Recenzja filmu

Labirynt (2013)
Denis Villeneuve
Hugh Jackman
Jake Gyllenhaal

Loki puszcza oko

"Labirynt" uwodzi (czy raczej: zastrasza) bowiem nie dramatyczną głębią, a wycyzelowanym stylem. Atmosfera jest tu tak gęsta, że można kroić ją nożem. Akcja posuwa się naprzód powoli (film
"Módl się o najlepsze, przygotuj się na najgorsze" to powtarzane przez bohaterów filmu Denisa Villeneuve'a motto. Kanadyjski reżyser pokazuje nam w "Labiryncie" sprzeczne fundamenty amerykańskiej kultury: z jednej strony żarliwą religijność, z drugiej – brutalny survival. Odruchy obrony przed agresją same jeszcze bardziej nakręcają tę spiralę przemocy, a każdy niepozorny obywatel ma w piwnicy jakiegoś gnijącego trupa. Ten kontrast widać już w pierwszym z namaszczeniem skomponowanym ujęciu, gdzie niewinną sarenkę spotyka śmierć z ręki myśliwych przy dźwiękach recytowanej modlitwy.

Kto strzela? Co oglądamy? To Keller Dover (Hugh Jackman) daje swojemu synowi lekcję życia. Choć jest tylko stolarzem z kredytem na karku, to facet przygotowany na każdą ewentualność – zgodnie z maksymą, że strzeżonego Pan Bóg strzeże. W jego samochodzie dynda krzyżyk świętego Krzysztofa, a z radia rozlegają się modlitewne recytacje. Gdyby to jednak nie wystarczyło, Keller ma w piwnicy regularny schron. Ironia losu: gotowy na każdą apokalipsę facet znajdzie się w sytuacji, która go przerasta. 6-letnia córka Dovera i jej koleżanka niespodziewanie znikają. Podejrzenie pada na miejscowego dziwaka, Aleksa (Paul Dano). Ale czy faktycznie on jest winien?

Dover nie ma wątpliwości. Bierze więc sprawy w swoje ręce – iście po amerykańsku. Dylemat moralny rozstrzyga równie łatwo, co kwestię, czy wypada zabijać bezbronne sarenki. Keller tłumaczy – w równej mierze sobie, co ojcu drugiej zaginionej (Terrence Howard): "on (Alex) przestał być osobą, przestał być człowiekiem". Ergo: można działać. Bohater porywa więc podejrzanego i postanawia wybić z niego zeznania pięściami. Gdy to nie przyniesie rezultatów, pozostaje jeszcze wymyślna technika tortur. Kreując portret człowieka doprowadzonego do granic własnego światopoglądu przez potworne okoliczności, w jakich się znalazł, Hugh Jackman daje tu jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Brodaty, rozedrgany, z szalonym spojrzeniem, przypomina Wolverine'a, któremu o jeden raz za dużo nadepnięto na odcisk.

Strategia Villeneuve'a i operatora Rogera Deakinsa przypomina zresztą taktykę Kellera: złapać widza za mordę i nie puszczać. "Labirynt" uwodzi (czy raczej: zastrasza) bowiem nie dramatyczną głębią, a wycyzelowanym stylem. Atmosfera jest tu tak gęsta, że można kroić ją nożem. Akcja posuwa się naprzód powoli (film trwa dwie i pół godziny), ale Deakins nasyca każdy kadr podskórnym napięciem rodem z horroru. Ponura paleta barwna współgra tu z wszechobecną marnością: widać ją w zmęczonych twarzach bohaterów, w depresyjnej małomiasteczkowej zabudowie. Poczuciem beznadziei emanuje też prowadzący śledztwo detektyw Loki (Jake Gyllenhaal). Choć może pochwalić się stuprocentową policyjną skutecznością, ma w sobie jakieś pęknięcie, nerwowość, dającą o sobie znać w tiku mrugania oczami.

Ta aktorska sztuczka Gyllenhaala znamionuje jednak to, co w filmie najsłabsze. Widać w "Labiryncie" jakąś niepotrzebną nadgorliwość twórców. Dotyczy ona nie tylko wspomnianego stylu (jeszcze jeden jego element to nachalna, posępnie mrucząca ścieżka dźwiękowa), ale i fabuły. Podobnie jak w zbliżonym stylistycznie serialowym "Dochodzeniu" śledztwo zaczyna bowiem zataczać coraz szersze kręgi. Okazuje się, że w miasteczku aż roi się od dziwnych spraw i szkieletów w szafach. W którymś momencie zaczynamy nawet myśleć, że wszystko jest ze sobą powiązane: zaginięcie dziewczynek, samobójstwo ojca Dovera, dzieciństwo Lokiego i jego fascynacja horoskopem, anonimowy trup znaleziony w podziemiach parafii… Wiele z tych wątków okazuje się jednak zasłonami dymnymi, narracyjnymi technikami odwracania uwagi. To z jednej strony dobrze – bo dzięki temu intryga trzyma się kupy i zawiera parę niespodzianek. Chciałoby się jednak, żeby więcej uwagi poświęcono charakterystyce postaci. Kluczowe dla postępowania bohaterów – zwłaszcza Dovera i Lokiego – fakty z ich przeszłości do końca filmu pozostają w sferze niedopowiedzenia. To zaledwie ornamenty, aluzje, choć ich nachalna obecność sugeruje coś więcej. Zamiast buzującego podtekstu zieje tu gdzieś scenariuszowa dziura. Nie brak też kilku nieco już zbyt wytartych klisz, w rodzaju zwijającego się w kłębek, mamroczącego pod nosem i rysującego labirynty psychopaty.

Łatwo jednak wziąć przykład z mrugającego Gyllenhaala i przymknąć oko na te szczegóły, bo jako rasowy kryminał "Labirynt" sprawdza się naprawdę nieźle.
 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Labirynt
Na takim film jak "Labirynt" warto było czekać. Nowa produkcja Denisa Villeneuve'a (twórcy niezmierne... czytaj więcej
Recenzja Labirynt
O "Labiryncie" mówi się, że jest bardzo ciekawą produkcją hollywoodzką mieszczącą się w kategorii... czytaj więcej
Recenzja Labirynt
"Modlić się o najlepsze, przygotować na najgorsze" – maksyma, którą wyznaje twardo stąpający po ziemi... czytaj więcej