Artykuł

Wszystko o pewnej matce

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Wszystko+o+pewnej+matce-102959
Barański, Nasfeter, Kluba, Królikiewicz i wielu, wielu innych... Razem z Łukaszem Maciejewskim przypominamy polskie filmy zasługujące na ponowne odkrycie. Prześwietlamy alternatywny kanon polskiego kina.

W Ameryce za "Kochanków mojej mamy" Krystyna Janda dostałaby Oscara, a Rafał Węgrzyniak co najmniej nominację. U nas skończyło się na nagrodach za scenariusz i reżyserię na Festiwalu Polskich Filmów. Dobre i to.



"Kochankowie mojej mamy", "Pociąg do Hollywood", "Marcowe migdały", "Kolejność uczuć", "Yesterday". Filmy Radosława Piwowarskiego są na tle rodzimej kinematografii ewenementem. Twórca "Kochanków mojej mamy" udowodnił, że kino popularne wcale nie musi być tandetne. O Piwowarskim pisano, że schlebia gustom szerokiej widowni, rozmienia się na drobne. Dzisiaj, kiedy niemal w każdym miesiącu pojawiają się kolejne cyniczne produkty sformatowane pod gusta masowego odbiorcy, najlepsze filmy Piwowarskiego odsłaniają drugie, uwodzicielskie dno. Naiwność, którą proponował Piwowarski, nie była infantylna, wynikała z wyrozumiałego stosunku reżysera do świata, ludzi i zjawisk, nie z kalkulacji. Bardzo brakuje w polskim kinie podobnie empatycznego głosu.

Twórca "Kochanków..." jest w istocie autorem jednego tematu: tęsknoty za młodością, wspominaniem tej młodości (lub dzieciństwa), zadawaniem jej niemądrych pytań. Piwowarski zderzał piękne, fikcyjne filmowe opowieści z historiami lub marzeniami wyjętymi z własnej biografii. W tym kluczu szaleństwo beatlemani rymowało się z ekstazą pierwszych zakochań i rozpaczą debiutanckich odkochań ("Yesterday"), z kolei ponura historia PRL-u, w której znajdowały się daty tak wstydliwe jak Marzec '68, w ujęciu Piwowarskiego była przede wszystkim historią prywatną – opowieścią o młodych ludziach, którzy zderzeni z doświadczeniem Marca '68 na zawsze tracili złudzenia. "Marcowe migdały" (1989) smakowały odtąd gorzko, kojarząc się z plugawymi, antysemickimi hasłami. Jednak wielka historia czy polityka pojawiały się w kinie Piwowarskiego mimochodem, usytuowane na dalekim tle leniwej kroniki wypadków miłosnych i ludzkich. Reżyser zderzał niskie, niekiedy wręcz slapstickowe koncepty dramaturgiczne z wyjątkową w polskim kinie życzliwością dla bohatera. Pozwalał spełniać marzenia, nawet wbrew logice wywodu – dlatego Jan Serce, tytułowy bohater kultowego serialu, odnajdywał Mgiełkę, a muzyka Beatlesów w "Yesterday" unieważniała groźne elementy partytury ludzkich postaw. Optymizm mimo wszystko, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi, to również przypadek "Kochanków mojej mamy", adaptacji bestsellera Janiny Zającówny nakręcony w 1985 roku, kilkanaście miesięcy po "Yesterday".



Wbrew tytułowi bohaterami filmu są matka i syn. Jedenastoletni Rafał dojrzewa do roli syna, matka – do statusu rodzica. Kryśka (jedna z najlepszych ról filmowych Krystyny Jandy) traktuje życie lekko, prowadzi się nieprzesadnie cnotliwie, spokojnie  mogłaby powtórzyć zdanie bohaterki "Białej bluzki" Osieckiej: "Nawet kiedy się puszczam, to ciebie nie opuszczam". Bo przy tym wszystkim kocha syna naprawdę. Zresztą ów syn w interpretacji Rafała Węgrzyniaka wydaje się o wiele mądrzejszy, na pewno rozsądniejszy od opiekunki. Aktorski duet Janda-Węgrzyniak po mistrzowsku wygrywają owe różnice. Ona jest egzaltowana, infantylna, porywcza, on – odpowiedzialny, skłonny do refleksji, opiekuńczy.

W Ameryce Janda dostałaby za tę rolę Oscara, a Węgrzyniak co najmniej nominację, ale u nas skończyło się na nagrodach za scenariusz i reżyserię na Festiwalu Polskich Filmów. Dobre i to. Radosław Piwowarski w wywiadzie udzielonym Annie Serdiukow wspominał: "Krystyna bardzo chciała zagrać coś innego po tych "Ludziach z marmuru", "Przesłuchaniach", etc. Jak potem słuchałem jej płyty "Biała bluzka", to też było kilka takich poruszających, ludzkich utworów. Krystyna jako kobieta miała to w sobie – ciepło, determinację, ambicję, humor. To była fantastyczna przygoda dla mnie jako reżysera. I ani razu się nie pokłóciliśmy".



W tym samym wywiadzie Piwowarski mówił o Węgrzyniaku: "Rafał to był skarb. Nie lubię pracować z dziećmi. A z Rafałem robiliśmy film jak z zawodowcem. Wytrzymał dwa miesiące zdjęć, często nocnych, nie odpuścił niczego".

Janda rozsadza typ, do którego została przypisana. To stereotyp "matki wyrodnej", zaprzeczenie matczynej niewinności, szczególnie popularny w Ameryce, vide: Meryl Streep w niedawnym "Sierpniu w hrabstwie Osage", jednak w naszym kinie stanowiący w zasadzie tabu. Postać Kryśki była wyłomem. Przerysowana, krzykliwa w stroju i w mimice, żyjąca teraźniejszością, niczego nie planująca. Pracuje jako barmanka w lokalu o charakterystycznej dla PRL-u nazwie "Arabeska", dorabia to tu, to tam; po godzinach, po nocach. Alkohol, prochy, przygodni faceci. Bohaterka Jandy nie zastanawia się, co wydarzy się pojutrze albo za rok, w ogóle stara się nie wybiegać zanadto w przyszłość. Rafała również nie planowała, codziennie powtarza mu jednak, że jest mężczyzną jej życia. Jest szczera, gdyż na huśtawce emocji syn jest jedyną wartością stałą. Z mieszaniną gruboskórnej nonszalancji i apodyktycznej nadopiekuńczości chciałaby dla niego jak najlepiej; projektuje w nim nadwątlone ambicje własne. Typologicznie tkwiąc pomiędzy Anną Magnani z "Mamma Roma" Pasoliniego a matką graną przez Ewę Kasprzyk w "Bellissimie" Artura Urbańskiego, Kryśka przechwala się wszechstronnie uzdolnionym dzieckiem, ale egoistycznie skazuje go na alienację i wyobcowanie, przenosząc z jednej szkoły do drugiej. Dla siebie chciałaby tylko jednego: dobrze wyjść za mąż. Propozycji nie ma zbyt wiele,  Kryśka nie jest zresztą szczególnie wybredna, wiadomo jednak, że wśród "kochanków mojej mamy" kiedyś znajdzie się mąż. Matka Rafała z drugiej części filmu, udająca przed sobą (i resztą świata) drobnomieszczański fason, ufryzowana i gotująca coś nieporadnie, staje się zresztą falsyfikatem samej siebie. Usprawiedliwiamy ją jednak bez zastrzeżeń. Kryśka zamarzyła o Krystynie. Dajmy jej to złudzenie.



Jeszcze ciekawszy psychologicznie jest portret chłopca. Ani neurotyczny, ani zdziecinniały. Przyzwyczaił się do tymczasowości, w której znalazł się nie z własnej winy. Intuicyjnie wyczuwa, że przede wszystkim powinien być odpowiedzialny, a ponieważ permanentne zmiany szkół nie pozwalają mu na nawiązanie głębszych relacji rówieśniczych, nadrzędnym celem staje się matka. Rafał wysypuje jej proszki nasenne do zlewu, pomaga w robieniu makijażu, budzi skacowaną. Kiedy pijana wraca do domu, przygotowuje jej kąpiel. Ambitny, ale żaden z niego lizus, pracowity, lecz nie kujon; stara się być dla mamy synem, opiekunem, rodzicem. Perspektywa "nowego męża" burzy ów prosty podział ról. Rafał nie bez powodu bardzo się tego obawia, ale finał filmu jest otwarty i wspaniałomyślny. Złe minęło, za nami ciemne doświadczenia domu dziecka, więzienia, wzajemnych oskarżeń. Wszystko jeszcze się ułoży.

Od przerysowania po ciekawą rejestrację obyczaju – z zadymionymi kawiarniami, zagraconymi mieszkaniami, słabo wyposażonymi salami lekcyjnymi albo niewylewającą za kołnierz sąsiadką (świetna rola Hanki Skarżanki) handlującą pokątnie wódką. W filmie Piwowarskiego równocześnie pojawiają się sceny wyjątkowej wagi, zainscenizowane z wyczuciem i rewelacyjnie zagrane – chociażby brawurowa rozmowa matki z wychowawczynią chłopca zarzucającą mu niesamodzielność pracy. Kryśka wpada w agresję wynikającą w dużym stopniu z poczucia drugorzędności, którą została etykietowana przez grono pedagogiczne. Oni wydali wyrok. Nic nie pasuje: ani jej wygląd, tembr głosu, gestykulacja. Im bardziej jest odrzucana, tym gorliwiej powtarza swoje nazwisko; im bardziej wstydzi się siebie, tym mocniej stara się przykryć to butą, w dużym stopniu udawaną. Albo moment, w którym rozwibrowana matka dowiaduje się od dyrektora szkoły, że Rafał jest agresywny wobec koleżanek – urodziwą skarżypytę zagrała u Piwowarskiego dziesięcioletnia Jowitka Miondlikowska, przyszła "Papusza" z filmu Joanny i Krzysztofa Krauzów – ponieważ jest głodny, kradnie kanapki. Rozdygotana Janda zwraca się do syna. "Jak to jesteś głodny, Rafał, co on mówi, czy to prawda, czy ty jesteś głodny?". Pauza, milczenie, chwila uchwyconej w spojrzeniu prawdy, której nie zmienią żadne słowa. Momenty wielkiego kina.


Jowita Budnik
Generalnie jednak u Piwowarskiego wszystko zostało obliczone na średnią, lokalną skalę. Tytułowi kochankowie okazują się w efekcie dziwnie wyliniali i pozbawieni jakiegokolwiek pazura (wzruszający epizod Bohdana Smolenia), a przestępstwa matki to zwykłe, małe machlojki w zakładzie gastronomicznym. "A kto nie kradnie, proszę pana, wszyscy kradną" – taki lament słyszałem przez lata mojego życia w PRL-u. Filmowa mała stabilizacja może dzisiaj trochę razić. Zmieniła się nie tylko Polska, którą portretował Piwowarski, od "elektronicznej" muzyki Seweryna Krajewskiego więdną uszy, a kilka znaczących logicznych znaków zapytania, zwłaszcza w drugiej części filmu, psuje jasność wywodu. Słabości "Kochanków mojej mamy" czy szerzej – kina Piwowarskiego zostały jednak wliczone w ogólny rachunek. To kino, które przede wszystkim ma sprawiać przyjemność. Nie czas na detaliczny, księgowy bilans, buchalterię zoila.

Gdyby "Kochanków mojej mamy" zobaczyła Pauline Keal, być może umieściłaby  film w książce "Kiss Kiss Bang Bang", w której fachowo dowodziła, że: "Film nie musi być wielki, żeby stanowił dla nas graniczny punkt odniesienia, gdyż romantyzm kina nie polega jedynie na historiach i ludziach spotykanych na ekranie, ale na młodzieńczym marzeniu o spotkaniu z kimś, kto odczuwa podobnie jak my". "Kochankowie mojej mamy" są w tym kontekście tytułem par excellence romantycznym. Oglądając, nawet po latach, czujemy się zaproszeni do wspólnotowego rytuału przypominającego nie tyle własne relacje z rodzicami, co pokoleniowe doświadczenie związane z marzeniami o Polsce trochę bardziej amerykańskiej, pokątnymi wyobrażeniami luksusu, wreszcie niezależną od epok tęsknotą za czułością. To rodzaj kina odwołującego się do emocji widza, nie do intelektu. Krzysztof Mętrak nazywał takie reakcje "muzykalnością ekranową". Celne nuty empatii, alergia na dysonanse. Wszystko o pewnej matce. Bardzo dużo o nas.