Recenzja filmu

Blue Jasmine (2013)
Woody Allen
Mirosław Bartoszek
Cate Blanchett
Alec Baldwin

Tramwaj zwany posiadaniem

Allen dawno nie był tak zabawny i dojmująco smutny. Wiadomo, że jest mizantropem pozbawionym złudzeń, który od lat powtarza, że szklanka jest zawsze bardziej pusta niż pełna. W najnowszym
Wracając na amerykańskie podwórko po latach europejskich wojaży, Allen odnalazł częstotliwość drgań, której brakowało jego poprzednim obrazom. "Blue Jasmine" wibruje błyskotliwymi dialogami i przyciąga aktorską energią. Opowieść o kobiecie, która traci wszystko prócz złudzeń, to najlepszy od lat film twórcy "Zeliga".

Jasmine (Cate Blanchett) właśnie wyleciała na życiowym zakręcie. Straciła męża, luksusową willę, grunt pod nogami i pieniądze na dalsze życie. Aby przetrwać trudny czas, przyjeżdża do przyrodniej siostry (Sally Hawkins) mieszkającej w San Francisco. Elegantka przyzwyczajona do wystawnego życia zamieszkuje w niegustownym mieszkanku z Ginger i jej dwoma synami. Przy okazji staje na drodze do szczęścia Chiliego (Bobby Cannavale), narzeczonego siostry. Odtąd prosty chłopak z robotniczej dzielnicy i znerwicowana ekskrezuska będą ścierać się w codziennej wojnie światów.

Allen dawno nie był tak zabawny i dojmująco smutny. Wiadomo, że jest mizantropem pozbawionym złudzeń, który od lat powtarza, że szklanka jest zawsze bardziej pusta niż pełna. W najnowszym filmie znów ze smutkiem patrzy na swych bohaterów, ale ton filmowego trefnisia staje się  poważniejszy niż zazwyczaj. Bo "Blue Jasmine" to opowieść o tym, że jedynym sposobem na przetrwanie jest wiara w złudzenia, które nigdy się nie spełnią. Jego bohaterowie są, jacy są – żałośni, głupawi, butni, egzaltowani. Inni nigdy nie będą – choćby nie wiadomo jak bardzo próbowali się zmienić. Bo w "Blue Jasmine" Allen odziera ze złudzeń i mówi, że jedyną życiową nadzieją jest akceptacja beznadziei.

Opowiadając o psychicznie niestabilnej kobiecie odwiedzającej swą siostrę-proletariuszkę, Allen robi wielki ukłon w stronę Tennessee Williamsa, a jego "Blue Jasmine" czytać trzeba jako adaptację "Tramwaju zwanego pożądaniem". Miejsce wulgarnego Stanleya Kowalskiego zajął wprawdzie wymuskany Bobby Cannavale ubrany w tandetne dżinsy z cekinami, a zamiast niesławnej nimfomanki główną bohaterką jest była patrycjuszka (oczywiste nawiązanie do sprawy Madoffa), ale istota opowieści pozostała ta sama. Allen kolejny raz idzie pod rękę z literacką i filmową klasyką. Nie szarpie się z nią, tylko obłaskawia, przy okazji śmiejąc się do rozpuku tak jak robił to, gdy ekranizował Tołstoja w "Miłości i śmierci", dyskutował z Dostojewskim we "Wszystko gra" i gdy w "O północy w Paryżu" i "Zakochanych w Rzymie" żonglował cytatami z Dantego, Hemingwaya, Felliniego i Bunuela.

Znów siłą jego filmu są aktorskie kreacje. Allen jak żaden inny reżyser wyczuwa świeżą (lub odświeżoną) aktorską krew. W "Blue Jasmine" mamy więc twarze znane z małego i dużego ekranu: Bobby Cannavale po znakomitej roli kipiącego testosteronem mafiosa z "Zakazanego imperium" tym razem uwodzi autoironią, Sally Hawkins rozbraja jako rezolutna plebejuszka, Alec Baldwin dowodzi, że przeżywa swoje najlepsze aktorskie lata, a ekranowym seksapilem  Michaela Stuhlbarga  i – zwłaszcza – Petera Sarsgaarda można by obdzielić obsadę kilku filmów.

Ale "Blue Jasmine" w całości należy do Cate Blanchett. To ona dyktuje ton, uwodzi i drażni. Niemal nie znika z ekranu, a jednocześnie ani na moment nie traci nic ze swej tajemnicy. Neurotyczna, wewnętrznie rozedrgana Jasmine to zresztą dla Blanchett powtórka z rozrywki – przed kilkoma laty australijska aktorka święciła bowiem teatralne triumfy, wcielając się w Blanche z "Tramwaju zwanego pożądaniem" w reżyserii Liv Ullman, a jej kreacja wymieniana jest wśród najlepszych, jakie stworzono ostatnimi czasy w amerykańskim teatrze.

Już "O północy w Paryżu" zapowiadało, że po kilku chudych latach Allen wraca na właściwe tory. "Blue Jasmine" rozwiewa nadzieje tych, którzy wieszczyli jego koniec. Allen ma się dobrze, właściwie – najlepiej od lat. I nawet jeśli ten filmowy mistrz nie potrafi ustabilizować formy, wciąż pozostaje jednym z najbardziej błyskotliwych komików współczesnego kina. 
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z nieznanych bliżej powodów od kilku lat wśród krytyki filmowej przyjął się zwyczaj pisania przy okazji... czytaj więcej
Czyżby i Allen uległ pokusie nawracania społeczeństwa postindustrialnego, skażonego kultem "złotego... czytaj więcej
Mimo mojego szacunku dla Woody'ego Allena, nie mogę powiedzieć, że jestem fanem jego filmów. Przeraża... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones