Recenzja filmu

Być jak Michael Madsen (2007)
Michael Mongillo
Michael Madsen

Dorwać Danta

W filmie Mongillo wychodzą na wierzch szwy: aktorzy są nadekspresyjni, a naddatek fabularnych atrakcji wypacza sens całego żartu. Nie zaradzi temu nawet Michael Madsen.
Michael Madsen to jeden z filarów mojego dzieciństwa. Nie potrafię wyobrazić sobie filmowego pejzażu lat 90. bez niego. Bez jego lakonicznych proroctw na temat czyjegoś rychłego zgonu i bez spojrzenia, którym w mgnieniu oka zamroziłby flaszkę spirytusu. Bez apodyktycznego Jimmy’ego z "Thelmy i Louise", psychopatycznego Mr. Blonde’a z "Wściekłych psów" i zwalistego Prestona z "Gatunku". Jego postaci były wypadkową bohaterów Jamesa Cagneya i Bruce’a Willisa, którzy wypili o jednego drinka i pociągnęli za spust o raz za dużo. W mockumencie "Być jak Michael Madsen" aktor próbuje zdyskontować własną sławę, a jednocześnie ją wykpić. I nawet nie przeszkadza mu specjalnie fakt, że nie ma czego dyskontować i z czego kpić.  

Film był kręcony w 2006 roku, gdy w portfolio aktora czołowe miejsce zajmowały takie hity jak "Ząb i pazur", "Maszyna do zabijania", "W paszczy krokodyla" i "Niewidzialny morderca", a rocznie Madsen zaliczał 20-30 planów. Jak to jednak słusznie zauważył w swojej recenzji kolega po piórze Bartosz Czartoryski, "akcja filmu rozgrywa się w alternatywnym świecie, w którym Michael Madsen jest hollywoodzką gwiazdą pierwszej wielkości". I zamiast stawiać sobie pomnik, jak w koszmarnie dętej "Francophrenii" uczynił to James Franco, Madsen kreuje siebie jako figurę symboliczną. Zaś film Michaela Mongillo to nie zawsze celna, lecz nakręcona z pazurem satyra na Fabrykę Snów – zarówno na hipokryzję i obłudę celebrytów, jak i na próbujących skraść im odrobinę sławy paparazzich.  

Tę pierwszą grupę reprezentuje rodzeństwo Madsenów – Michael i Virginia, którzy z autoironii uczynili swój największy atut. Przedstawicielem drugiej jest reporter brukowca Billy Dant, który oskarżając Madsena o morderstwo statystki, staje się celem jego wyrafinowanego kontrataku. Jest jeszcze trzecia "kasta", osądzana być może najsurowiej. To niezależni filmowcy, wynajęci przez gwiazdora do śledzenia Danta – młode wilki z frazesami o suwerenności sztuki na ustach. "Wszyscy dokumentaliści chcą w końcu nakręcić dużą fabułę w Hollywood" – mówi ten w największym stopniu pozbawiony złudzeń.

Dant wydaje się kluczowym elementem tego filmowego dowcipu. Język ciała i mimika wcielającego się w niego Jasona Alana Smitha przywodzą na myśl Toma Cruise’a. Postać łączy w sobie role demiurga i kozła ofiarnego hollywoodzkiego systemu, uświadamiając przebieg wszelkich medialno-filmowych sprzężeń zwrotnych. Na tle Smitha blado wypada nawet sam Madsen – ikona typecastingu, aktor zbyt słaby warsztatowo, by udźwignąć wymagającą konwencję mockumentu.

To zresztą w równym stopniu problem reżysera. Istotą gatunku, który w swoim filmie uprawia, jest równowaga między kinem faktu a jego iluzją. W filmie Mongillo wychodzą jednak na wierzch szwy: aktorzy są nadekspresyjni, a naddatek fabularnych atrakcji wypacza sens całego żartu. Nie zaradzi temu nawet Michael Madsen. Ojciec trzech synów, mąż trzech żon. Facet, który zrobi porządek ze światem. Czy nam się to podoba, czy nie. 
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones