Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Rozmawiamy+z+gwiazd%C4%85+%22Babyteeth%22%2C+Eliz%C4%85+Scanlen-138788
WYWIAD

Rozmawiamy z gwiazdą "Babyteeth", Elizą Scanlen

Podziel się

Jest jedną z ciekawszych i bardziej utalentowanych aktorek młodego pokolenia. Znacie ją ze świetnych ról w serialu "Ostre przedmioty" oraz najnowszej ekranizacji "Małych kobietek".

Jest jedną z ciekawszych i bardziej utalentowanych aktorek młodego pokolenia. Znacie ją ze świetnych ról w serialu "Ostre przedmioty" oraz najnowszej ekranizacji "Małych kobietek". Od piątku będziecie mogli ją podziwiać w poruszającym komediodramacie "Babyteeth", w którym wcieliła się w śmiertelnie chorą nastolatkę przeżywającą pierwszą miłość. Z Elizą Scanlen rozmawia Łukasz Muszyński.

***

Kilka dni przed naszą rozmową napisałaś na Instagramie, że praca przy "Babyteeth" była jednym z lepszych doświadczeń w twoim życiu. Zaskakujące słowa, biorąc pod uwagę niewesołą tematykę filmu. Co uczyniło go wyjątkowym?

Eliza Scanlen: O rany... Mnóstwo rzeczy. Moi przyjaciele i rodzina zwrócili uwagę na to, że bardzo się zmieniłam od czasów powstania "Babyteeth". Pracując nad tym filmem, czułam wielką odpowiedzialność. To była moja pierwsza główna rola. Musiałam dorosnąć jako aktorka i jako kobieta.

To znaczy?

ES:  Milla jest bardzo energiczną postacią i ciągle się zmienia. Ta energia wypełniła także mnie. Moja bohaterka zmaga się z problemami, których powinni doświadczyć jedynie dorośli. Znosi wiele w krótkim czasie. Musiałam zmierzyć się z tymi emocjami. To było pięć tygodni zdjęć. Pierwszy raz w karierze miałam być na planie codziennie. Dzięki temu udało mi się jednak nawiązać wartościowe relacje z członkami ekipy. Kręciliśmy sporo scen w miejscach, których dotąd nie znałam i w efekcie dziś patrzę na moje rodzinne miasto Sydney zupełnie inaczej. Piękną przygodą była także podróż z całą ekipą do Wenecji, gdzie "Babyteeth" miał swoją światową premierę. Po seansie na Lido zaczepiali mnie ludzie, aby opowiedzieć mi o tym, co przeżywali w trakcie seansu. Nigdy wcześniej nic podobnego mnie nie spotkało.

Reżyserka Sharon Murphy powiedziała w jednym z wywiadów, że w trakcie zdjęć do "Babyteeth" pisałaś pamiętnik. Czy były to twoje osobiste zapiski czy może raczej prowadziłaś dziennik postaci tak jak robił to np. Joaquin Phoenix na planie "Jokera"?


ES: Kiedy gram jakąś postać, bardzo dużo piszę. Są to głównie przemyślenia moich bohaterek. Przelewam je na papier każdego dnia. To mój sposób na budowanie postaci. Pomysł na tworzenie notatek narodził się kilka lat temu w trakcie zajęć aktorskich. Podpatrując innych aktorów, zrozumiałam, że muszę stworzyć swój własny zestaw technik pomagających mi w pracy nad rolą. Są aktorzy, którzy przygotowują się do zagrania danej sceny na dzień przed zdjęciami. Potrafią, ot tak, odnaleźć w sobie właściwe emocje i pięknie pokazać je na ekranie. Ja tak nie umiem. Zamieniam się wtedy w kłębek nerwów. Jak widzisz, nie jestem zbyt elastyczną aktorką (śmiech)

Wracasz czasem do swoich zapisków po zakończeniu zdjęć?

ES: Niespecjalnie. Nie wydaje mi się, aby miały one jakąś szczególną wartość literacką. Poza tym traktuję je przede wszystkim jako narzędzie pracy. Kończąc granie jakiejś postaci, zamykam pewien rozdział w swoim życiu. Nie czuję potrzeby otwierania go na nowo.

Jednym z bohaterów "Babyteeth" jest dla mnie muzyka. W jednej z bardziej poruszających scen twoja bohaterka i jej mama grają razem na pianinie. Bodaj po raz pierwszy skonfliktowanym postaciom udaje się nawiązać prawdziwą emocjonalną więź. Ciekawi mnie, czy na planie słuchaliście dużo muzyki.

ES: Przed rozpoczęciem zdjęć autorka ścieżki dźwiękowej do "Babyteeth", Amanda Brown, stworzyła dla mnie specjalną playlistę na Spotify. To pozwoliło mi zanurzyć się w nastroju opowieści. Część z tych piosenek trafiła zresztą do ostatecznej wersji filmu. Muzyka rzeczywiście jest bardzo ważna dla rodziny mojej bohaterki. Przynosi jej radość, ukojenie, a także pozwala wyrazić chowane na dnia serca emocje. Lubię, gdy soundtrack podkreśla, co akurat gra postaciom w duszy. Właściwy dobór utworów robi dużo dobrego dla filmu. Co ciekawe, najwięcej muzyki na planie słuchaliśmy, gdy pojawiał się mój ekranowy ojciec, czyli Ben Mendelsohn. Za każdym razem raczył nas zespołami ze swojej playlisty: Green Day, Gorillaz, Action Bronsonem. Mnóstwo szalonej muzyki, którą Ben grał bardzo głośno. Było przy tym sporo zabawy.

A kto króluje aktualnie na twoich głośników?

ES:  Fiona Apple i jej nowy album - eksperymentalny, niepozwalający się zaszufladkować "Fetch the Bolt Cutters". Uwielbiam także Christine and The Queens. To w tej chwili moja ulubiona popowa gwiazda.

W "Babyteeth" czuje się niesamowitą chemię między tobą a pozostałą trójką odtwórców głównych ról. Jak szybko udało wam się stworzyć tak intymną atmosferę?

ES: To było dość spontaniczne. Odtwórcę roli Mosesa, Toby'ego Wallace'a, poznałam dopiero przed rozpoczęciem zdjęć. Mieliśmy farta, bo szybko między nami zaiskrzyło. Toby jest uroczym, charyzmatycznym gościem. Nietrudno było znaleźć się pod jego urokiem. Z kolei Ben i Essie Davis są bardzo opiekuńczymi i ciepłymi osobami. Byli dla mnie przewodnikami w trakcie całego okresu zdjęciowego. Choć są doświadczonymi aktorami, mają w sobie mnóstwo pokory. Z uwagą słuchali wszystkich uwag Sharon i nigdy nie próbowali przeforsować jakiegoś swojego pomysłu bez konsultacji z nią. Mogłam się od nich nauczyć, jak sprawnie współpracować  ze sobą na dla dobra filmu.

Czy to prawda, że na potrzeby "Babyteeth" w ciągu zaledwie dwóch tygodni nauczyłaś się grać skrzypcach?

ES: (śmiech) Tak i były to dwa bardzo stresujące tygodnie. Byłam przerażona, bo uważałam, że nie dam rady opanować podstaw. Kiedy kręciłam "Małe kobietki", miałam kilka lekcji z nauczycielem gry na skrzypcach. Nie posunęłam się, niestety, za daleko w nauce. Od momentu, kiedy przyleciałam do Sydney, aż do pierwszego dnia zdjęciowego "Babyteeth" ćwiczyłam codziennie. Oczywiście w trakcie realizacji filmu troszkę oszukiwaliśmy. Wystarczyło, że przed kamerą wykonywałam właściwe ruchy. Dźwięk został dołożony już w postprodukcji.

W ubiegłym roku zadebiutowałaś jako scenarzystka i reżyserka. Nakręciłaś krótkometrażowy film pt. "Mukbang".

ES: Pomysł na film narodził się w Alabamie, gdy kręciłam dla Netfliksa film "Diabeł wcielony". Miałam akurat kilka wolnych dni. Pomyślałam, że wykorzystam je na napisanie czegoś. Wraz z moją najlepszą przyjaciółką Nadią Zwecker, która jest aktorką teatralną, postanowiłyśmy, że nakręcimy wspólnie krótkometrażówkę. Ja wstydziłam się pokazać ludziom swój scenariusz, ona bała się występu przed kamerą. Zawarłyśmy więc sojusz. Pomyślałam, że stworzę historię o czymś, co dobrze znam - swoim pokoleniu, mediach społecznościowych oraz internetowej kulturze. Myślę, że jestem już na tyle dojrzała, że potrafię na chłodno ocenić, jakie mechanizmy rządzą opisywanymi przeze mnie zjawiskami. Jednocześnie jestem dostatecznie młoda, by wiedzieć, jak czują się młode osoby w świecie social mediów. Zjawisko mukbang narodziło się w Korei. Polega ono na urządzeniu relacji wideo na żywo ze spożywania posiłków. Uważam, że mukbang ma wiele wspólnego z oglądaniem porno - jest przeniesieniem bardzo zmysłowej, intymnej czynności w sferę online. Budowanie relacji w sieci, które potem przenoszą się do rzeczywistości, jest kwestią niezwykle istotną dla współczesnego młodego pokolenia. Mam nadzieję, że w tej długiej i pokrętnej odpowiedzi udało mi się wytłumaczyć intencje stojące za moim filmem (śmiech).

"Mukbang" był jednorazowym wyskokiem? A może chciałabyś rozwijać w przyszłości karierę reżyserską?

ES: Zdecydowanie to drugie.  Reżyserowanie sprawia mi wiele przyjemności. Inspirują mnie utalentowane, piastujące kreatywne stanowiska kobiety, z którymi miałam okazję współpracować - Sharon Murphy, Greta Gerwig, Amy Adams i Marti Noxon, która napisała serial "Ostre przedmioty". Chcę być takie jak one. Ich twórczość dopinguje mnie do działania. Reżyserowanie sprawia także, że rozwijam się aktorka. Pragnę tworzyć kolejne filmy, ale nie zamierzam się z tym spieszyć. Muszę się jeszcze wiele nauczyć.

Twoja kariera eksplodowała w bardzo krótkim czasie. Myślisz, że ten nagły sukces w młodym wieku coś ci odebrał?

ES: Na pewno zmienił moje życie. I to nie byle jak! Żyję inaczej niż większość moich rówieśników.  Myślę jednak, że to zależy od ciebie, jak i czy w ogóle sukces cię zmieni. Nie wydaje mi się, że coś mi odebrał. Raczej dał szansę na zdobycie niezapomnianych doświadczeń. Pracuję głównie z ludźmi znacznie starszymi ode mnie. W tym świecie, zwłaszcza, gdy jest się tak młodym, łatwo o potknięcia. Jeśli jednak wkładasz w pracę całe serce i pragniesz jak najwięcej z niej wynieść, z pewnością dojdziesz do celu.

Podobno przed premierą "Małych kobietek" obawiałaś się nagłej popularności. Słusznie?


ES: Coś ty... Uważam, że nadal mam kontrolę nad swoim życiem prywatnym. Poza tym jak na razie dostaję same pozytywne emocje od świata. Jestem wdzięczna losowi, że nie miałam do tej pory do czynienia z mroczną stroną sławy, hejtem.

Przez ostatnie trzy lata ciężko pracowałaś. Brałaś udział w przesłuchaniach do ról, podróżowałaś między Stanami Zjednoczonymi i Australią, a także występowałaś w filmach, serialu i przedstawieniu na Broadwayu. Jak czujesz się dzisiaj, gdy z powodu przymusowej kwarantanny wszystko niespodziewanie zwolniło?

ES: Nie będę ściemniać: czuje się wspaniale. Mam wrażenie, jakbym brała dotąd udział w maratonie. Nareszcie mogę zdjąć buty, umyć stopy i położyć się. Zdałam sobie sprawę, że jestem bardzo zmęczona. Mogłam zająć się normalnym życiem. Spotkać się z przyjaciółmi,  z którymi nie widziałam się od roku. Gdy jesteś w domu, zdajesz sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniłeś. To jak podróż w kapsule czasu. Wracasz na stare śmieci i masz wrażenie, że nic się nie zmieniło od czasu, gdy wyjechałeś. Miło jest mieć wreszcie wymówkę, by móc się zresetować.
 
0