Koka i zwierzęcy seks drugiego dnia Doc Review

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/Koka+i+zwierz%C4%99cy+seks+drugiego+dnia+Doc+Review-43062
Za nami dzień drugi 5. Festiwalu Filmowego Planete Doc Review. Poniżej możecie zapoznać się z naszą relacją z imprezy. Przypominamy jednak, iż również wy możecie napisać swoje recenzje obejrzanych filmów. Najlepsze prace zostaną nagrodzone. Swoje teksty przesyłajcie na adres recenzja@docreview.pl lub docreview@filmweb.pl.
Wydarzeniem tegorocznej edycji Festiwalu są retrospektywy Siergieja Dworcewoja i Jurgena Letha. Dworcewoj nie przypadkiem dostał nagrodę im Andreja Tarkowskiego. Inspirację twórcą "Stalkera" widać słychać i czuć. Co prawda mamy tu do czynienia z dokumentem, a nie z fabułą, ale materia obu reżyserów jest wspólna, czas.
"W ciemności" kamera obserwuje ślepego emeryta, który w jednym z blokowisk na przedmieściach Moskwy, plecie torby. W codziennym trudzie przeszkadza mu kot, który - jak to kot - cały czas porywa kłębki nici. Oglądamy zarówno sabotaże kotki, ręce bohatera, jego skupioną twarz, a także ekipę, która od czasu do czasu wchodzi w kadr. Dworcewoj nie ma problemu z demaskacją medium, kamera nie jest przeźroczysta, co podkreśla naturalność całej sytuacji. Mikrofon wywołuje każdy dźwięk dobiegającego zza okna świata. W ten sposób poznajemy przestrzeń naszego bohatera.
Bohater plecie swoje siatki, aby móc je rozdać mieszkańcom swojego blokowiska. Tu jednak prawie każdy jest dla każdego anonimowy. Ludzi mijają się jak atomy, każdy jest zajęty swoim życiem i biegiem bieżących spraw. Młoda para idzie świętować, pijacy zbierają i gniotą puszki na złom. Dziś nikt nie potrzebuje plecionych siatek, ich czas dawno już minął.
Dworcowej, nigdzie się nie spieszy. Kamera celebruje detal. To co w rękach innego twórcy mogłoby się stać niewiarygodnym nudziarstwem, tu wciąga nas i nabiera wymiarów metafory. Dodany sens wsącza się w obraz niezauważenie, nienachalnie i jakby nie proszenie. I to właśnie stanowi o sile tego obrazu. (km)
"Trasa" to portret pewnej cyrkowej rodziny, która podróżuje rozpadającym się wozem po drogach Kazachstanu, Uzbekistanu i Rosji . Dworcowej staje się uczestnikiem zwyczajnego życia artystów. Obserwuje ich przedstawienia, bójki dzieci, posiłki i modlitwy. W tym jednak wypadku zabrakło siły, która mogła by podnieść opowiadaną historię na poziom uniwersalny jak to miało miejsce w przypadku "W ciemności". Powstał obraz, owszem fascynujący, i nietypowy, ale nie zostawiający śladu w duszy widza. (km)
Jednym z podstawowych tematów przewijających się w dokumentach pokazywanych podczas drugiego dnia festiwalu Planete Doc Review była rewolucja, czy szerzej potrzeba dogłębnej, ideologicznej zmiany.
Do grupy tej zalicza się brytyjski dokument "Być boginią", choć z pozoru jego temat jest zupełnie inny. Bohaterką filmu Ishbel Whitaker jest bowiem mała dziewczynka, czczona jako wcielenie jednego z aspektów bogini Kali. Szybko jednak okazuje się, że obok życia żywej bogini twórców interesuje coś jeszcze - rewolta maoistycznej partyzantki przeciwko królowi. Nepalczycy są coraz bardziej zdeterminowani, by z monarchii stać się republiką. Król, podobnie zresztą jak i żywe boginie, zdaje się być anachronizmem, symbolem dawnych czasów.
"Być boginią" to film pozbawiony w zasadzie komentarza. Whitaker pozwala obrazom i bohaterom mówić samym za siebie. Sprawne zdjęcia, świetna muzyka i interesujący temat sprawiają, że obraz ogląda się całkiem dobrze, choć do arcydzieła jest daleko. (mp)
Whitaker zrobiła jednak film i tak lepszy niż Alejandro Landes. "Cocalero" to rejestracja ostatnich dwóch miesięcy kampanii prezydenckiej Evo Moralesa. Stał się on pierwszym prezydentem Boliwii pochodzenia indiańskiego. Duchowymi przywódcami Moralesa są Che Guevara i Fidel Castro. To rewolucjonista, choć udało mu się przejąć władzę bez nadmiernego przelewu krwi, w wyniku demokratycznych wyborów.
Podstawową wadą "Cocalero" jest jego całkowita nijakość. W zasadzie pozostaje całkowicie niejasne, dlaczego ten film w ogóle powstał. Nie jest to z całą pewnością portret Moralesa. Dowiadujemy się o nim ledwie kilku rzeczy, a o analizie jego osoby nie ma w ogóle mowy. Nie jest to też portret ruchu ludowego, którego przywódcą jest Morales, ani też obraz próbujący zrozumieć problem związany z uprawą koki w Boliwii. Ta niejasność sprawia, że film jako telewizyjny reportaż jeszcze jakoś wygląda, lecz wśród pełnoprawnych dokumentów skazany jest na zapomnienie. (mp)
Świetnym materiałem może za to pochwalić się dokument niemiecki "Sieć", w którym poruszana jest sprawa rewolucji mającej na celu powstrzymanie technologicznego rozwoju świata. Lutz Dammbeck wychodząc od Internetu i jego genezy bada fascynujący świat wojskowych eksperymentów, działania kontrkulturowych twórców i badania naukowe prowadzone w dziedzinach psychologii, filozofii, fizyki i matematyki. Reżyser tworzy skomplikowany i niezwykle interesujący obraz powiązań przyczynowo-skutkowych łączących faszyzm, LSD, "Lot nad kukułczym gniazdem" i komputery w jeden proces, którego efektem jest Internet.
Bogaty w wiedzę dokument "Sieć" jest znakomitym przyczynkiem do późniejszego samodzielnego badania różnych zjawisk ostatniego stulecia: od filozofii Wittgensteina, przez twierdzenia matematyka Gödla po badania Henry'ego Murraya. Niestety sam film nie jest zbyt atrakcyjny dla widza pozostając nużącym i nieco zbyt długim. Nadmiernie konserwatywny w formie nie wykorzystuje potencjału tematu stając się monotonną prelekcją nie zaś detektywistyczną opowieścią odkrywającą sekrety Internetu. Szkoda, bo temat był bardzo nośny. (mp)
Pokazywane na Planete Doc Review dokumenty starają się również przybliżyć widzom zjawiska związane z ludzką egzystencją. Do tej grupy można zaliczyć dokument "Zoofilia". Ten dokument sprzedaje się samym tytułem. Kogo bowiem nie fascynuje przypadek graniczny i to na kliku poziomach. Po pierwsze: gatunkowym - jak to jest, że ludzie chcą spółkować z innym zwierzętami. Kim są ci dziwacy i co nimi kieruje? Po drugie: etycznym - zoofilia rodzi w nas obrzydzenie i odrzucenie, czy jest jednak naganna etycznie. Czy w liberalnym społeczeństwie mamy moralne prawo zabronić komuś seksu ze zwierzęciem. Jeżeli zwierzęciu dzieje się krzywda lub jest zmuszane, to oczywiście tak. Jeżeli jednak, jak to miało miejsce na jednej z farm w stanie Waszyngton, zwierzę nie tylko nie jest bierne, ale i aktywnie i nie przymuszenie w tym uczestniczy?
Na te i inne pytanie "Zoofilia" niestety nie tylko nie odpowiada, praktycznie ich nie stawia. Robinson Devor postawił za to na puste formalne efekciarstwo, które przyjemnie się ogląda, ale niczego nie wnosi. Buduje tajemnicę i historie, ale zostawia nas w poczuciu hucpy. Nie ma tam ani portretu społeczności zoofilskich, ani próby odpowiedzenia na związane z tym procederem wątpliwości, ani nawet próby rozszyfrowania tajemnicy tożsamości mężczyzny, który zginął w wyniku seksu z ogierem. Pozostaje nadmuchana i wystylizowana rekonstrukcja zdarzeń - niewiele więcej niż plotkarski artykuł w gazecie. (km)
O wiele lepszym dokumentem okazał się film "Życie na przedmieściach". Film ma tempo, jest energiczny, pełen humoru i ciekawych rozwiązań formalnych. Wyraźnie widać, że twórcy filmu nie tylko mają coś interesującego do powiedzenia, lecz również wiedzą, jak to przekazać widzom w sposób jak najbardziej komunikatywny.
"Życie na przedmieściach" obrazuje problemy i wyzwania jakie stoją przed amerykańskim społeczeństwem żyjącym w enklawach zwanych przedmieściami. Brutalny pragmatyzm, w którym komfort psychiczny i potrzeby kontaktu społecznego są mniej istotne, prowadzi do ukształtowania się warunków niezwykle wrogich prawidłowemu rozwojowi. Postaci ukazane w filmie postulują potrzebę zmiany, choć raczej nikt z nich nie chciałby, aby przyjęły one formę totalnej rewolucji.
Ciekawe, że to co w Polsce jest synonimem luksusu, w Ameryce jest dowodem na skromny budżet, który trzeba jak najbardziej optymalnie wykorzystać, nawet jeśli ceną za to jest brak kontaktów z innymi ludźmi. Jednak twórcy "Życia na przedmieściach" nie godzą się z tym stanem rzeczy. Film jest nie tylko opowieścią o pewnej grupie społecznej, ale również - a może przzede wszystkim - swoistym performancem mającym na celu aktywizację społeczności pewnego wielkomiejskiego przedmieścia. (mp)
Festiwal to także cykl portretów – ludzi, krajów czy mentalnych pejzaży. Scott Hicks (autor głośnego „Blasku”, opowiadającego historię
genialnego pianisty Daniela Helfgotta, którego karierę pokrzyżowała psychiczna choroba)w filmie „Philips Glass w 12 częściach” kreśli niemalże rodzinny portret
jednego z najbardziej znanych współczesnych kompozytorów (także filmowych). OdprężonyGlass, z ironicznym dystansem opowiada nam o tym czym jest dla niego muzyka. „Nikogo nie zachęcam by jej słuchali, jest tyle dobrych rzeczy – Bach, Mozart – nie musicie mnie słuchać. Macie moje błogosławieństwo” – mówi kokieteryjnie już na samym początku. Hicks nie chce być reżyserem - demaskatorem, jego obecność jest praktycznie niezauważalna. Na dwie godziny oddał widza we władanie autora „Solo Piano” i jego muzyki. Glass przygotowuje pizzę i nie przestaje mówić o szczegółach nowej kompozycji. O muzyku wypowiadają się najbliżsi (siostra, brat, kolejne żony), a także pracujący z nim reżyserzy: Woody Allen czy Godfrey Reggio, którego „Koyaanisqatsi” stało się dla Glassa przepustką do świata filmu. Jednak nikt z nich nie potrafi dotknąć fenomenu kompozytora, który jak nikt inny „potrafi oddać lęki i neurozy współczesnego człowieka”. Sam Glass zwodzi, fascynuje, bawi i intryguje, niejednoznaczny jak jego muzyka. I to ona mówi w tym filmie najwięcej. Czy dowiadujemy się czegoś o samym człowieku? Nie jestem pewien, ale czy naprawdę to nas interesowało?
Polski dokument obecny jest na festiwalu śladowo, ale za to intensywnie. Kocham Polskę Marii Zmarz – Kaczanowicz i Joanny Sławińskiej próbuje nakreślić zbiorowy portret Młodzieży Wszechpolskiej, narodowo – katolickiej organizacji, w swoim czasie blisko związanej z Ligą Polskich Rodzin. Autorki śledzą działania MW w okresie ich największej prosperity. Lata 20005 – 06 to czas awansu członków tej organizacji i ich „błyskotliwej” kariery politycznej. Oglądamy więc „szkolenia z niemyślenia” prowadzone przez byłego posła Wojciecha Wierzejskiego (niesamowity talent komediowy, postać jak z kreskówki), gdzie młodym wpaja się zasadę „posłuszeństwo przede wszystkim”. Wysłuchujemy formułowanych łamaną polszczyzną ideowych wyznań działaczy itp. itd. Wszystko na pokaz, groteskowo sformalizowane i przaśno patetyczne. Kamera wypraszana jest tylko wtedy, gdy dojść ma do „szczerej rozmowy” aktywu, poza tym chłopcy nie wstydzą się niczego. Ten film sama Młodzież Wszechpolska oskarży pewnie o manipulację, ale czy kogoś jeszcze w ogóle obchodzi co ma do powiedzenia Krzysztof Bosak. Kocham Polskę to miejmy nadzieję już tylko etnograficzna wyprawa do pewnego nieprzyjemnego skansenu.(mb)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones