FilmWeb: Bardzo się cieszę, że podczas tej krótkiej wizyty znalazł Pan chwilę czasu na ten wywiad. To nie jest Pana pierwsza wizyta w Polsce?
Tom Wilkinson: Nie, po raz pierwszy byłem tu w roku 1976, czyli wiele lat temu. Bardzo dużo się u was zmieniło od tamtego czasu. I nie mam na myśli tylko tego, że macie teraz mnóstwo sklepów i nowoczesnych budynków, ale przede wszystkim fakt, iż sami Polacy się zmienili. Wyczuwam w Polakach wiele pozytywnej energii.
FilmWeb: Rozumiem, że Pana pierwsza wizyta w Polsce związana była z udziałem w filmie
Andrzeja Wajdy "Smuga cienia" - obrazu, w którym zadebiutował Pan jako aktor filmowy.
Tom Wilkinson: Dokładnie tak. Część filmu została zrealizowana w warszawskich studiach, część w Bułgarii a część w Anglii.
FilmWeb: Jak wspomina Pan pracę nad tym filmem?
Tom Wilkinson: To było wspaniałe doświadczenie. Dla mnie, młodego aktora, który dopiero co zaczął swoją przygodę z tym zawodem, już sam fakt pracy na planie filmu był emocjonujący. Poza tym miałem okazję odwiedzić tak "egzotyczne" wtedy dla mnie kraje jak Polska, czy Bułgaria. To było coś fantastycznego.
FilmWeb: Jak wspomina Pan realizację tego filmu.
"Smuga cienia" nawet przez samego
Andrzeja Wajdę nie jest uznawana za film udany.
Tom Wilkinson: Tak,
Wajda wielokrotnie powtarzał, że nie jest zadowolony z tego filmu. Myślę, że przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w problemach, z którymi borykała się produkcja. Ponadto
"Smuga cienia" została zrealizowana w języku angielskim przy współpracy angielskich filmowców, z którymi
Wajda nie mógł się bardzo często porozumieć.
Jednak niezależnie od rezultatów, praca przy
"Smudze cienia" była dla mnie ogromnym przeżyciem i wspaniałym doświadczeniem.
FilmWeb: "Smuga cienia" nie jest jedynym polskim akcentem w Pana pracy. W 1984 roku wystąpił Pan w telewizyjnym obrazie
"Squaring the Circle" opowiadającym o Solidarności i Lechu Wałęsie.
Tom Wilkinson: Rzeczywiście, choć muszę się przyznać, że nigdy tego filmu nie widziałem. (śmiech). Jednak jest jeszcze jedno powiązanie, o którym możesz nie wiedzieć. W 1980 lub 1981 roku wystąpiłem w telewizyjnym filmie opowiadającym o strajku w polskiej kopalni brutalnie stłumionym przez wojsko, do którego zdjęcia powstały w USA. Pierwotnie mieliśmy kręcić w Niemczech, ale ze względu na naciski polityków producenci musieli zrezygnować z tych planów. Wtedy Amerykanie nie dość, że zaproponowali nam realizację filmu u siebie to jeszcze w produkcję zaangażowali armię, która dostarczyła na plan czołgi.
Ponieważ moje pierwsze doświadczenia filmowe były związane z Polską zawsze bardzo ciepło myślałem o waszym kraju. Poznałem tutaj wielu ludzi, z którymi do dzisiaj się przyjaźnię.
FilmWeb: Jak wybiera Pan swoje role. Pytam, bo w Pana filmografii obok projektów artystycznych takich jak
"Zakochany bez pamięci", czy
"Za drzwiami sypialni", znajdują się również produkcje czysto komercyjne, jak
"Batman - Początek", czy
"Godziny szczytu".
Tom Wilkinson: Wszystko zaczyna się od scenariusza, który jest - moim zdaniem - najważniejszym elementem filmu. Na samym początku patrzę więc na scenariusz.
Ponadto lubię współpracować z ciekawymi i utalentowanymi ludźmi. Zatem ważna jest dla mnie również osoba reżysera. Nie musi być sławny, ale musi być w moim przekonaniu osobą utalentowaną, do której można mieć zaufanie.
Ponadto ważne jest dla mnie, czy film ma szanse na sukces. I nie mam tu na myśli sukcesu komercyjnego. Po prostu lubię grać mając świadomość, że pracuję przy dobrym filmie. Jeśli film jest dobry, to nawet jeśli powstał za bardzo małe pieniądze i tak zdobędzie widzów. W swojej karierze brałem udział w kilku produkcjach, które zostały zrealizowane praktycznie bez żadnych pieniędzy, a odniosły spore sukcesy.
Na samym końcu patrzę na rolę, którą dla mnie przewidziano. Analizuję ją starając się przewidzieć, czy będę w stanie w niej "zabłysnąć". Nie jest dla mnie ważne, czy gram role pierwszo, czy drugoplanowe. Najważniejsze jest przekonanie, że jestem "jedynym aktorem", który jest w stanie wcielić się w tę postać.
Najmniejsze znaczenie mają dla mnie pieniądze. Decydując się na udział w filmie tej części umowy poświęcam uwagę na samym końcu.
FilmWeb: Rozpoczynał Pan swoją karierę na scenach teatralnych. Proszę powiedzieć, jak wykorzystuje Pan swoje doświadczenia teatralne w pracy na planie filmowym?
Tom Wilkinson: Trudne pytanie bowiem nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Zarówno w filmach jak i w teatrze po prostu gram i staram się to robić jak najlepiej. Uprawiam ten zawód już od wielu lat. Mam spore doświadczenie, a przede wszystkim wiem już jak walczyć z tremą, która towarzyszyła mi podczas mi podczas pierwszych lat pracy.
FilmWeb: Pytam, gdyż przeczytałem jakiś czas temu wywiad z polskim aktorem, który mówił, iż praca w teatrze pozwala mu na lepsze budowanie postaci. Na próbach jest więcej czasu na dopracowanie wszelkich niusansów i drobiazgów określających postać. W przypadku produkcji filmowej, która z racji kosztów musi przebiegać w miarę szybko, nie ma już takiej możliwości.
Tom Wilkinson: Możliwe, iż tak jest w Polsce. Z tego, co słyszałem w waszym kraju sztuki mogą nie schodzić z afisza przez rok albo i dłużej. W Anglii takie sytuacje prawie się nie zdarzają. W moim kraju maksymalny czas wystawiania sztuki praktycznie nie przekracza 6 tygodni. Z tego też powodu prace nad przygotowaniem spektaklu muszą zostać ograniczone do minimum, gdyż teatrom zależy na jak największej ilości premier w roku.
Ja osobiście lubię pracę przy filmach i nie przeszkadza mi szybki czas ich realizacji. Co więcej, bardzo sobie taki stan rzeczy chwalę. Otóż należę do osób, które bardzo szybko się nudzą i perspektywa kilkumiesięcznej pracy nad jednym projektem zwyczajnie mnie przeraża. Ponieważ jestem w stanie dość szybko przygotować się do roli staram się wykonać swoją pracę jak najszybciej i zająć się nowym projektem. W przeciwnym razie umarłbym z nudów (śmiech).
FilmWeb: W jednym z artykułów o Panu przeczytałem, że przez pierwszy dziesięć lat po skończeniu uniwersytetu prowadził Pan wręcz "wędrowny" tryb życia. Cały pański dobytek mieścił się w jednej walizce, a Pan podróżował po kraju od teatru do teatru, od spektaklu do spektaklu. Dlaczego zdecydował się Pan na taki tryb życia?
Tom Wilkinson: Praca w teatrze była w owym czasie czymś naturalnym. Praktycznie każdy młody aktor stawiał swoje pierwsze kroki właśnie w teatrze. Po paru latach zaczynał pracować przy produkcjach telewizyjnych a dopiero później przy kinowych. I tak postępowali praktycznie wszyscy brytyjscy aktorzy. A życie na walizce wynikało w moim przypadku z tego, że nie miałem stałego angażu w żadnym z teatrów. Aby mieć pracę musiałem więc wędrować po kraju i ubiegać się o różne role w różnych teatrach. Takie życie miało jednak wiele zalet. Dzięki temu, że nie byłem przywiązany do jednego miejsca miałem możliwość wzięcia udziału w wielu naprawdę ciekawych przedstawieniach, które były wystawiane w całym kraju i zagrania w nich bardzo często ról pierwszoplanowych.
Był to jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu. Nie miałem rodziny, mieszkania, samochodu ani zobowiązań. Mogłem skoncentrować się tylko na mojej pracy.
Później zacząłem pracować przy produkcjach telewizyjnych. Na początku grałem role drugoplanowe, ale po kilku latach doczekałem się własnego serialu. Wtedy też zacząłem więcej zarabiać i wreszcie mogłem kupić sobie mieszkanie. O karierze międzynarodowej pomyślałem w latach 90., kiedy urodziła się moja córka. Coraz więcej aktorów angielskich zaczynało wtedy pracować w Hollywood i pomyślałem, ze skoro oni mogą to ja też. Skontaktowałem się z moim agentem i powiedziałem mu, że chcę skoncentrować się na produkcjach kinowych. Zrezygnowałem z udziału w projektach telewizyjnych i teatralnych. Przed "podbiciem" Hollywood musiałem tylko wystąpić w skromnej komedyjce o striptizerach zatytułowanej
"Goło i wesoło". To miał być ostatni angielski film w mojej karierze. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten "filmik" - jak go określałem - odmieni moje życie.
Opowiem ci pewną historię związaną z tym filmem. Producenci odpowiedzialni za realizację
"Goło i wesoło" nie dysponowali zbyt dużym budżet. W ramach wynagrodzenia zaproponowali mi zatem również 3,5% udziału w zyskach filmu. Po naprawdę długim namyśle zgodziłem się na tę propozycję. Jak się zapewne domyślasz, ten film uczynił ze mnie człowieka naprawdę dobrze sytuowanego.
FilmWeb: Obencie pracuje Pan więcej w USA, czy w Anglii?
Tom Wilkinson: Zdecydowanie w Anglii. W zeszłym roku nakręciłem tam 6, czy 7 filmów. Jedynie
"Zakochany bez pamięci" powstał w USA. W tym roku dla amerykańskiej wytwórni Warner Bros kręcę
"Batman - Początek", do którego zdjęcia z moim udziałem były do tej pory realizowane w Anglii. Niebawem wyruszam do Vancouver, gdzie będą kontynuowane prace nad obrazem.
FilmWeb: Wielu aktorów obecnie próbuje swoich sił w zawodzie reżysera. Czy nie kusi Pana, żeby stanąć kiedyś po drugiej stronie kamery?
Tom Wilkinson: Owszem, myślę o tym od czasu do czasu, ale jak na razie nie natrafiłem na scenariusz, który by mnie w takim stopniu zainteresował. Trochę przeraża mnie perspektywa poświęceniu dwóch lat życia jednemu projektowi nie mając pewności, że odniesie on sukces. Jako aktor mam ten komfort, że nie jestem osobą na której spoczywa odpowiedzialność, za film jako całość. Mam do odegrania swoja rolę i jeśli to zrobię mogę iść do domu. Reżyser musi potem to wszystko poskładać w całość, a jeśli film nie odniesie sukcesu to z reguły on jest obarczany za to winą.
FilmWeb: Dziękuję bardzo za rozmowę.