Recenzja filmu

Mission: Impossible - Fallout (2018)
Christopher McQuarrie
Tom Cruise
Henry Cavill

Człowiek z misją

"Mission: Impossible – Fallout" to ni mniej, ni więcej jak wypisana za 178 milionów dolarów karta pacjenta. Katalog wszystkich przypadłości Toma Cruise'a, począwszy od nieuleczalnego narcyzmu,
"Mission: Impossible – Fallout" to ni mniej, ni więcej jak wypisana za 178 milionów dolarów karta pacjenta. Katalog wszystkich przypadłości Toma Cruise'a, począwszy od nieuleczalnego narcyzmu, dzięki któremu każdy film z cyklu to show jednego aktora, skończywszy na uzależnieniu od ryzyka, które zamienia okres zdjęciowy w maraton tańca ze śmiercią. Na dyżur wraca również twórca poprzedniej części, Christopher McQuarrie. To nie tylko jeden z najlepiej inscenizujących reżyserów w Hollywood, ale i facet, który doskonale rozumie, że Cruise – podobnie jak jego ekranowe alter ego Ethan Hunt – jest tym skuteczniejszy, im bardziej wyrozumiałego ma szefa. 


Wątek odpowiedzialności za dobre samopoczucie widza – istotny w strategii aktora i kluczowy w kinie akcji – jest również odzwierciedlony w samej fabule filmu. Tym razem zakonspirowany Ethan depcze po piętach terrorystom, którzy wybierając nazwę swojej grupy, ewidentnie nie zrozumieli chrześcijańskich konotacji słowa "apostołowie". Próbując odzyskać skradziony przez nich pluton, kończy w patowej sytuacji – wizja nuklearnej zagłady jest oczywiście przerażająca, ale nie tak bardzo jak wyrzuty sumienia po śmierci zdemaskowanego kolegi. I tak, bohater stawia wszystko na jedną kartę, wyciąga kumpla z opałów, zaś świat staje w obliczu atomowego zagrożenia. Spokojna głowa. Kiedy Tom Cruise odsłania dwie półki śnieżnobiałych zębów, a Ethan Hunt zapewnia, że nas nie zawiedzie, wiemy, że obaj nie blefują. 

Determinacja, z jaką aktor spełnia swoją obietnicę, to już inna bajka. Podręcznik dla kaskaderów, manifest kina totalnego oraz materiał poglądowy dla psychiatry. Rollercoaster rusza powoli, cały prolog to wielki ukłon w stronę filmu Briana De Palmy, sekwencja zogniskowana wokół ikonografii kina szpiegowskiego, z obowiązkowym człowiekiem w prochowcu i kiepsko oświetlonym tunelem, w którym prowadzi się lewe interesy. Kiedy jednak Cruise wypchnie już kamerzystę z samolotu, a następnie podąży jego śladem, karuzela atrakcji rozkręci się na dobre. Jest tu  pojedynek w nocnym klubie – na gołe pięści i elementy armatury łazienkowej, zrealizowany z takim wyczuciem przestrzeni i taką finezją, że ręce same składają w gardę. Jest sekwencja pościgu w Paryżu – stworzona przy tak niewielkim udziale komputera, że każda ingerencja grafików od razu wbija się klinem w chropowatą fakturę obrazu. Wreszcie, jest starcie śmigłowców, po którym rozważycie kurs pilotażu i wakacje w Kaszmirze. I nawet jeśli podobne wyczyny odwracają uwagę od Cruise'a jako świetnego aktora dramatycznego, to na pewno wpisują go w szlachetną tradycję facetów, którzy chodzili ze śmiercią na piwo, ale nigdy nie płacili rachunku – od Bustera Keatona po Jackiego Chana


Chociaż jedna scena akcji goni drugą, a każda kolejna zmusza do cichej refleksji nad ograniczeniami ludzkiego ciała i labiryntami umysłu, "Fallout" pełen jest momentów rodem z filmów porno, w których eksplozję namiętności musi poprzedzić kłopotliwy small-talk. Nie chodzi tu jednak ani o to, jak napisane są dialogi (bo są napisane nieźle), ani o to, w jaki sposób McQuarrie opowiada (gdyż opowiada sprawnie). Raczej o fakt, że po sześciu filmach z serii całe to uniwersum pełne szpiegów, płatnych zabójców, skorumpowanych polityków i facetów w gumowych maskach, wciąż wydaje się niedogotowane i kiepsko przyprawione. Ethan Hunt nigdy nie był drugim Bondem, z twarzy podobny był tylko do Toma Cruise'a i w ogóle ciężko było go nazwać skomplikowaną postacią. I choć J.J. Abrams kombinował z trzecim wymiarem, motywacjami oraz wątkiem miłosnym, koniec końców najważniejsze były liczby: wysokość budynku, na który wspiął się Hunt, przebiegnięty dystans, ilość facetów, którzy symultanicznie naskoczyli na niego z kijami do golfa oraz pojemność płuc. McQuarrie próbuje dopisać mu nieco cięższe konflikty, rozniecić w jego głowie jakąś psychomachię, lecz przy tak autotematycznym tekście to raczej syzyfowa praca. Światłem odbitym od najjaśniejszej gwiazdy błyszczą tutaj inni: świetny jest Henry Cavill jako człowiek-taran w popielatym garniturze, z urzędniczym wąsem i łapami jak bochny chleba na dożynkach. Kapitalne wrażenie ponownie robi Rebecca Ferguson – jej Ilsa Faust, tajemnicza do tego stopnia i zakonspirowana tak głęboko, że nie widać jej w żadnym pomieszczeniu do samego końca sceny, to bez dwóch zdań najlepiej napisana kobieca postać tego cyklu. 



W jednej z najbardziej kameralnych i dyskretnie poetyckich sekwencji Tom Cruise gna nabrzeżem Tamizy niczym gepard na amfetaminie. I robi to z takim przekonaniem, jakby świat właśnie się kończył, a kolejne części filmu miałyby nigdy nie powstać. Wyjątkowość serii "Mission: Impossible", która po sporych kłopotach (jak mówi stare przysłowie: "you never go full Woo") odnalazła swoją tożsamość,  polega właśnie na tym przekonaniu. Nie na kalkulacjach, dziesięcioletnich planach wydawniczych i odcinaniu kuponów, tylko na przesuwaniu granicy, prężeniu mięśni i zaliczaniu kolejnych misji niemożliwych. Zarówno Cruise, jak i McQuarrie doskonale to rozumieją. Nie stając nawet w szranki z reformatorami gatunku formatu George'a Millera ("Mad Max: Na drodze gniewu") czy Paula Greengrassa ("Ultimatum Bourne'a"), osiągają podobny efekt. Bo bez względu na to, kto będzie fikał koziołki przed kamerą, dawał się podpalić albo wyrzucić z jadącego pociągu, najwyższą cnotą kina akcji zawsze będzie uczciwość. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie tylko nazwisko współproducenta "Mission: Impossible – Fallout", J.J. Abramsa, i logotyp studia Bad... czytaj więcej
Można odnieść wrażenie, że od kiedy pieczę nad kolejnymi odsłonami sprawuje wytwórnia J.J. Abramsa Bad... czytaj więcej
"Mission: Impossible" znów powróciło po trzech latach z tą samą werwą i niestarzejącym się Tomem Cruisem.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones