Dokumenty dnia szóstego festiwalu w Warszawie

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/Dokumenty+dnia+sz%C3%B3stego+festiwalu+w+Warszawie-38150
Film Doroty Kędzierzawskiej mógłby być przedstawieniem teatralnym - w 70% składa się z monologu głównej bohaterki, wiekowej pani Anieli. Kobieta mieszka w podupadającej willi mając za jedynego towarzysza żarłoczną suczkę. Od czasu do czasu wpadnie syn z grubą i głupią wnuczką. Ten marzy chyba, by rodzicielka zawędrowała sześć stóp pod ziemię, co pozwoliłoby mu sprzedać posiadłość. Mamusia ma jednak dostatecznie dużo wigoru, by wziąć sprawy w swoje ręce.

"Pora umierać" to film zrobiony "pod publiczkę", ale w znaczeniu pozytywnym. Aniela w koncertowym wykonaniu Danuty Szaflarskiej (w pełni zasłużona nagroda w Gdyni) to istota ironiczna i złośliwa. Ujmująca. Pies jest słodki, a gdy na ekranie pojawia się jeszcze rezolutny dzieciak, widz wzdycha z przyjemnością. Kędzierzawska prowadzi bohaterkę ku temu, co nieuchronne, ale czyni to w sposób pogodny i zaprawiony humorem. Ot, taka śmierć z ludzką twarzą...

Tak na marginesie: polskie kino ma w tym roku na festiwalu naprawdę silną reprezentację. Wszystkie trzy pokazane dotąd filmy były znakomite. Miejmy nadzieję, że "Korowód" Jerzego Stuhra będzie godnym dopełnieniem sukcesu rodzimych twórców. (łm)

Czy emerytowany nocny portier może być równie pociągający jak jego młodsza wersja? Okazuje się, że nie. Krzysztof Kieślowski w 17-minutowym dokumencie sprzed 30 lat "Z punktu widzenia nocnego portiera" zdołał dokonać syntezy komunizmu ukazując jego grozę i żałosność zarazem. Zakładowy wartownik - symbol systemu, miał do dyspozycji narzędzia kontroli, ale żadne z zapytanych dzieci nie potrafiło powiedzieć jak nazywa się zawód, który reprezentuje. Kieślowski dawał tym samym odrobinę nadziei.

Andreas Horvath wraca do naszego portiera, ale ten nie jest już tak interesujący. Niby mówi to samo (że najbardziej lubi "filmy o kombojach"), lecz bez dawnej żarliwości. Czuje się, że jedynym powodem powrotu do tej osoby, był koniunkturalny pomysł podparcia się legendą Kieślowskiego. Horvath nie wie, co zrobić z bohaterem, więc każe nam obserwować przez bite dwie minuty, jak ten zjada kanapki z szynką. Jedyna nowość przychodzi z wyznaniem emeryta, jakoby w życiu zdarzało mu się nagminnie uświęcony regulamin łamać. Gorzka satysfakcja dla widzów arcydzieła Kieślowskiego... (łm)

Już za dwa miesiące święta Bożego Narodzenia. Powinien to być czas radości, nadziei i miłości, lecz w ostatnim półwieczu stał się on okresem orgiastycznego szału zakupów. Konsumpcyjnej gorączce kupowania coraz to nowych, często kompletnie niepotrzebnych rzeczy, poświęcony jest dokument "Co kupiłby Jezus?".

Twórcy dokumentu towarzyszą członkom intrygującej formacji aktorskiej, która poprzez humor, absurd i ewangeliczne konotacje próbuje uświadomić Amerykanom jak bardzo pogrążeni są w manii robienia zakupów. Organizują happeningi w centrach handlowych, śpiewają kolędy antykorporacyjne, nauczają w kościołach. Wszystko w jednym i tylko jednym celu, zmuszenia ludzi do opamiętania. Jednak obserwując założyciela grupy, ma się nieodparte wrażenie bycia świadkiem walki Don Kichota z wiatrakami. Nawet biedacy w tym czasie wydają każdy grosz na ozdoby, upominki i inne śmieci.

Film zrealizowany jest w tradycji obrazów Michaela Moore'a. Cechuje go atrakcyjna oprawa wizualna, nowoczesny montaż i odejście od typowej stylistyki reportażu. To działa. Obraz jest dynamiczny, zabawny, energetyczny i intrygujący. Nie jest to z całą pewnością "Korporacja" czy "Niewygodna prawda", nie będzie mieć takiej siły przebicia, lecz mimo to jest to rzecz ciekawa i warta zapoznania. (mp)

Typowo tradycyjnym dokumentem jest z kolei "Furia wolności". Bohaterami filmu są członkowie węgierskiej drużyny piłki wodnej, którzy występowali na Igrzyskach Olimpijskich w 1956 roku. Dla Węgrów ta data jest szczególnie istotna, gdyż jesienią, tuż przed Igrzyskami, wybuchła rewolucja antykomunistyczna. Przez 13 dni Węgrzy żyli wolni i pełni nadziei na przyszłość. Tuż przed rozpoczęciem Olimpiady, nadzieja na wolność zgasła.

Dramatyczny mecz półfinałowy Węgry-ZSRR jest pretekstem do opowiedzenia historii walki o wolność i niepodległość oraz przybliżenia widzom (zwłaszcza tym za Oceanem), co działo się za Żelazną Kurtyną. To temat ważny i warty poruszania. Tym bardziej szkoda, że nie został on właściwie wykorzystany.

"Furia wolności" sprawia wrażenie obrazu amatorskiego. Dokument zrealizowano według podstawowych zasad montażu, nieliczne próby uatrakcyjnienia współczesnymi wstawkami tylko sprawę pogarszają. Irytują też lektorzy tłumaczący na angielski, już naprawdę lepsze byłyby napisy. W osłupienie wprawia końcowa konstatacja, która - biorąc pod uwagę całość - jest grubymi nićmi szyta i do filmu kompletnie nie pasuje. Szkoda. Wiele sobie po tym filmie obiecywałem, niestety musiałem obejść się smakiem. (mp)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones