W 18. części przygód Jamesa Bonda agent 007 ma za zadanie powstrzymać nieobliczalnego potentata medialnego przed wywołaniem konfliktu między dwoma potęgami: Chinami i Wielką Brytanią.
Powstałe w 1997 roku "Jutro nie umiera nigdy" zaskakuje wartką akcją. Początkowy bardzo szarpany montaż wprawia w zdumienie, bo ten sposób film wygląda niesamowicie chaotycznie. Fakt, reżyser Roger Spottiswoode chce pokazać międzynarodowe zamieszanie, jednak wychodzi z tego trudna do strawienia papka. Łatwo się zgubić wśród wątków, a wspomniana realizacja i postprodukcja kompletnie tego nie ułatwiają.
Później jest już znacznie lepiej. Akcja pędzi do przodu, nie ma przestojów; w ten sposób udaje się też ukryć bzdury scenariuszowe. Koniec końców otrzymujemy niezłą rozrywkę. Z biegiem trwania filmu widz przyzwyczaja się do sposobu prowadzenia narracji i to, co na początku irytowało i mogło stanowić ścianę, od której łatwo się odbić, później staje się integralną częścią produkcji. Mocno zauważalny jest też kicz i tandeta. Późne lata 90. są tutaj widoczne w realizacji i odbierają nieco z "ekskluzywności" Bonda, z którą kojarzy się tego eleganckiego jegomościa. Pomimo tego, nie zostaje zaburzony ogólny klimat 18. "Bonda" i można się dość dobrze bawić, oglądając na ekranie popisy aktorskie wielu znamienitych artystów.
Jako agent James Bond wystąpił Pierce Brosnan. To jego drugi (z czterech) filmów o brytyjskim szpiegu. Irlandzki aktor bardzo dobrze spisał się w tej roli. Jego Bond jest wyważony, z poczuciem humoru. Partnerujące mu kobiety Michelle Yeoh i Teri Hatcher dotrzymują mu kroku. Ponad nich wybija się Jonathan Pryce jako Elliot Carver, główny antagonista produkcji. Pryce szarżuje i balansuje na bardzo cienkiej granicy przesady, którą co rusz jednym krokiem przekracza. Widać, że bawi się swoją rolą i doskonale wpisuje się w ogólny wydźwięk "Tomorrow Never Dies".
Myślę, że dla miłośników postaci wykreowanej przez Iana Fleminga jest to pozycja obowiązkowa. Film jest też dobrym wehikułem czasu i świetnym porównaniem, jakich Bondów mieliśmy, jakich mamy i jakich możemy mieć w przyszłości. Warto zerknąć na tę odsłonę i zobaczyć, jaką drogę przebył agent Jej Królewskiej Mości. Dzięki temu można docenić poszczególne części oraz spojrzeć nico łaskawszym okiem na inne produkcje spod pióra Fleminga.