Recenzja filmu

Furia (2014)
David Ayer
Brad Pitt
Shia LaBeouf

Chłopcy malowani

Znajdziecie tu sceny, które oglądaliście do tej pory jedynie oczyma wyobraźni, gdy po szkole pod trzepakiem toczyła się kolejna wiekopomna bitwa. Łączą one bezbłędną inscenizację, epicki ton
Życie bohaterów "Furii" przypomina wnętrze tytułowego czołgu – nie ma w nim zbytniego pola manewru. Można zabić albo zginąć, odejść jak wojownik albo żyć jako tchórz. Nawet jeśli na zbawienie jest już za późno, zawsze lepiej zostać potępionym w gronie wiernych towarzyszy broni. W filmie Davida Ayera – podobnie jak we wcześniejszych świetnych "Bogach ulicy" – gra jest warta tej samej świeczki. Konsekwentnie liczą się szorstka męska przyjaźń oraz lojalność. W punkt.



Brad Pitt wciela się w sierżanta Dona Colliera zwanego pieszczotliwie Wardaddym. Przezwisko wydaje się nieprzypadkowe. Gwiazdor łączy bowiem cechy postaci, w które wcielał się wcześniej w "Drzewie życia" i "Bękartach wojny". Z jednej strony jest starotestamentowym ojcem, nieznoszącym sprzeciwu i mającym tendencje do filozofowania. Z drugiej – uwielbia patroszyć nazistów, a trzeba Wam wiedzieć, że ma do tego talent. Akcja filmu rozgrywa się wiosną 1945 roku. Na wieść o zbliżających się w kierunku Berlina aliantach Hitler zarządza pospolite ruszenie. Cóż, jak słusznie głosi amerykański slogan "Furii", wojna nigdy nie kończy się w ciszy.

Są w dziele Ayera sytuacje i postaci, które widzieliście w kinie co najmniej o raz za dużo: rączy biały koń przemierzający samotnie wojenne pobojowisko; młokos wzbraniający się przed rozlewem krwi; wreszcie dobry Niemiec pojawiający się w filmie na zasadzie "Deus Ex Machina" w chwili wielkiej niewiadomej. Równocześnie znajdziecie tu sceny, które oglądaliście do tej pory jedynie oczyma wyobraźni, gdy po szkole pod trzepakiem toczyła się kolejna wiekopomna bitwa. Łączą one bezbłędną inscenizację, epicki ton oraz przemoc tak realistyczną i dosadną, że ocierającą się o kino spod znaku exploitation. Jeśli po "Czterech pancernych i psie" każdy małolat chciał być Jankiem Kosem, to po obejrzeniu pojedynku Furii z niemieckim tygrysem wszyscy zapragną służyć u Wardaddy'ego.



Rozbrzmiewający na ścieżce dźwiękowej złowieszczy chór rodem z horroru "Omen" przypomina o tym, co wiadomo było od dawna: trafiliśmy do piekła. Dantejskim krajobrazom przyglądamy się wraz z młodziutkim szeregowcem Normanem (Logan Lerman), który z jadącej do sztabu ciężarówki trafił wprost w objęcia Wardaddy'ego i jego podkomendnych. Łącząca parę bohaterów relacja jest kluczowym wątkiem i emocjonalnym kośćcem "Furii". Ayer opowiada o duszach wypalonych do cna przez wojenny ogień. O świecie, który na dobre wypadł z torów. Wreszcie o bezinteresownym heroizmie jako sposobie na odnalezienie resztek sensu w krwawym chaosie. Reżyserskie przesłanie nie jest odkrywcze, ale brzmi czysto i mocno dzięki wybornemu aktorskiemu kwintetowi. Dlatego, gdy bohaterowie szykują się do finałowej konfrontacji, nie pozostaje nic innego, jak trzymać się mocno poręczy foteli i ostatni raz dać się porwać ekscytującemu baletowi śmierci.
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trudno pozostać obojętnym, słysząc o "Furii". I to nie tylko kwestia załogi, którą stanowi kilka osób... czytaj więcej
Zamknięty w stalowej puszce o wadze paru ton wraz z towarzyszami niedoli, nerwowo nasłuchujesz dźwięku... czytaj więcej
Opinie moich znajomych po obejrzeniu "Furii" były bardzo różnorodne. Wielu było zachwyconych solidnym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones