Blockbuster bez bożej iskry? Recenzja "Black Myth Wukong"

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Blockbuster+bez+bo%C5%BCej+iskry+Recenzja+%22Black+Myth+Wukong%22-157217
Blockbuster bez bożej iskry? Recenzja "Black Myth Wukong"
"Black Myth: Wukong" to tytuł, który niemal do samego końca jawił się jako kolejna produkcja "zbyt dobra, żeby była prawdziwa". Niektórzy nawet powątpiewali, czy gra faktycznie ukaże się na rynku i spełni pokładane w niej oczekiwania. Dzień premiery jednak nadszedł i wygląda na to, że chiński producent Game Science ma w swoim portfolio międzynarodowy hit. Czy jednak spełnił oczekiwania Michała Walkiewicza?

***


Recenzja gry "Black Myth Wukong", studia Game Science


"Rok Małpy"
autor: Michał Walkiewicz
platforma: PlayStation 5

Nie jestem fachowcem od chińskiej mitologii, ale nawet ja wiem, jak odróżnić przyzwoitość od niegodziwości; gdzie leży granica między zawiścią a podziwem; ile razy trzeba powtórzyć kłamstwo, by stało się prawdą. Bohaterowie "Black Myth: Wukong", upadli władcy w drodze do piekła, przeklęte istoty na kursie do odkupienia oraz zwierzoludzie w pogoni za niepojętą mocą, żyją w świecie przyziemnych potrzeb, ambicji i obsesji. Choć dookoła strzelają pioruny, świat wali się w gruzy, a bezgłowi mnisi rzępolą na cytrze, łatwo odnaleźć w ich dylematach i troskach cząstkę siebie. W chwilach, gdy długa i wymagająca – jakżeby inaczej – małpiej zręczności przygoda osuwała się w koleiny monotonii, właśnie to uczucie nakazywało mi brnąć dalej.



Parę życzliwych osób powie Wam, że w ramach przygotowań do zabawy warto przeczytać "Wędrówkę na Zachód" Wu Czeng-ena. To XVI-wieczny chiński poemat, kompendium ludowych podań i zarazem popkulturowy evergreen. W końcu przygody mnicha Xuanzanga, Małpiego Króla Sun Wukonga oraz wieprzka Zhu Bajie stały się matrycą nie jednej, ale dziesiątek gier wideo – od bijatyki "Kung Fu Chaos" po napisane przez Alexa Garlanda (tak, tego od "Ex Machiny" i "Civil War") "Enslaved: Odyssey to the West". Będę się jednak upierał, że jedyny znaczący wektor podróży wiedzie od zaciśniętych na padzie dłoni prosto do serca. Tak w końcu działają najlepsze mity – w "Wukongu" koniec drogi jest zarazem początkiem kolejnej przygody, a śmierć jednego herosa wiedzie do narodzin jego następcy. Spadkobierca nosi piętno Przeznaczonego, ma zawzięty wyraz pyska oraz ciężki kij, którym wyrówna rachunki z lokalnymi bóstwami.



Od porośniętych bujną roślinnością kotlin, przez ośnieżone urwiska oraz podziemia spowite toksycznymi oparami, po oblane lawą pasma górskie… Jak okiem sięgnąć, Chiny mitologiczne i Chiny popkulturowe. Każda z odwiedzanych lokacji to nie tylko pole bitwy, ale i nawigacyjna łamigłówka. Niektóre stanowią zwarte i obszarowo niewielkie labirynty, inne pączkują do rozmiarów województwa – lizanie (niewidzialnych) ścian staje się esencją rozgrywki. Warto mieć to z głowy – "Black Myth: Wukong" to przepiękna gra, nawet pomimo oczywistych technicznych felerów na konsolach (a tych jest sporo, od drastycznych spadków płynności animacji po graficzne kompromisy na większych przestrzeniach). Projekty mitologicznych stworzeń i nadgryzionych zębem czasu królestw, animowane w najróżniejszych technikach interludia fabularne, towarzyszące walce efekty cząsteczkowe i zmienne warunki atmosferyczne… Momentami "Wukong" przywodzi na myśl najśmielsze koncepty estetyczne z kina wuxia, kojarzy się z klasykami Kinga Hu ("Gospoda Smocze Wrota", "Napij się ze mną") oraz Chenga Chena ("Jednoręki szermierz").



Jeśli więc monotonia, o której wspomniałem, faktycznie ma swój udział w zabawie, wynika ona raczej ze sterylności świata; z architektury poziomów, które zachwycają statycznym pięknem, lecz trudno potraktować je jako żywą, "oddychającą" przestrzeń. Myślę, że pytanie, jak żyć w świecie po "Elden Ringu", spędza sen z powiek nie tylko graczom, ale i deweloperom gier. Mam wrażenie, że designerzy i scenarzyści "Wukongu" zerkają jednym okiem w stronę Hidetaki Miyazakiego, lecz umyka im sedno jego twórczości. I tu, i tam, z grubsza wiadomo, co czeka za rogiem – czasem będzie to potężny boss, kiedy indziej skrzynka z fantem. O ile jednak w produkcjach From Software stanowimy malutki trybik w kosmicznej machinie, a tajemnice monumentalnych światów trudno nam pojąć (o ich kosmogonii nie wspominając), o tyle "Wukong" to kolejna fantazja o kumulowaniu mocy i podporządkowywaniu sobie rzeczywistości ogniem i mieczem. I momentami zamienia to eksplorację w test cierpliwości. Ganiając w tę i nazad po lodowej pustyni, próbując "domknąć" trzeci z sześciu rozdziałów gry, modliłem się o błogi sen.



Stojący na naszej drodze przeciwnicy potrafią coś tam wyczarować w przypływie desperacji. Jednak, co do zasady, pojedynki z nimi są zaledwie rozgrzewką przed potężnymi Szefami. Tych ostatnich łatwiej zważyć, niż policzyć. Niektórzy są skrzętnie poukrywani. Inni sami pchają się na kurs kolizyjny z Przeznaczonym. Większość wysyłamy na łono Abrahama w przerwie pomiędzy kawą a przebieżką. System walki pozostaje na tyle elastyczny, by patentowane lenie mogły czerpać z niego radochę. I na tyle ograniczony, by konkurencja – od gier typu "soulslike" po slashery a'la "Ninja Gaiden" – nie była zagrożona. Jeśli idzie o naturę całej zabawy, "Wukong" sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi biegunami – struktura eksploracji (oparta na wyciąganiu nauki ze zgonów) przywodzi na myśl produkcje "soulsowe". Z kolei tempo i rytm pojedynków kojarzą się z tym drugim gatunkiem – zwłaszcza gdy zaczniemy kombinować z trzema postawami bojowymi, otwierającymi przed nami alternatywne możliwości bojowe.

Całą recenzję gry "Black Myth Wukong" przeczytacie na jej karcie POD LINKIEM TUTAJ.