Artykuł

Zróbmy sobie potwora

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Zr%C3%B3bmy+sobie+potwora-75369
Klej, tektura, trochę sklejki, plastiku i gotowe. Magów kina potrafiących wyczarować coś z niczego, macgyverów efektów specjalnych, frankensteinów science-fiction nie brakuje – historia filmu dowodzi, że sam entuzjazm i wyobraźnia wystarczą aż nadto, by ożywić fantasmagoryczne stwory i kazać im zdeptać świat.

Niedawno w "Super 8" J.J. Abrams, reżyser mocno związany z tradycją filmu fantastyczno-naukowego połowy zeszłego stulecia, ożywił lata osiemdziesiąte, dzisiaj na ekrany zawita "Strefa X", hit kina niezależnego, znany w Stanach pod tytułem "Monsters". Przed Wami galeria potworów zrodzonych w głowach artystów kina klasy B. Kolejność i chronologia – zupełnie przypadkowe, tak jak przypadkowe były scenariusze poniższych filmów.


"Strefa X"


"Taekoesu Yonggary" (1967)

Kto straszy? Młodszy brat Godzilli, rogacz.
Jak straszy? Zieje ogniem i wyje jak osioł.
Jest strasznie? Wartość poznawcza filmu – niespodziewanie wysoka.



Yongary, czyli potwór z głębin, to koreańska odpowiedź na Godzillę i Gamerę, powołana do życia przez... Kim-ki Duka. Nie chodzi jednak o autora "Wiosny, lata, jesieni, zimy... i wiosny", lecz jego nieco mniej znanego imiennika, pamiętanego dzisiaj dzięki bohaterskiej próbie zdetronizowania japońskich monstrów. Mimo że w Azji powstały setki filmów z kuriozalnymi potworami w roli głównej, to Yongary zdecydowanie prowadzi w rankingu dziadowskich kreatur. Kiedy wywiedziony z koreańskich legend stwór zostaje wybudzony ze snu, rozpoczyna widowiskowy (no, może niezupełnie...) pochód ku Seulowi, niszcząc wszystko i wszystkich na swojej drodze. Żywi się ropą z rafinerii naftowych, odbija mu się płomieniem, a w końcu i tak dostaje po głowie od ośmiolatka. Opus magnum Kim-ki Duka to istna uczta dla miłośników kaiju – koszmarne efekty specjalne, sceny od czapy, destrukcja kartonowych dekoracji i przejmująca scena finałowa, kiedy Yongary umiera w agonii, niczym King Kong z Wyspy Czaszek.


"The Trollenberg Terror" (1956) oraz "Mózg z planety Arous" (1957)

Kto straszy?  Mózg z planety Arous i wielgachne gały skądś tam.
Jak straszy? On wchodzi ludziom do głów, one rzeczone głowy odcinają.
Jest strasznie? Pozycja obowiązkowa dla studentów medycyny.



Dwa filmy o latających, przerośniętych stworach kosmicznych, które przyjęły formę... ludzkich organów. Na obrazku powyżej w całej swojej okazałości prezentuje się Gor, tytułowy mózg z planety Arous, kosmiczny terrorysta i dyktator, który chciałby zobaczyć całą Ziemię u swoich stóp. A raczej synaps. Szczęśliwie dla ludzkiej rasy, w galaktyce żyją także mózgi o wielkim sercu (sic!) i jeden z nich pomaga głównej bohaterce, Sally, uratować jej przyszłego męża, a jednocześnie nasz świat, przed niszczycielskim wpływem Gora. Innym, nie mniej słynnym potworem z apetytem na Ziemian, jest mordercze, gigantyczne oko z mackami, kryjące się w radioaktywnej chmurze po szwajcarskiej stronie Alp.




"Szpon" (1957)

Kto straszy? Kto śmieszy? Ptaszysko zrodzone z antymaterii.
Jak straszy? Zarzuca łbem jak na koncercie Iron Maiden.
Jest strasznie? Mało powiedziane.



Marionetka stworzona ręką pijanego speca od efektów specjalnych terroryzuje amerykańską przestrzeń powietrzną. Patrząc dzisiaj na gigantycznego ptaka z filmu "Szpon", nietrudno zrozumieć Jeffa Morrowa, odtwórcę jednej z głównych ról, który podczas seansu w swojej rodzinnej miejscowości wymknął się z sali kinowej po angielsku, by nikt z wijącej się ze śmiechu publiczności nie zdążył go rozpoznać. A przecież prehistoryczne ptaszysko mało co nie zrównało z ziemią Nowego Jorku. Aż strach pomyśleć, co by się wydarzyło, gdyby nie owocna współpraca armii i naukowców, dzięki której udało się stwora zgładzić. Uratowano nie tylko Stany Zjednoczone, ale i widzów – przed sequelem.

"Robot Monster" (1953)

Kto straszy?  Facet w kostiumie goryla z antenką na łbie.
Jak straszy? Chodzi. Wolno.
Jest strasznie? A widzicie zdjęcie poniżej?



Swojsko brzmiące Ro-man to w rzeczywistości skrót od Ro-Man Extension XJ-9, imienia złego do szpiku kości, acz niezwykle skutecznego, kosmicznego zabójcy, któremu udało się wykosić niemal wszystkich ludzi na Ziemi za pomocą morderczego promienia. Po co? By zaludnić planetę dinozaurami. Ale nie motywacja najeźdźców z innej planety jest w "Robot Monster" istotna, lecz fakt, że ten, uznawany za jeden z najgorszych filmów w dziejach kina, obraz zarobił całkiem niezłe pieniądze, a w dodatku kilku dziennikarzy napisało może nie entuzjastyczne, ale jednak przychylne recenzje. Może wzruszyli się, że Ro-man znalazł w sobie iskrę człowieczeństwa i ni z tego, ni z owego zapałał gorącym uczuciem do swej niedoszłej ofiary.




"The Creeping Terror" (1964)

Kto straszy?  Dwa kosmiczne ślimaki niestandardowych rozmiarów
Jak straszy? Wchłaniają wszystko, co stanie na ich drodze.
Jest strasznie? Straaaaasznieeee.



Kiedy w pobliżu Waszej miejscowości rozbije się kosmiczny pojazd i wytoczy się z niego obły, ślimakowaty stwór, śmiało podchodźcie bliżej i pstrykajcie fotki, by sprzedać je jakiemuś podłemu brukowcowi. Istnieje spora szansa, że potwór będzie poruszał się z prędkością stworów z filmu "The Creeping Terror" – aż dziw, że tym nieporadnym kosmitom udało się zjeść kogokolwiek. Zanim zostaną unieszkodliwieni, zdążą spałaszować dziadka, wnuka, gospodynię domową, panią w bikini i kilku innych biedaków. Strach pomyśleć, że te dwa galaktyczne monstra mogły nigdy nie powstać! Pierwotną, wykonaną przez profesjonalistę, hermafrodytyczną glistę skradziono ze studia i reżyser musiał sam pozlepiać potwory z tego, co miał pod ręką. Efekt osiągnął pierwszorzędny.

"Caltiki, the Immortal Monster" (1959)

Kto straszy?  Starożytne bóstwo Majów. Jak najbardziej śmiertelne.
Jak straszy? Snuje się po ekranie.
Jest strasznie? Film wart zobaczenia – Mario Bava!



Riccardo Freda ogłosił wszem wobec, że film ten wyreżyserował nie on, a sam Mario Bava, choć jego nazwisko nie pojawia się w napisach. I w gruncie rzeczy nie ma się czego wstydzić, bowiem opowieść o Caltiki, (niezupełnie) nieśmiertelnym potworze, to całkiem znośna ramota. Wykazująca pokrewieństwo z amerykańskim Blobem, południowoamerykańska glutoplazma odpowiedzialna jest za zagładę cywilizacji Majów, a teraz, do spółki z przelatującą obok Ziemi kometą, zagięła parol na Meksyk. Szczęśliwie dla nas, wbrew tytułowi, Caltiki płonie jak kartka papieru polana gazem z zapalniczki.

"From Hell It Came" (1957)

Kto straszy?  Drzewo z piekła rodem.
Jak straszy? Wyrywa się z korzeniami.
Jest strasznie? Aż wióry lecą.



Leonard Maltin, amerykański krytyk i historyk filmowy, umieścił "From Hell It Came" na samym szczycie rankingu obrazów traktujących o chodzących drzewach. Gwoli ścisłości – na liście widniał tylko ten jeden tytuł. No cóż, nieczęsto zdarza się, by stary pniak był żądny krwi i gwałtu, lecz twórcy dzieła o potworze z piekła rodem mają na to logiczne i wiarygodne wytłumaczenie – otóż w drzewie uwięziony jest duch niesłusznie skazanego na śmierć wyspiarskiego księcia. Krzak nie spocznie, póki nie zazna zemsty i tak dalej, i tak dalej. Sytuację uratować może tylko dwóch amerykańskich naukowców, tak więc znowu przyroda (choć nawiedzona), musi ustąpić miejsca postępowi.

"Zaat" (1975)

Kto straszy?  Sum nazista.
Jak straszy? Pływa. Do dziś.
Jest strasznie? Nudy na pudy.



Film znany jest także jako "Krwawe wody doktora Z." oraz "Atak bagiennych stworów". Szalony naukowiec-nazista testuje na sobie serum, które ma zmienić go w człowieka-suma. Poza tym produkuje kilka mniejszych stworzeń, które mają pomóc mu w dziele zniszczenia. Wybija więc kolegów po fachu, którzy mieli czelność śmiać się z jego pracy, a potem kosi kilku studentów, by wreszcie poczuć miłosny zew. Doktor Kurt Leopold porywa jedną dziewczynę, a potem drugą i wypróbowuje na nich, z różnym skutkiem, swój specyfik. Ostatnia scena niesie ostrzeżenie – co prawda człowiek-sum dostaje kulkę, ale kto wie, czy nie wylizał się z ran i nie krąży gdzieś w Wiśle albo Odrze.

"It Conquered the World" (1956)

Kto straszy?  Coś z Wenus.
Jak straszy? Opiekuje się nietoperzami i w wolnych chwilach przemienia ludzi w swoje marionetki.
Jest strasznie? Ręczy za to sam Roger Corman.



Roger Corman, król kina klasy B, zapisał się w historii ruchomych obrazów niezliczonymi dziwactwami, ale kontrolująca umysły, szczerząca kły marchewka z Wenus chyba nie ma sobie równych pośród innych maszkar z filmografii reżysera. Nie można jednak odmówić filmowi pewnej ambicji, bowiem tytułowe Coś kusi głównego bohatera (sam Lee Van Cleef!) wizją świata bez jakichkolwiek emocji, a co za tym idzie – bez kłótni i wojen, na co ten się początkowo godzi i przystaje do kosmicznego najeźdźcy. Film doczekał się remake'u – w 1966 roku powstał "Zontar, the Thing from Venus", telewizyjny śmieć science-fiction. A oto i nowsza wizja potwora z drugiej planety od słońca: