Recenzja filmu

Czwarta władza (2017)
Steven Spielberg
Meryl Streep
Tom Hanks

Klasycznie po amerykańsku

Zdawać by się mogło, że filmografia o wojnie wietnamskiej powiedziała już wszystko. Dotychczas najchętniej eksponowany był stricte militarny aspekt tego konfliktu, na nim z kolei opierała się
Zdawać by się mogło, że filmografia o wojnie wietnamskiej powiedziała już wszystko. Dotychczas najchętniej eksponowany był stricte militarny aspekt tego konfliktu, na nim z kolei opierała się problematyka przerażającej przemiany psychicznej, którą przechodził główny bohater. Klasyki takie jak "Pluton", "Czas Apokalipsy" czy "Taksówkarz" na stałe wpisały się w historię amerykańskiej popkultury, doskonale przybliżając nam tą tematykę.

Tegoroczny sezon oscarowy oferował nam zupełnie inne spojrzenie na interwencję na Dalekim Wschodzie, tym razem nie oczami jej uczestników, a ludzi odpowiedzialnych za kreowanie opinii społeczeństwa na jej temat. "Czwarta władza" to historia dziennikarzy "New York Timesa" i "Washington Post", którzy wpadają na trop afery, mogącej pogrążyć prezydenta Nixona i jego gabinet. Rewelacja ta kreuje nie tylko wyścig obu dzienników o czytelników i prestiż, ale również, a może i przede wszystkim, moralny dylemat dotyczący ujawnienia prawdy za wszelką cenę.


W rolach głównych żywe legendy Hollywoodu – Tom Hanks i Meryl Streep, na kontach których plasują się odpowiednio dwa i trzy Oscary. To głównie za ich sprawą prezentowana historia staje się wciągającą rozgrywką, której każdy nowy element przyjmujemy z coraz bardziej rosnącą ekscytacją i zachwytem. Kluczową rolę odgrywa tu także świetny scenariusz, napisany przez Josha Singera (laureata statuetki Akademii za podobny tematycznie "Spotlight"). Zarówno kompozycja filmu, równoległe prowadzenie kolejnych wątków jak i pojedyncze dialogi są tu niemalże bezbłędne i sprawiają, że namacalnie czuje się tu obcowanie z naprawdę wielkim kinem.

Można zarzucać "Czwartej władzy", że jest kolejną typowo amerykańską propagandą historyczną. Można sugerować, że stawianie w złym świetle republikańskiego prezydenta to pstryczek w nos dla piastującego ten urząd i wywodzącego się z tej samej partii Donalda Trumpa. Cała ta wprowadzająca negatywną atmosferę otoczka pryska jednak jak bańka mydlana, gdy rozpoczyna się seans. Mimo że manipulacja werbalna po raz kolejny nie jest Spielbergowi obca, trudno doszukiwać się tu bohaterskiego patosu czy innych typowych zagrań pod publikę. I choć polityka jest tu szeroko omawiana i często krytykowana, a twórcy filmu jednoznacznie trzymają z dziennikarzami na linii ich konfliktu z rządem, to wszystko mieści się w granicach dobrego gustu.


Podstawowym przesłaniem, które bije wręcz z kolejnych scen, są słowa jednego z bohaterów, mówiącego w pewnym miejscu, że "prasa została stworzona po to, by służyć rządzonym, a nie rządzącym". Głoszone poglądy pełnej wolności tytułowej czwartej władzy i nieuczynienia z niej środka odgórnie sterowanej propagandy z miejsca stają się bliskie każdemu widzowi, niezależnie od frakcji politycznej, którą wspiera. Z tego powodu film, który powinien dzielić, okazuje się łączyć ludzi. I chwała Spielbergowi za to. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na pokazie prasowym "Czwartej władzy" pełna sala, aż trudno się powstrzymać od cynicznej myśli: oto... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones