Recenzja filmu

Kobiety (1939)
George Cukor
Norma Shearer
Joan Crawford

Rotacje damsko-męskie

O czym może opowiadać film, w którym pojawia się co najmniej 135 kobiet, reżyseruje tzw. "reżyser kobiet", sztukę, na której film oparto, napisała niewiasta, a scenarzystą jest... też kobietą?
O czym może opowiadać film, w którym pojawia się co najmniej 135 kobiet, reżyseruje tzw. "reżyser kobiet", sztukę, na której film oparto, napisała niewiasta, a scenarzystą jest... też kobietą? Ależ o mężczyznach oczywiście! Film George'a Cukora "Kobiety" to zapewne jedna z najbardziej kosztownych produkcji Hollywood Złotej Ery. Dlaczego? Gaże największych gwiazd MGM (wśród których brakowało tylko Garbo i Loy) musiały przyprawić Louisa B. Mayera o niemały zawrót głowy. Ale opłaciło się. Dzięki temu w obsadzie królują największe damskie nazwiska w historii kina. Norma Shearer, Joan Crawford, Joan Fontaine, Rosalind Russell, Paulette Goddard... A to dopiero początek długiej listy. Czy takich "Kobiet" można nie chcieć oglądać? A historia jest dosyć banalna. Chociaż nie oszukujmy się, nie o treść tutaj chodzi (choć humor, przyznam, jest inteligentny). Ale oglądając ten film, przez cały czas nasuwa mi się pewna kwestia z innego hitu MGM o zupełnie odmiennej treści, "Złego i pięknego", kiedy to producent z dużej wytwórni mówił: "Nie interesują mnie filmy, które zdobywają nagrody. Interesują mnie te, które kończą się pocałunkiem". I coś w tym jest. Łączy się to przede wszystkim z filmem Cukora. Co prawda na końcu brakuje gorącego całusa, ale tylko dlatego, że rzeczą zakazaną jest pojawienie się w kadrze jakiegokolwiek mężczyzny. Norma Shearer występuje tu w całkiem przekonującej roli zadbanej, miłej i pięknej kobiety około 35. roku życia, wzorowej matki i żony. Jest otoczona wianuszkiem pseudoprzyjaciółek, które są klasycznym przykładem "hien towarzyskich", jak to je nazywa w ostatnich scenach filmu Crystal Allen. Prym wśród nich wiedzie Sylvia Fowler (genialna Rosalind Russell), która stanowi kwintesencję ludzkiej parszywości i dwulicowości. Każda plotka w jej posiadaniu jest niebezpiecznym ładunkiem wybuchowym, z którego detonacją wcale się nie ociąga. Kiedy więc dowiaduje się, że mąż Mary (Norma Shearer) romansuje z niejaką Crystal Allen (Joan Crawford), dowiaduje się o tym cała tzw. "wyższa sfera". Oczywiście Sylvia wyraża głębokie współczucie dla zdradzonej Mary, jednak nawet jeśli jest ono szczere, nie powstrzymuje jej to przed rozsiewaniem zaskarbionej nowiny jak najdalej w świat. Mary dowiaduje się o zdradzie ukochanego w bardzo upokarzający sposób: mówi jej o o tym manikiurzystka, co dobitnie świadczy o rozpowszechnieniu całej sprawy. Mary unosi się honorem i postanawia opuścić męża. Stara się rozpocząć nowe życie, choć w głębi serca nadal nie może wymazać uczucia do mężczyzny, z którym życie wydawało się snem i z którym ma przeuroczą córeczkę, małą Mary (słodka Virginia Weidler). Choć to klasyczny symbol komercji w dawnej kinematografii, "Kobiety" są niezwykle dobrą satyrą na hipokryzję, jaka panuje wśród płci pięknej, ale i o przyjaźni, której nadejścia niekoniecznie się spodziewamy. Pseudoprzyjaciółka Mary, Sylvia, jest tak naprawdę większym wrogiem pani Haines, niż kobieta, która kradnie jej męża. Crystal, choć jest oportunistką i materialistką, nie udaje przynajmniej przyjaciółki Mary. Z kolei piękna Miriam (jak zawsze świetna Paulette Goddard), ciesząca się opinią złodziejki mężów, okazuje się być lojalnym materiałem na prawdziwą przyjaciółkę. Przedmiotem zainteresowania kobiet są oczywiście mężczyźni. To dla nich spędzają godziny na sali gimnastycznej, gdzie wymieniają najświeższe ploteczki. To dla nich dbają o swój wygląd. Mężczyźni stanowią sens opowieści, w której nie widać ani jednej męskiej twarzy. Sprytne, prawda? Ale mimo zręcznej reżyserii Cukora "Kobiety" byłyby zwykłym banałem, gdyby nie obsada. Norma Shearer jest naprawdę dobra w roli Mary, a Joan Crawford jest stworzona do roli przebiegłej złodziejki mężów, Crystal. Jednym zdaniem, żeńskie gwiazdy MGM miały tu po prostu błyszczeć. I rzeczywiście, ich blask olśniewa. Paulette Goddard w eleganckich kreacjach i nienagannej fryzurze, Joan Fontaine w roli, która jest zupełnym zaprzeczeniem jej samej, urzekająca Virginia Weidler jako mała Mary, jak zawsze ciepła Lucile Watson, czy też specjalistka od plotek w prawdziwym życiu, Hedda Hopper. Ale popisują się też talentem. Przykładem tego jest genialna kreacja Rosalind Russell. Russell w swojej roli jest arcykomiczna, niesamowita i zdecydowanie aktorsko najlepsza. Moim zdaniem powinna była dostać za tę rolę pierwszą nominację do Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej i przyznam, że miałabym duży dylemat, czy statuetka należy się Hattie McDaniel czy właśnie Rosalind. "Kobiety" to koncert uroku i prezentacja aktorskiego emploi jednych z największych gwiazd w historii kina. I choćby z tej historii wiał banał, to jest on na tyle niezwykły, by to kupić.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
George Cukor to najprawdopodobniej pierwszy reżyser w historii kina tak bardzo zafascynowany kobiecością... czytaj więcej
Skłonność do plotkowania najczęściej przypisuje się kobietom. O tym, że wyssane z palca pogłoski często... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones