WFF 2010, dzień pierwszy

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/WFF+2010%2C+dzie%C5%84+pierwszy-65894
Uroczystym pokazem filmu "Na końcu świata" rozpoczął się w piątek 26. Warszawski Festiwal Filmowy. Poniżej prezentujemy Wam recenzje filmów, które można było wczoraj obejrzeć na pokazach w Multikinie Złote Tarasy i Kinotece.

Newsy, wideo i więcej relacji z WFF znajdziecie na naszej filmwebowej stronie festiwalu.





"Na końcu świata"

Kiedy ogłoszono, że "Na końcu świata" będzie rosyjskim kandydatem do Oscara, wielu nie kryło zdumienia. W końcu to nie film Uchitela odnosił w tym roku największe sukcesy na arenie międzynarodowej. Jednak ktokolwiek obejrzy film, nie będzie miał złudzeń, dlaczego Rosjanie właśnie na ten film stawiają. Toż to typowa historia kręcona jakby specjalnie z myślą o nagrodach. DALEJ


"The Taqwacores" Eyada Zahry to ekranizacja pierwszej powieści Michaela Muhammada Knighta. Ten amerykański pisarz  jest szczególnie popularny wśród muzułmańskiej młodzieży żyjącej w Stanach Zjednoczonych. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, można o nim powiedzieć, że jest głosem arabskiej społeczności, która właśnie odkryła wolność. Tytuł powieści Knighta to bowiem połączenie dwóch znaczących słów – arabskiego taqwa oznaczającego miłość do Allaha i jednocześnie strach przed nim i hardcore'u. Krótko mówiąc, taqwacore to islamskie kapele punkowe wyśpiewujące swój bunt przeciwko ograniczeniom swojej religii. DALEJ




Punk to kontrkultura dająca nieograniczone możliwości ekspresyjne. O tym, jak wyglądała  australijska scena punk rockowa lat 70., opowiada Richard Lowenstein. Dokument "Żywimy się karmą dla psów" to słodko-gorzkie wyznania takich gwiazd, jak Rowland S. Howard, Ollie Olsen, Alannah Hill, Philip Brophy, Bruce Milne, Clinton Walker, Sam Sejavka, Charles Meo i zespół Primitive Calculators, fragmenty filmu z Michaelem Hutchence'em  grającym postać Sama Sejavki, archiwalne nagrania z modnych wówczas klubów, a wszystko poprzeplatane fragmentami teledysków sprzed przeszło trzydziestu lat. Liczne anegdoty są naprawdę zabawne, a na twarzach opowiadających co chwilę malują się uśmiechy,  powodowane wspomnieniami "zbuntowanego" dojrzewania w Melburne.  Przypominają sobie, jak stali pięć tygodni w kolejce po bilety na koncert Davida Bowiego, a potem kolejne pięć, by na ten koncert się dostać. DALEJ




"50/50" to dokument składający się z materiału nakręconego przez 21-letniego Krzysztofa Nowińskiego podczas oczekiwania przez niego na wynik badań na obecność w jego krwi wirusa HIV. Początkowo chłopak wydaje się zupełnie nieświadomy swojej sytuacji, a pobyt w szpitalu traktuje jako doświadczenie, które wzbogaci jego artystyczne emploi, jest bowiem studentem aktorstwa. By zapełnić sobie czas, postanowił kręcić wideo pamiętnik upamiętniający  nudne i monotonne dni na oddziale. DALEJ




"Draquila - Wstrząsy we Włoszech" jest dokumentem politycznym. Jego autorka przedstawia na wstępie jedną z największych kataklizmów Włoch ostatnich lat - trzęsienie ziemi, do którego doszło 6 kwietnia 20009 roku. Wstrząsy sejsmiczne doprowadziły wtedy do niemal całkowitego zniszczenia L'Aquili, miasta w środkowej części kraju. Guzzanti opisuje to wydarzenie, by następnie przejść do pokazania podstępnych zagrywek premiera Silvia Berlusconiego, który wykorzystał tę tragedię do ratowania podupadającego wizerunku. Co najgorsze, obietnica podarowania każdemu poszkodowanemu nowego mieszkania wystarczyła, by ludzie zapomnieli o jego ekscesach z prostytutkami i związkach z mafią i na powrót obdarzyli go bezwarunkową miłością. DALEJ




Filmy takie jak "Fabryka Tygrysów" powstają tylko i wyłącznie na potrzeby pokazów festiwalowych. Nie wierzę, by w innej dystrybucji miał on jakąkolwiek szansę. Wynika to nie tyle z tematu czy formy, ile z samego założenia. Woo Ming Jin wyraźnie kręcił film z myślą o kilku(nastu) tysiącach osób, które zobaczą go na takich imprezach, jak Warszawski Festiwal Filmowy. DALEJ




Autorka filmu przedstawia po kolei sylwetki wybranych mieszkańców słynnej Piątej Ulicy. Są wśród nich ubodzy emigranci, narkomani śpiący na chodnikach, osoby nieprzystosowane do życia w społeczeństwie i kilku odważnych, którzy mimo silnej pokusy łatwego życia na haju postanowili uczciwie pracować, by żyć w miarę w ludzkich warunkach. Skrzeszewska zadbała, by jej bohaterowie byli różnorodni i mieli do opowiedzenia ciekawe historie. Chociaż wszyscy oni żyją na granicy nędzy, w większości wydają się zadowoleni ze swojej sytuacji, a przynajmniej w znacznym stopniu z nią pogodzeni. Z wypowiedzi osób, które reżyserka wybrała za bohaterów swojego dokumentu, wynika, że Piąta Ulica jest miejscem szczęśliwości dla biednych i bezdomnych z przypadku i rajem dla społecznych odszczepieńców. Wartością, którą cenią najwyżej i którą zapewniają im brudne rynsztoki 5th  Avenue, jest bowiem wolność i możliwość życia według własnych zasad. I nawet jeśli inni uważają, że trwonią swoje życie, mają pewność, że nikt nie będzie kazał im się zmienić. DALEJ




Reżyser powiedział w wywiadzie, że zrobił film o „wszystkim, co kocha”. I bardzo dawno nie miałem uczucia, że podobna deklaracja nie jest wyłącznie marketingową mową-trawą. Największym sukcesem Loba pozostaje bowiem fakt, że nie musi być adwokatem własnego dzieła. Esencjonalną dla tego filmu grę napięć między perspektywą szalonego fana (przez dziesięć lat autor namawiał swoich bohaterów na realizację filmu) a rzetelnego filmowca, śledzi się z zapartym tchem. Spotkanie Loba z rozentuzjazmowanymi sportowcami inicjuje ten rodzaj komicznej narracji, w której można się tylko zakochać. Pojawiają się tu kapitalne sceny: oto surferzy ruszają na ratunek koledze, który nie wypłynął po upadku w lodowatą toń. Po chwili pechowiec wystawia głowę z wody i z rozbrajającą szczerością wyznaje: „to wszystko to chyba najcięższe gówno, jakie w życiu robiłem”. Opakowany w dynamiczną formę, solidny dokument przekonuje, iż rzeczny surfing to jedno z najcięższych gówien, jakie wciąż możecie zrobić. DALEJ




Pomysł, aby papierkiem lakmusowym, odzwierciedlającym nastroje społeczne Rosji długiej i szerokiej, uczynić słonia, nie jest tak karkołomny, jak mogłoby się wydawać. Lecz sposób, w jaki reżyser konfrontuje bohaterów z ich rodakami, to już inna bajka. Ot, ciężarówka z różnorakich przyczyn zatrzymuje się – to u Cyganów, to na prowincji, to w królestwie szkła i betonu. Słoń wysiada, robi sztuczkę, idzie na spacer, a wszyscy zakrywają usta ze zdumienia i biją brawo. Brawo, panie reżyserze, brawo! DALEJ



"Cyrus" należy do filmów utkanych z najprostszych życiowych zdarzeń. Cóż bardziej banalnego niż edypalny konflikt między synem i "nowym ojcem"; cóż prostszego niż ciepła opowieść o miłości między dwojgiem ludzi szukających drugiej życiowej szansy. Rzecz polega na takim potraktowaniu owego prostego materiału, by pośród tego, co znane, jednak zaskoczyć widzów. Od twórców wymaga to precyzji i opanowania kilku trudnych sztuk. Jedna z nich, która w "Cyrusie" udała się najlepiej, pozwala bohaterów przedstawić jako śmiesznych, żałosnych, nawet irytujących, ale nie kompromitując ich. DALEJ




Początkowo Burlamaqui zamierzała nakręcić dokument, który tłumaczyłby wysoki procent przestępczości w Sao Paulo. Na zrealizowanie projektu dała sobie sześć dni.  Temat okazał się na tyle ciekawy, że jej praca przeciągnęła się do czterech miesięcy. Nieoczekiwane wydarzenia sprawiły, że skończyła zdjęcia dopiero po siedmiu latach.  I nie ma się czemu dziwić, ponieważ "Na granicy światła i cienia" przypomina latynoską telenowelę. Nie brakuje w nim romansów, nagłych zwrotów akcji i prawdziwych tragedii. Co najważniejsze jego bohaterowie są szczerzy, prawdziwi, a ich losy są interesujące. I chociaż dokument trwa ponad dwie godziny (to więcej niż zeszłoroczny hit Tarantino, uwielbiane przez publiczność "Bękarty wojny"), ogląda się go z zapartym tchem od początku do końca. Film Burlamaqui jest doskonałym przykładem na wyświechtaną, choć wielokrotnie potwierdzaną tezę, że życie nie raz pisze dużo ciekawsze scenariusze niż najdoskonalsi pisarze z niepohamowaną wyobraźnią. DALEJ




"Pod bezchmurnym niebem"  jest wzorcowym filmem o wchodzeniu w dorosłość - spełnia przykazania znane od czasu klasyków w rodzaju "Absolwenta", przypomniane niedawno choćby przez Jacka Borcucha we "Wszystko, co kocham". Powtarza się na przykład miłosny schemat, w którym bohater jest zarówno uwodzicielem (młodej, niewinnej dziewczyny), jak i zostaje uwiedziony (przez doświadczoną kobietę). Na końcu tego typu historii bohater ma mniej złudzeń, ale też lepiej radzi sobie z trudami życia (w przypadku Martina - głównym problemem jest ojciec alkoholik). DALEJ




Reżyserskie umiejętności Campusano nie są zbyt wysokie. Dodatkowo wartość filmu obniża jego amatorskość. Większość z postaci grana jest przez ludzi bez aktorskiego doświadczenia. To niestety da się odczuć w prawie każdej scenie. Kiedy tylko aktorom przychodzi wypowiadać jakieś kwestie albo – o zgrozo! – ujawniać emocje, wtedy obraz nabrzmiewa od fałszu. DALEJ


Wszystko zaczęło się od cudownej, zachwycającej, hipnotyzującej, niepokojącej i transcendentnej "Rekonstrukcji". Potem pojawiło się "Allegro" i "Offscreen". Teraz mamy "Wszystko będzie dobrze". I znów jesteśmy świadkami historii tworzenia, któremu blisko jest do szaleństwa. Ponownie mamy nachodzące na siebie rzeczywistości, które sprawiają, że tracimy rozeznanie, co jest jawą a co iluzją. We wszystkich tych filmach wystąpił także Nicolas Bro. DALEJ



Maxime Giroux, reżyser teledysków, postanowił pobawić się w twórcę filmowego. "Jo jak Jonatan" to jego druga pełnometrażowa fabuła. Jednak w tym przypadku "pełnometrażowa" to określenie mocno przesadzone. Gdyby usunąć wszystkie dłużyzny, okazałoby się, że materiału jest na jakieś 20-30 minut. DALEJ


"Synek"

Parę lat temu Aleksander Sokurow nakręcił film "Ojciec i syn". Teraz z tematem postanowiła zmierzyć się Larisa Sadilova . Jej "Synek" to film zarazem bardzo podobny i kompletnie innych od dzieła Sokurowa. Niestety nie jest równie udany. Podobnie jak u rosyjskiego reżysera więź ojca i syna jest bardzo silna, przybiera wręcz patologiczny kształt. DALEJ


"Robert Mitchum nie żyje"

Choć "Robert Mitchum nie żyje" wyreżyserowali Francuzi, choć w głównych rolach wystąpili Francuzi, a większość dialogów jest prowadzonych po francusku, to widzów i tak pewnie zainteresują polskie korzenie obrazu. Współproducentem jest polska firma, na ekranie zobaczymy kilku polskich aktorów, a 1/3 akcji rozgrywa się na naszych ziemiach. I to właśnie poczucie patriotyzmu jest najważniejszym powodem, dla którego film powinien się cieszyć popularnością na festiwalu. DALEJ


"Polowanie na małe drapieżniki"


Jeśli utrzymanemu w gangsterskim klimacie prologowi towarzyszy muzyka chłopców z Placebo (albo ich anonimowych braci po mikrofonie rodem z Bułgarii), wiadomo, że będzie tu konflikt stylistycznych priorytetów. To jednak pikuś w porównaniu z tym, co dzieje się później, gdy ów konflikt ogarnia całą fabułę. "Polowanie na małe drapieżniki" to w zasadzie dwa filmy w jednym. Konia z rzędem i sokowirówkę temu, kto odgadnie, na jakiej zasadzie je połączono.  DALEJ


"Niosący flagę"


W pierwszej scenie filmu Philipa Vogta kamera panoramuje wzdłuż skupionych twarzy członków pewnej albańskiej rodziny. Zatrzymuje się na starym i zmęczonym Zefie Sokoli. Gdy w następnej scenie, stojąc na wzgórzu, Zef spokojnie wylicza, ile z okolicznych wiosek podlega jego specyficznemu "nadzorowi", wiemy, że z tym facetem nie ma żartów. Zef jest bowiem Tym, Który Niesie Flagę. W górach północnej Albanii nazywa się tak obrońcę ludu, rozjemcę, a gdy zajdzie taka potrzeba – wojownika. Każdy chciałby nim zostać, lecz nie każdy może.   DALEJ



Gdyby w Polsce ktokolwiek potrafił opowiadać o młodzieży w taki sposób, jak czyni to debiutant z Serbii, Nikola Lezaic, nieznośne kino stylu vintage stałoby się niechybnie pieśnią przeszłości. W jego stonowanym filmie młodość zostaje odarta z powłóczystych tkanin i pozbawiona zmiękczających filtrów. Miłość nie spala się jaskrawym płomieniem, smutek nie jest piękny jak wiosenny pająk, a rozpacz – fotogeniczna jak Audrey Hepburn. Wszystko jest zwyczajne, bure, czasem ekscytujące, najczęściej po prostu nudne. Żadna grzywka nie układa się w fascynujące wzory, żadna krata nie wyznaje uczucia żadnemu prążkowi. Bo kogo to w ogóle obchodzi? DALEJ


"Złodzieje w majestacie prawa"

Ludzie zarabiali taką kasę, że warto było dla niej zabijać. Więc zabijaliśmy – powiada w dokumencie "Złodzieje w majestacie prawa" niejaki Witalij Dymoczka, jeden z najniebezpieczniejszych ludzi w całej Rosji. Witalij jest gangsterem i specjalnie się z tym nie kryje. Wraz ze swoimi kompanami odsłania przed kamerą kulisy mafijnej organizacji w ojczyźnie Dostojewskiego. Okazuje się, że pod względem okrucieństwa i cynizmu rosyjscy chłopcy z ferajny dorównują bohaterom filmów Scorsesego oraz "Rodziny Soprano". DALEJ

"Flamenco - sposób na życie"

"Musisz być częścią rytmu, a rytm musi być częścią ciebie" - oto przepis na flamenco,  które od lat smakuje na całym świecie. Co sprawia, że jest tak wyjątkowe? W końcu śpiew, muzyka i taniec uprawiane są  na wszystkich kontynentach! Film Marca de Aguilara zdradza sekret i pozwala się rozsmakować, a nie tylko napełnić trzewia. DALEJ


Ten film właściwiej będzie rozpatrywać jako reportaż telewizyjny, a nie dokument. Nie ma co bowiem spodziewać się po nim filmowych fajerwerków ani w formie, ani w treści. Efekt pracy autorki, Silvii Beck, nie zapiera tchu w piersiach, ale ma szansę zainteresować wielbicieli talentu Michaela Nymana. Reżyserka towarzyszyła artyście z kamerą przy komponowaniu, pracy z orkiestrą, a także w trakcie podróży po świecie, spacerów po Londynie itp. Prócz samego bohatera w filmie wypowiada się Volker Schlöndorff i kilka innych osób współpracujących obecnie lub kiedyś z kompozytorem. W efekcie otrzymujemy bardzo poprawny szkic do portretu twórcy. DALEJ

"Oddzieleni"

Jest w filmie Andrei Silvy następująca scena: oto matka reżyserki, kobieta z psychiatrycznym wykształceniem, zaprasza córkę przed kamerę. Chciałaby, żeby ta sfilmowała ich wspólną rozmowę. Czuć w rzeczonym dialogu ten rodzaj emocjonalności, który, mówiąc delikatnie, kompromituje kogoś, kto zajmował się leczeniem bliźnich. Nic w tym jednak dziwnego – pięć lat wcześniej kobieta przeszła załamanie nerwowe. W podobnych chwilach nie mamy wątpliwości, że zapisana na celuloidzie autoterapia jest bohaterom i bohaterkom "Oddzielonych" potrzebna. Ile w tym wszystkim korzyści dla widza? DALEJ



Współczesny Belgrad. Na pierwszy rzut oka – metropolia jak wiele innych. Na zwyczajnym moście zwyczajny korek; w korku, w zwyczajnym starym Mercedesie – zwyczajny niesympatyczny taksówkarz. Dopiero po pewnym czasie następuje kilka groteskowo-tragicznych wydarzeń, które przypomną nam, że Belgrad tak do końca zwyczajny nie jest. W końcu naloty bombowe i międzynarodowe sankcje nie są typowymi warunkami rozwoju europejskich stolic. Jednak bohaterowie "Kobiety ze złamanym nosem" są oswojeni z życiem w takim trochę okaleczonym mieście. Tylko my, widzowie, lądując w obcej rzeczywistości, wyłapiemy wszelkie drobne sygnały pozostawione przez reżysera wskazujące na to, że pokazywane miejsce ma nie do końca zasklepione rany.

 DALEJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones