Wybacz Kay, Han jednak strzelił pierwszy. Graliśmy w "Star Wars: Outlaws"

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Grali%C5%9Bmy+w+Star+Wars+Outlaws%2C+pierwsze+wra%C5%BCenia+z+4+godzin+rozgrywki-156629
Wybacz Kay, Han jednak strzelił pierwszy. Graliśmy w "Star Wars: Outlaws"
Przez ostatnie dekady gry z uniwersum "Gwiezdnych Wojen", podobnie jak filmy, przyzwyczaiły nas do tego, że nie zawsze dostajemy tytuły, na które czekaliśmy. Przez ten czas otrzymaliśmy gry praktycznie z każdego gatunku, poza tytułem z otwartym światem. Tę lukę stara się zapełnić studio Massive, twórcy uznanego przez graczy i krytyków "The Division 2". Jej autorzy wyruszyli do galaktyki daleko, daleko stąd, aby opowiedzieć historię łowczyni nagród Kay i jej towarzyszy. Jako jedna z dwóch redakcji w Polsce również wyruszyliśmy na wyprawę do nie tak bardzo odległego Los Angeles na specjalny pokaz rozgrywki "Star Wars: Outlaws", żeby sprawdzić, czy to jest tytuł, którego szukacie.



Pokaz rozpoczął się od trzygodzinnej sesji hands-on, podczas której mogliśmy zobaczyć początkowe etapy gry. Kay budzi się na rozbitym statku, który szybko zostaje otoczony przez bandytów. Naszym zadaniem jest ochrona napotkanego mechanika przy jednoczesnej nauce podstaw rozgrywki. Szybko okazuje się, że uratowany przez nas specjalista jest w stanie naprawić nasz wahadłowiec, jeśli znajdziemy części w okolicznym mieście. Nasze szczęście nie kończy się na dostępności tych części tak blisko – okazuje się bowiem, że na pokładzie statku znajduje się w pełni sprawny ścigacz, który będzie pomagał Kay w pokonywaniu kolejnych planet, choć jego prowadzenie jest kosmiczną udręką. Mam ogromną nadzieję, że zostanie to poprawione przed premierą.



Kiedy dotrzemy do miasta, możemy zobaczyć, że to właśnie tutaj gra wręcz kipi od dodatkowych aktywności, na które możemy natrafić, przechadzając się uliczkami – automaty do gier, wyścigi Canto Fathier, w których obstawiamy, który wierzchowiec przebiegnie tor jako pierwszy, oraz partyjki w Kessel Sabacc. Rozgrywka na automatach jest zaskakująco wymagająca, natomiast wyścigi Canto Fathier są dość przewidywalne, zwłaszcza gdy widzimy, który wierzchowiec jest wypoczęty i ma największe szanse na wygraną. Kessel Sabacc zaskoczył mnie chyba najbardziej – pod warstwą przekombinowanego wprowadzenia, które sprawia wrażenie, że gra będzie bardzo trudną karcianką, okazała się jedną z przyjemniejszych, w jakie grałem. Warto zaznaczyć, że nie jestem fanem gier karcianych. Zasady są dość proste – inwestujemy żetony w karty, aby mieć jak najlepszą parę na ręce. Aby wygrać rundę, trzeba mieć najlepsze karty na ręce przez trzy tury. We wszystkim może nam pomóc Nix, który raz na rozgrywkę może zakraść się za plecy przeciwnika i podejrzeć jego karty. Jeśli jednak przeciwnik stanie się podejrzliwy i przyłapie nas na oszukiwaniu, możemy dostać tymczasowego bana na granie przy tym stole. Po pewnym czasie będziemy mogli jednak wrócić i grać dalej.



By oderwać się od aktywności pobocznych, postanowiłem wrócić do głównego zadania, którym było dotarcie do lokalnego watażki Goraka. Tu spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie, które mam nadzieję, że będzie normą w dalszych etapach rozgrywki. Mianowicie, dostałem kilka sposobów na otrzymanie audiencji – zdobywając odpowiednio dużo kredytów, aby kupić wejściówkę u szemranej postaci na wejściu do lokalu, przekupując techniczkę przy windzie albo zwyczajnie hakując właz do wentylacji i wchodząc do windy bez wydawania ani jednego kredytu. O ile doceniam mnogość rozwiązań w tym wypadku, o tyle żałuję, że ograniczały się one w tej misji do rozwiązania pieniężnego albo eksploracyjnego. Zabrakło mi trzeciej opcji polegającej na chociażby wyperswadowaniu komuś, że musimy się tam dostać.



Tym, co zdecydowanie wyróżnia "Star Wars: Outlaws" i gdzie tkwi siła Ubisoftu, jest budowanie świata i bardzo naturalne wchodzenie w interakcje z nim. Przejeżdżając ścigaczem, czujemy się, jakbyśmy byli w żywym i prawdziwym świecie. Zawsze trafimy na jakiś ciekawy punkt po drodze, jakieś wydarzenie, które odciągnie naszą uwagę od głównego celu misji. Często, gdy zdecydujemy się go zbadać, może skończyć się to brutalną śmiercią z rąk bandytów, ponieważ Kay na samym początku gry nie może pochwalić się takim kunsztem strzeleckim jak legendarny Han Solo. Ale tutaj pojawia się kolejne ciekawe rozwiązanie, a mianowicie rozwijanie zdolności poprzez wykonywanie określonych czynności w grze. Kay może nauczyć się szybkiego zagadywania zaalarmowanych przeciwników, tym samym opóźniając ich reakcję. W tym celu musi powalić pięciu przeciwników w walce wręcz i dokonać obalenia trzech, których uwagę wcześniej odwrócimy jakąś dywersją.



To, co zdecydowanie nie przypadło mi do gustu, to misje skradankowe, które nie oferują alternatywnego rozwiązania (czyt.: wejścia w glorii i chwale wybuchających granatów i latających dookoła głowy wystrzałów z blastera). Te segmenty sprawiły mi największe problemy na pokazie, a gdy zerkałem na monitory grających niedaleko mnie kolegów z branży, oni również mieli z nimi problem, ponieważ wykrycie przez wroga zazwyczaj kończyło się wielkim czerwonym napisem "ZŁAPANA" i powrotem do początku zadania oraz spadkiem reputacji u frakcji, na której terenie się skradaliśmy. Nie jestem fanem takich rozwiązań, które nawet nie dają nam opcji obalenia przeciwnika, który nas wykrył, i kontynuowania zadania, tylko ostatecznie przerywają nasz progres i cofają nas do początku.



Dla zachowania sinusoidalnej budowy tych pierwszych wrażeń chciałbym jeszcze odnieść się do tego, co mi się podobało i w czym pokładam nadzieje. Nie można tej produkcji na pewno odmówić przeniesienia klimatu znanego z "Gwiezdnych Wojen" – nieważne, gdzie się ruszyliśmy, czuć było ducha tego uniwersum. Latanie i strzelanie w kosmosie również daje wiele satysfakcji, jednak podobnie jak w "Starfieldzie" nie ma co liczyć na swobodne lądowanie, które jest chociażby w "No Man’s Sky" – tutaj, podobnie jak w tytule Bethesdy, po zbliżeniu się do planety wybieramy jedno z kilku miejsc do lądowania i oglądamy sekwencję zbliżania się do ziemi. Zbyt mało czasu spędziłem z systemem reputacji, o którym wspominałem kilka zdań wcześniej, a może on być ważną częścią rozgrywki, ponieważ nie dość, że będzie kształtował nasze wybory w grze, to jeszcze zapewni dostęp do wyjątkowych dla danej frakcji przedmiotów.



Na sam koniec zostawiłem parę gorzkich słów o oprawie graficznej. Build, który testowaliśmy na Xboxach, momentami wyglądał bardzo rozczarowująco. Mijana przez nas woda przypominała bardziej wypadek przy pracy niż jakikolwiek zbiornik wodny, włosy Kay wyglądały jak siano (a już "Wiedźmin 3", wydany blisko 10 lat temu, pokazał, że da się to zrobić dobrze), a doczytywanie się obiektów na naszych oczach było bardziej zaskakujące niż fabuła, którą zdążyliśmy poznać przez te trzy godziny. Tytuł Ubisoftu radzi sobie znacznie lepiej w zamkniętych przestrzeniach, ale to marna pociecha, biorąc pod uwagę, że mieliśmy do czynienia z pierwszą prawdziwą grą z uniwersum "Gwiezdnych Wojen" z otwartym światem, i to właśnie on powinien tutaj błyszczeć najjaśniej.



Czas spędzony z produkcją Massive zdecydowanie nie był czasem zmarnowanym, jednak ostudził moje oczekiwania niczym karbonit Hana Solo. Spodziewałem się produkcji na wyższym poziomie oprawy graficznej (twórcy skupili się tylko na obecnej generacji konsol) oraz takiej, która da mi większy wybór i nie będzie mnie zmuszała do podążania jedynymi słusznymi ścieżkami wyznaczonymi przez twórców. Mimo wszystko, jako wielki fan serii i tych wszystkich rozwiązań, które mi się podobały, czekam na premierę i na to, w jakim stanie zastaniemy tę produkcję wtedy.