Choć wychowałem się na serii książek o Harrym Potterze obecnie raczej nie jestem jej jakimś wielkim zwolennikiem. Wynika to prawdopodobnie z raczej niezbyt wielkich umiejętności pisarskich J.K
Choć wychowałem się na serii książek o Harrym Potterze obecnie raczej nie jestem jej jakimś wielkim zwolennikiem. Wynika to prawdopodobnie z raczej niezbyt wielkich umiejętności pisarskich J.K Rowling. Nie będę zaprzeczał stworzyła niesamowite, bogatego uniwersum i kulturowy fenomen na skalę światową. Kocham również ogromną dawkę ciepła i mądrości zawartych w opowieściach o chłopcu z blizną. Prawdę jednak mówiąc wydaje mi się, że udało jej się trochę przez przypadek. Autorka szybko zaczęła tracić nad swoją marką panowanie, nie potrafiąc zbytnio wyczuć konsekwencji, reguł dopisywanych w każdym kolejnym tomie przez, co świat czarodziejów przypominał coraz bardziej kawałek dziurawego sera. Nie mówiąc o tak podstawowych elementach, jak pisanie bohaterów, które nie było nigdy mocną stroną pisarki. Wykreowała postacie charakterystyczne niestety na przestrzeni kolejnych przygód stojące w miejscu niespecjalnie się zmieniające. Dlatego właśnie saga o młodym magu wydaje się idealnym materiałem do oddania w ręce utalentowanych twórców potrafiących wydobyć z niej wszystkie niezwykle kreatywne pomysły i idee przekuwając niedoskonałości czarodziejskiej prozy w potencjalne zalety. Takim właśnie człowiekiem na odpowiednim stanowisku okazał się Alfonso Cuarón.
Chris Columbus odpowiadający za pierwsze dwa filmy cyklu wykonał przy nich całkiem niezłą robotę. Udało mu się uchwycić specyficzną magię oryginału. Za to nie poradził sobie z wyciągnięciem czegoś więcej, ze stosunkowo prostych wręcz schematycznych historyjek, pozostawiając w nich urok niedoskonałości. Jego praca nad obiema częściami jeszcze zwiększyła podobieństwo między Komnatą Tajemnic a Kamieniem Filozoficznym mającymi właściwie taką samą strukturę. Był solidnym rzemieślnikiem umiejącym oddać pewne aspekty bez większej reżyserskiej chęci przeniesienia swoim stylem opowieści w inny mniej ekranizacyjnie oczywisty wymiar. Przy trzeciej odsłonie postawiono już na szerzej zakrojoną wymianę na twórczym stołku spowodowane pewnie chęcią wyraźnego oddzielenia dużo mniej dziecięcego więźnia azkabanu od mocno familijnych początków serii. Padło na postać mającą wcześniej do czynienia z adaptacjami literackimi oraz jakimiś rodzajem fantasy przy okazji, choćby małej księżniczki. Jednocześnie osobę nieopatrzoną z jeszcze nie aż tak wyrobionym nazwiskiem mającą na koncie kilka dobrze ocenianych i nagradzanych produkcj,i lecz bez doświadczenia z blockbusterami.
Na początku reżyser nie był zupełnie zainteresowany tworzeniem kolejnej części franczyzy. Po przeczytaniu powieści zmienił zdanie. Zachwycił się możliwościami, które mogła mu dać realizacja historii o chłopcu z blizną oraz znakomitą obsadą zatrudnioną do poprzednich filmów (a trzeba dodać sam dorzucił do niej klika świetnych nazwisk, takich jak, choćby Gary Oldman). Obrana przez niego metoda na tworzenie kolejnej odsłony Harrego była dość nietypowa, co raczej było do przewidzenia, patrząc, jakie decyzję podejmuje zwykle Cuarón. Postanowił przemienić każdy istotny element fabularny występującego w książce ze zwykłego elementu narracyjnego w wizualny symbol rozwijający i nadający prostej fabule zupełnie nowego wdzięku oraz głębi. To, co w oryginale wydaje się po prostu opowiastkom o dziecku próbującym pokonać swoją słabość jaką jest mdlenie przy dementorach i przy okazji rozwiązać zagadkę związaną z tajemniczym kryminalistom zostaje zamienione w niebanalną przypowieść o próbie poradzenia sobie z własnymi traumami z przeszłości kładącymi cień na teraźniejszość. Dementorzy są teraz wysłannikami dawnych wspomnień, utraconego dzieciństwa, braku domowego ogniska odciśniętego mrocznym, zimnym piętnem. Strach przed nieuregulowanymi sprawami symbolizuje zaprezentowanym nam później Bogin przybierający obraz nieokiełznanej tęsknoty za czymś, czego Potter nigdy nie doświadczył. W końcu w finale patronusowy jeleń kiełkuje promienieniem nadziei płonącym światłem nowych relacji i więzi pozwalającym popatrzeć optymistycznie w przyszłość i wyleczyć z ich pomocą wcześniejsze braki. Wymienionych motywów nie zaakcentowano jakoś szczególnie mocno w scenariuszu wybrzmiewają bardzo dobrze właśnie dzięki świetnym pomysłom na obrazowanie scen. Metafory eksponuje wiele przepięknych niesamowicie ciekawie zaprezentowanych kadrów. Zresztą absolutnie każde ujęcie jest fenomenalne. Można tu spotkać rodzaje kręcenia na pewno nie kojarzące się z młodzieżowymi widowiskami fantasy wymieszane w bardzo osobliwy sposób. Ujęcia przechodzące z okna, rybie oko, przyśpieszenia opisywanie wszystkich pomysłów mogłoby zająć grubą książkę o technikach filmowania. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że operator z reżyserem starają się zawrzeć w filmie całe swoje port folio. Być może odrobinkę racja. Na szczęście nie przedarły się żadne niespójności. Od początku do końca czuć czyjś pomysł oraz wizję. Rzadko wytwórnie stawiają na tak wyjątkowo unikatową pracę przy dużych filmach, zwłaszcza w czasach dominacji Disneya.
Wspomniany wcześniej scenariusz oczywiście wypada dobrze. Stawia na swojego protagonistę inne postacie traktuje raczej jako odnośniki do niego mające dość proste funkcje i drogi. Na pewno tekst ich nie wrzuca ot tak, żeby byli mają swoje zadania, przemiany czasami pewnie zbyt rozmazane (np. rola Snape mała, niezbyt potrzebna zyskuje dopiero przy poznaniu całego cyklu). Prawdę mówiąc, dla mnie ukierunkowania światła reflektorów w stronę jednej osoby ma jednak więcej zalet niż wad. Dzięki zabiegowi skupienia historia mocniej uderza, jest bardziej osobista ma więcej czasu na swoje największe atuty. Wśród dobrych decyzji Więźnia można wymieć też olanie zbędnych tłumaczeń elementów lore. Jasne skrypt, choć niezwykle efektowny i pełen dobrze rozpisanych twistów ma sporo dziur. Rowling, próbując je tłumaczyć przesadnie precyzyjnie tylko popadała w jeszcze większą niedorzeczność oraz problemy światotwórcze, gdy ekranizacja postanowiła po prostu zostawić nieścisłości w rękach publiki. Na pewno nieperfekcyjne rozwiązanie. Nadal absurdy rosną na jedną z największych wad trzeciej części. Oryginał przecież chyba najbardziej ze wszystkich Harrych nie zdaje sobie sprawy jak trudne do wytłumaczenia rzeczy dodaje do uniwersum jednak film zdecydowanie sensowniej podchodzi do mapy huncwotów, motywu ze szczurem, czy podróży w czasie zostawiając im więcej luzu.
Mówiąc, o fenomenie akurat tej odsłony oczywiście nie na pisanie, kładę największy nacisk. Reżyseria razem z kapitalnymi zdjęciami Michaela Seresina wytwarza niezwykle specyficzną aurę. Z produkcji wylewa się sporo gęstego mroku i czyhającego gdzieś niebezpieczeństwa, atmosfery wręcz zaszczucia (powodowanego obecnością groźnego zbiega na wolności) zestawionego z ukrytym wśród murów Hogwartu surowym pięknem, co pasuje bardzo do motywu przewodniego. Dodatkowo zauważyć można bardzo dużo specyficznej, obskurnej Brytyjskiej groteski. Nadmuchanie ciotki przypomina bardziej surrealistyczne skecze Monthy Phytona, a autobus wiozący bliznowatego do dziurawego kotła spełnia wszystkie aspekty wyspiarskiej koślawego przerysowania. Ultra ciekawe jak Meksykański twórca dobrze wyczuł złośliwy humor Anglików. Warto również docenić wspaniały kompromis między efektami praktycznymi a komputerowymi. Cudownie działa zabawa codziennymi elementami przedstawionej rzeczywistości. Odrobinę widzieliśmy we wcześniejszych przygodach niezwykłego chłopca oczywiście nigdy w takim stylu. Zaprezentowano nam zwykłe, niezwykłe rzeczy cukierki pozwalające udawać dowolne zwierzę, gadające breloczki, wszystko w kreatywny, niepowtarzalny sposób. Wykreowana wizja świata czarodziejów jest mglista, lekko szalona i przede wszystkim niezwykle magiczna. Do dzisiaj czuje na plecach ciary, gdy słyszę chór śpiewający prawie niezmienioną wersję dialogu czarownic z Makbeta czy widząc jarzenie się oczu ponuraka na rogu Privet Drive.
Mógł bym lecz nie potrafię więcej gorzkich słów powiedzieć o moim ulubionym Potterze najdojrzalszym, najlepiej wyglądającym, uginającym się od klimatu. Cuarón to czarodziej jego wizualne metafory tworzą coś unikatowego, czego nie zapomni się przez lata w skali wysoko budżetowego kina rzadko spotykanego. Prawdziwa magia zaklęta w kadrach.