot był monstrum zesłanym przez Jahwe, by nauczyć pokory bluźniącego Hioba. U Lianga rolę potwora odgrywa kopalnia węglowa położona, hen!, pośród rolniczych krajobrazów Państwa Środka. Reżyser pokazuje, jak wydobywczy moloch pożera kolejne połacie pól i pastwisk, zamieniając je w skąpane popiołem hałdy. Dookoła niczym stado mrówek kursują ciężarówki wyładowane po brzegi brunatnymi bryłami. W trzewiach bestii wycieńczeni górnicy ryzykują zdrowie i życie, pracując za grosze w warunkach będących sennym koszmarem inspektorów BHP. W tym samym czasie budowane są kolejne miasta-widma –  wyposażone w supernowoczesną infrastrukturę metropolie, które świecą pustkami, ponieważ przeciętnych Chińczyków nie stać na zamieszkanie w nich. Witajcie za wielkim murem w epoce turbokapitalizmu.

Liang jest zdolnym, obdarzonym malarskim zmysłem. W jego filmie uznanie budzi zarówno przywiązanie do kompozycji kadrów, jak i umiejętność przekształcania potocznych obrazów  w wizualną poezję. W "Behemocie" nie brakuje widoków, które chciałoby się oprawić w ramce i powiesić nad kominkiem: pejzaże majestatycznej przyrody, wnętrza kopalni przypominające korytarze statków kosmicznych z "Gwiezdnych wojen", a nawet filmowane na zbliżeniach twarze górników po zakończonej szychcie.

Całą recenzję Łukasza Muszyńskiego można przeczytać TUTAJ.


Zemsta Zeva (rec. filmu "Remember")

Zev (Christopher Plummer) cierpi na demencję. Pamięta, że jego imię po hebrajsku oznacza wilka, zapomina jednak, że jego żona zmarła, a on sam umieszczony został przez syna (Henry Czerny) w domu opieki. O tym, że był więźniem Auschwitz, przypomina mu tylko tatuaż z numerem obozowym na ręce. Biologia jest nieubłagana, jego dni dobiegają końca. Zanim jednak spotka się z kostuchą, chce pomóc sprawiedliwości stać się za dość i ukarać SS-mana, który w czasie II wojny światowej zgładził jego rodzinę, a tuż po niej wyemigrował do Stanów. Człowiek ten zmienił nazwisko i nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie.


Zrealizowanie misji ułatwić ma list napisany przez Maxa (Martin Landau), który, trochę niczym w "Memento" Nolana, po każdym przebudzeniu przypomina mu plan działania. Staruszek będzie podróżował od stanu do stanu, w poszukiwaniu dawnego oprawcy przedostanie się nawet do Kanady. Przemieszczać się będzie autobusem (bo samolot jest w tym wieku niebezpieczny dla zdrowia), a płacić – tylko gotówką (by syn nie wyśledził go po tym, jak uciekł z domu opieki). Wyprawa okaże się nieustanną walką nie tylko o to, by zrealizować plan (który mógłby przerosnąć nawet zdrowego człowieka), ale i potyczką z postępującą niedołężnością. "Remember" jest zarówno filmem drogi, jak i kryminałem geriatrycznym. Oraz ucztą dla miłośników talentu Christophera Plummera, którego świetna passa trwa nieprzerwanie od występu w "Parnassusie" Terry'ego Gilliama. W małych, ale ważnych rolach zobaczyć tu można Brunona Ganza i Jürgena Prochnowa – innych mężczyzn w słusznym wieku.

"Remember" jest kolejnym filmem o zemście za holokaust – bardziej jednak niż w okolicach "Bękartów wojny" plasuje się między "Wszystkimi odlotami Cheyenne’a" a "Złotą damą".

Całą recenzję Adama Kruka można przeczytać TUTAJ.