W prasowych relacjach z festiwalu w Wenecji dominuje zniechęcenie – dziennikarze twierdzą, iż tegoroczny konkurs główny składa się z samych niewypałów. Polegli bracia
Coen, rozłożył się malowniczo
Takeshi Kitano, a za nimi inni artyści. Szansę na odkupienie win kolegów po fachu otrzymał
Guillermo Arriaga, twórca scenariuszy do takich filmów jak
"21 gramów" czy
"Babel". Niestety, jego reżyserski debiut nie zachwycił publiczności – ta określiła
"Burning plain" jako niepotrzebny.
Rzecz opowiada o pewnej kobiecie (
Charlize Theron), która przed laty doprowadziła umyślnie do śmierci swojej matki (podobno świetna
Kim Basinger) oraz jej kochanka. Teraz bohaterka stara się domknąć sprawy w przeszłości, w tym te związane z porzuceniem córki.
Arriaga powtarza ograne chwyty narracyjne, by za ich pomocą przekazać widzowi objawioną prawdę o "zupokształtnej" egzystencji. Nie wynika z tego nic ważnego, a w dodatku film ciągnie ponoć w stronę hollywoodzkiego melodramatu. Gdyby chociaż słodka
Charlize dokleiła sobie sztuczny nos albo zgoliła włosy. Wtedy wszyscy postękiwaliby z zachwytu nad odważną kreacją i nikt nie wspominałby o tanich reżyserskich zagrywkach.
Zawiedli również
Barbet Schroeder i
Ferzan Ozpetek. Pierwszy wysmażył słabiutki thriller rozgrywający się w Japonii, zaś drugi stworzył dramacik o rodzinnym piekle. Oba filmy zostały zdeptane przez widzów. Jeden
Hayao Miyazaki zdołał wybronić się przed wymagającą publicznością, która z uznaniem przyjęła jego
"Ponyo on the Cliff by the Sea". Stary mistrz animacji nie idzie z duchem czasu – tworzy swoje dzieła sztuki za pomocą tradycyjnych metod i trzyma się z daleka od bezdusznych komputerów. Obraz opowiada historię żyjącej w morzu dziewczynki, która bardzo chciałaby wyjść z wody i zamieszkać wśród szczurów lądowych.
Miyazaki czerpie garściami z japońskiej kultury, ale jego film będzie przyswajalny dla widza pod każdą szerokością geograficzną.
Dyrektor festiwalu, Mark Müller, broni się przed zarzutami o kiepski repertuar – Wenecja wypina swe nieco obwisłe pośladki na hollywoodzkie gwiazdy i ich tani blask, a zamiast tego woli promować kino niezależne i w pełni autorskie. Wszystko pięknie, tylko nikt chyba Müllerowi nie powiedział, że egzaltowani nieudacznicy aspirujący do bycia artystami nie muszą od razu robić dobrych filmów. Rok nie wyrok – przy kolejnej edycji weneckiej imprezy będzie pewnie lepiej.