Nie ma chyba postaci, która mogłaby się pochwalić występami w tylu grach, w ilu filmach pojawili się Drakula czy Sherlock Holmes. Zgoda, włoskiemu specowi od rur jeszcze trochę do tamtych brakuje, ale jednak zaczął parę ładnych dekad później, a już ma ponad dwieście pozycji na liście.
Stąd nie sposób wybrać tych najlepszych gier spośród takiego grona, bo nawet jeśli ograniczyć je wyłącznie do tych tytułów, w których Mario gra pierwsze skrzypce, to i tak byłoby ich… stanowczo za dużo. Dlatego zróbmy sobie przebieżkę po tych czterdziestu latach przygód bodaj najsłynniejszego przedstawiciela klasy robotniczej na świecie, wybierając te najważniejsze superprodukcje z jego udziałem, platforma po platformie, od czasów zamierzchłych aż do dzisiaj. Automaty – "
Donkey Kong"
Nie da się nie wymienić gry, od której wszystko się zaczęło, chociaż, technicznie rzecz biorąc, to gra z serii o Donkey Kongu, lecz Mario jest tutaj kimś więcej niż tylko gościem. To bohater usiłujący ocalić ukochaną z wielgachnych łap ogromnej małpy, który skacze po stalowych belkach i drabinach placu budowy. Na owe czasy była to rzecz o niespotykanej złożoności. Nadal grywalne!
NES – "
Super Mario Bros."
Nie mogło być inaczej, bo to kamień milowy, ba, węgielny kamienny całej elektronicznej rozrywki, gra przełomowa, o niebagatelnym znaczeniu historycznym i kulturowym. Owszem, to już dzisiaj ramotka, mówimy o tytule czterdziestoletnim, ale trudno nie docenić, jak doszlifowano tę pozycję, od precyzyjnego sterowania do całego katalogu pomysłów, które nadal funkcjonują nie tylko w tej konkretnej serii. A był to dopiero samiutki początek tryumfalnego pochodu Mario.
SNES – "
Super Mario World"
Aż trudno uwierzyć, że tak dużą grę zdołano upchnąć do tak małego kartridża. Absolutnie szczytowe na tamte czasy osiągnięcie gatunku, które na nowo zdefiniowało platformówki (nie tylko te z udziałem Mario), pokazując, że można pójść jeszcze dalej. Mapę nafaszerowano rozlicznymi rozwidlającymi się ścieżkami, wejściami i wyjściami, które, nierzadko znajdywane przypadkiem i dowolnie wybierane, prowadziły daleko poza horyzont, do zupełnie nowych miejsc. To tam i wtedy pełna radochy eksploracja stała się fundamentem serii. Często powtarza się to jako niewiele znaczący slogan, ale w tym przypadku to najprawdziwsza prawda: ta gra nie zestarzała się nic a nic.
N64 – "
Super Mario 64"
Shigeru Miyamoto pokazuje maluczkim, jak ogarnia się trójwymiar. Tej grze towarzyszyła zrozumiała obawa, bo wcześniej Mario skakał wyłącznie po cienkich jak kartka papieru płaszczyznach, a tu proszę, udało się przy pierwszej próbie. Płynność ruchu, przemyślane mechaniki, design i wykonanie leveli (które po latach nadal cieszą oko), wszystko tu stało na najwyższym poziomie, to nie była żadna jazda próbna, od razu Nintendo wjechało na pełnej. I czuć w tej grze satysfakcję z obcowania ze środowiskiem trójwymiarowym, podległym prawom fizyki, z którymi ekipa Miyamoto folguje sobie bez umiaru. Oto prekursor i dzieło kompletne zarazem.
Gamecube – "
Super Mario Sunshine"
Sequel poprzedniej omawianej pozycji okazał się deczko rozczarowujący, miejscami może nawet niedopracowany, a już na pewno wypadał cokolwiek blado, zestawiony z przełomowym poprzednikiem, lecz to nadal kawał gry. Bajerem w tej pozycji jest specjalny plecak umożliwiający naszemu hydraulikowi oczyszczanie tropikalnej wyspy z błocka. Pomysł to cokolwiek dziwny, ale wykorzystane mechaniki okazały się na tyle zajmujące, że ostatecznie gra jakoś się wybroniła.
Wii – "
Super Mario Galaxy"
Zabrzmi sucho, ale to prawdziwy kosmos. Niczym nieskrępowana kreatywność, brak nudy i pogarda dla powtarzalności zawsze stanowiły istne dewizy Nintendo. Dlatego od lat udaje się firmie twórczo wykorzystywać sprawdzone formuły. Tym razem posłali Mario do gwiazd, a przestrzeń kosmiczna okazała się idealnym środowiskiem do przetestowania paru świeżych rozwiązań projektowych, w tym nieustannej zabawy z grawitacją. A sequel jest, no cóż, jeszcze lepszy.
WiiU – "
Super Mario 3D World"
Pierwsza trójwymiarowa gra z serii, która umożliwiała zabawę czterem graczom równocześnie. Siłą rzeczy, jako tytuł kooperacyjny, był nieco bardziej przyjazny użytkownikom, ale nie jest to jego minus, bynajmniej. Zaprojektowane z biglem, przypominające dioramy poziomy, łączyły przestrzenną estetykę z dwuwymiarową funkcjonalnością, wyciskając wszystkie soki z opracowanych dla tej gry rozwiązań trybu co-op. Wydany po latach, przeznaczony na Switcha dodatek "Bowser’s Fury" do linearnej przygody z oryginału dodaje kawałek otwartego świata.
Switch – "
Super Mario Odyssey"
Tytuł ten tchnął nowe życie w gry z wąsatym hydraulikiem, także z uwagi na bezbłędne wykorzystanie możliwości wchodzącej na rynek konsoli Nintendo, która umożliwiła eksperymentowanie z nowymi mechanikami, w tym z kontrolerami ruchu. Zaskakujące, jak bezszwowo udało się tutaj połączyć oldschoolowy feeling czystej przygody z sandboxowym designem świata oraz patentem z myślącą czapką, która otwiera przed Mario nieznane do tej pory umiejętności. Znowu, nauka świata i jego poznawanie to sama frajda, ale niech nikogo nie zwiedzie kolorowy wszechświat tej gry i nierzadko uroczy antagoniści. Potrafi ona bowiem nieźle dokopać.
Switch (2) – "
Super Mario Bros. Wonder"
To swoiste wyróżnienie honorowe, bo nadal przecież czekamy na świeżutką odsłonę serii przeznaczoną na nową konsolę Nintendo, Switcha 2. Rzeczony tytuł też się na nią ukaże, ale pierwotnie wydany został przed dwoma laty. Ulepszona wersja dopiero się szykuje. Ale nie sposób tej gry pominąć, bo jest znakomita. To pierwszy od dawna dwuwymiarowy "Mario", a zarazem reset kreatywny cyklu, głównie za sprawą efektów Wonder, które potrafią nadać poziomom zupełnie nowe oblicze. Dzięki nim gra zaskakuje na każdym kroku. Jest to brawurowe zerwanie z dotychczasowym schematem, rzecz niby znajoma, a eksperymentalna i nieustannie zdumiewająca.
Informacja sponsorowana