Recenzja filmu

Dżokej (2021)
Clint Bentley

Jeździec donikąd

"Dżokej żyje dla tych kilku sekund, kiedy jest najważniejszą osobą na świecie", mówi Jackson Silva (Clifton Collins Jr.) w filmie Clinta Bentleya. W "Dżokeju" jednak - znacząco - w zasadzie
Jeździec donikąd
źródło: Materiały prasowe
"My Rifle, My Pony and Me", śpiewał Dean Martin w westernie "Rio Bravo", wyliczając i mitologizując fundamenty kowbojskiej egzystencji. Po latach piosenka ironicznie wróciła w jednym z odcinków "Rodziny Soprano" - tym razem jako przewrotny komentarz do kryzysu, jaki przechodził maczo Tony Soprano. W "Dżokeju" brakuje co prawda strzelby, jest jednak opowieść o współczesnym kowboju, jego koniu i jego przechodzącej kryzys męskości. Ani to western, ani film sportowy, raczej elegia dla jeźdźca, który będzie musiał wkrótce zsiąść z rumaka i podreptać o własnych siłach w kierunku zachodzącego słońca.

"Dżokej żyje dla tych kilku sekund, kiedy jest najważniejszą osobą na świecie", mówi Jackson Silva (Clifton Collins Jr.) w filmie Clinta Bentleya. W "Dżokeju" jednak - znacząco - w zasadzie brakuje takich momentów. Reżyser kilkakrotnie pokazuje pędzącego wierzchem bohatera, ale robi to w intensywnym zbliżeniu, bez kontekstu, nie dając nam wciągnąć się w sportowy spektakl rywalizacji czy rytuał kibicowania. Jakby chciał powiedzieć, że prawdziwy pojedynek toczy się tu między jeźdźcem a nim samym. Niemal cała akcja "Dżokeja" toczy się przecież za kulisami wyścigowej "sceny". Dżokej może i żyje dla tych kilku sekund, ale jego życie to w przeważającej większości cała reszta: minuty, godziny, dni i lata czekania na magiczny moment.

Silva jest starym wyjadaczem dżokejskiego fachu: z niejednego pieca chleb jadł i na niejednym rumaku jeździł. Jako branżowy pewniak pozostaje aktywny zawodowo i regularnie ściga się w pogoni za kolejną wygraną. W wolnej chwili staje z jakimś kumplem oparty o płot, patrzy w dal i wspomina dawne czasy. To żywot pozbawiony blichtru, a on jest zaledwie trybikiem biznesowej machiny, podległym trenerce Ruth (Molly Parker), która z kolei musi kłaniać się kolejnym właścicielom. Z toru wyścigowego Jackson wraca codziennie do swojego samotnego domu-przyczepy, by dać odpocząć ciału udręczonemu przez lata kontuzji. Raz za razem oglądamy, jak Silva z kolegami licytują się na doznane "w akcji" urazy, wyliczając połamane kości, zwichnięte stawy, nadwyrężone kręgosłupy i rozmaite wstrząsy. Lata w siodle w końcu zbierają swoje żniwo: narastające neurologiczne problemy Jacksona zmuszą go do konfrontacji z myślą, że koniec kariery - oraz sprawności fizycznej - jest bliski. Klasyka: myślisz, że starość to pieśń przyszłości, po czym nagle budzisz się któregoś dnia stary, zmęczony i obolały.

Zbliżającą się smugę cienia niemal dosłownie widać tu w kadrze. Niemal co drugą scenę Bentley filmuje w momencie jakby tuż po tzw. złotej godzinie. Szarobure sylwetki bohaterów regularnie majaczą więc na tle pomarańczowej poświaty, gdzie zamiast dzikiego zachodu mamy zachód słońca. Trudno nie skojarzyć tego poetyckiego realizmu "Dżokeja" z "Jeźdźcem" Chloé Zhao. Tam też mieliśmy melancholijną opowieść o kowboju na ostatnim rodeo. Zhao proponowała jednak młodszego bohatera, mniej stereotypowe kodowanie genderowe, czuły motyw relacji ze zwierzętami, złożoną z naturszczyków obsadę i luźniejszą, szkicową formę. Jacksonowi bliżej zaś do stereotypu starzejącego się maczo-samotnika. "Dżokej" dźwiga jednak ciężar tradycji (czytaj: stereotypu) z godnością i zrezygnowanym namaszczeniem.

"Jeździec" pokazywał młodego byczka, który musi przedwcześnie skończyć z wierzganiem. Jackson zaczyna zaś gasnąć powoli, zgodnie z naturalnym rytmem ludzkiej egzystencji. Silva kontempluje kwestię swojego dziedzictwa, emerytury, odkupienia grzechów młodości - siłą rzeczy czuć więc w "Dżokeju" ton pokory, dojrzałego podsumowania. Również dlatego, że osią filmu jest relacja między starym i młodym jeźdźcem. W życiu Jacksona niespodziewanie pojawia się chłopak, Gabriel (Moises Arias), który podaje się za jego syna i chce iść jego śladem. To postać potrzebna, by zdramatyzować wewnętrzny konflikt bohatera. Niewzruszony maczo klasycznie internalizuje bowiem wszelkie problemy, chowa wszystko pod maską stoickiego kowboja. Dopiero w relacji z młodym pretendentem Clifton Collins Jr. może naprawdę zabłysnąć w roli Silvy, pokazać, jak targają nim sprzeczne odruchy, na przemian: wyparcia i akceptacji. O to jest pytanie: być albo nie być ojcem. Jeździecka wersja patriarchalnego credo "wybudować dom, spłodzić syna, posadzić drzewo": przekazać dalej szpicrutę.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones