Na Dwóch Brzegach niezwykle ważną rolę odgrywa muzyka, co widać nawet w doborze festiwalowych filmów. Niedzielę zacząłem od
"Sonic Mirror" - świetnego dokumentu
Miki Kaurismakiego (brat
Akiego) o tym, jak gra na instrumentach wszelakich staje się nowym uniwersalnym językiem wszechświata. Nieważne, czy jesteś dzieciakiem z biednej dzielnicy, czy osobą dotkniętą autyzmem – muzyka złagodzi obyczaje i pozwoli nawiązać nić porozumienia. Osobiście wolę słuchać głównego bohatera,
Williama Cobhama, gdy z dziką energią gra na bębnach, niż uczyć się chińskiego.
Kaurismaki czuje bluesa i wie, jak zarejestrować koncert, by widz zaczął tupać nóżką z ekscytacji. W jednej chwili wyrywa nas z gorących zaułków slumsów i przenosi do ośrodka w Szwajcarii, w którym leczy się autyków. Ma to jeszcze bardziej zaakcentować rolę muzyki jako środka w przełamywaniu barier. Nieważne, czy jesteś czarny, biały, przystojny bądź szkaradny – jeśli wiesz, jak wydobyć na światło dzienne rytm i melodię, to można cię uznać za Gościa.
Gdy upały sięgnęły zenitu, postanowiłem wybrać się na hiszpańską obyczajówkę
"Złodzieje". Treść tego obrazu można zilustrować dosadnie cytatem z piosenki WWO:
"ładnie – ona k..., a on kradnie". Rzecz dotyczy pewnego młodzieńca, który w dzieciństwie został porzucony przez matkę specjalizującą się w kradzieżach kieszonkowych. Po latach bohater próbuje odnaleźć rodzicielkę. Nie ma jednak zamiaru wziąć się do uczciwej pracy, którą oferuje mu krewny z zakładem fryzjerskim, tylko kontynuuje niechlubną rodzinną tradycję. Los stawia na jego drodze śliczną dziewczynę – ta również ma lepkie rączki, choć u niej bierze się to głównie z potrzeby adrenaliny.
Niby to fajne, bezpretensjonalne kino, ale za cholerę nie da się sympatyzować z jego bohaterami. Oboje mogliby zająć się czymś rozsądnym, ale wolą kraść. W dodatku film potwierdza smutną prawdę, że kobieta zawsze odrzuci porządnego faceta na rzecz łobuza. Rozwiązanie
"Złodziei" jest zbyt nachalne i przewidywalne, by wzruszenie mogło odezwać się niczym sygnał radiowy.
A skoro o radiu mowa... W swoim ostatnim filmie
Robert Altman zagląda do miejsca, które za chwilę zniknie z powierzchni Ziemi. Zapowiedzią nadchodzącego końca jest anioł (
Virginia Madsen) krążący za kulisami audycji radiowej nagrywanej na żywo z udziałem publiczności. Rozgłośnia, w której można ją usłyszeć, została wykupiona przez wielki koncern, a ten nie ma zamiaru sponsorować archaicznego programu.
Nie jest to najwybitniejsze dzieło
Altmana, ale na wianuszek gwiazd (
Streep,
Jones,
Kline,
Harrelson,
Lohan) patrzy się zawsze z przyjemnością. Więcej tu sentymentu niż gryzącej ironii, bo reżyser chyba lubi swoich bohaterów, a z pewnością się z nimi utożsamia. To przedstawiciele świata, dla którego nie ma już miejsca w dzisiejszych realiach. Jak ktoś ceni sprośne żarty, to zakocha się w piosence dwóch kowbojów. Jeden nieprzyzwoity dowcip trzeba wręcz przytoczyć: - Dlaczego wymyślono pojęcie "Zespół napięcia przedmiesiączkowego"? - Bo choroba wściekłych krów była już zajęta.