Stary, dobry konfucjanizm mówi, że aby się czegoś nauczyć, trzeba powtarzać, powtarzać i powtarzać. Nie wiem, czy Rob Cohen przerzucił się na tą chińską filozofię, ale na pewno jest wyznawcą
Stary, dobry konfucjanizm mówi, że aby się czegoś nauczyć, trzeba powtarzać, powtarzać i powtarzać. Nie wiem, czy Rob Cohen przerzucił się na tą chińską filozofię, ale na pewno jest wyznawcą powyższej tezy. Każdy jego film to właśnie takie powtarzanie i powtarzanie – czy to nie radosne? Zawzięcie powiela zardzewiałe już schematy i pomysły na rozrywkę - wystarczy wspomnieć takie "dzieła" jak "Szybcy i wściekli" czy "xXx". Jednym z jego ostatnich filmów jest "Niewidzialny". Kosztowało to sto trzydzieści milionów zielonych - bajońska suma, nawet jak na amerykańskie warunki. Te pieniądze nie poszły jednak na uzdolnioną ekipę czy takie drobiazgi jak scenariusz. Cohen wszystko wydał na zabawki, a obrazki, które przyjdzie zobaczyć widzom filmu, przypominają raczej zwiastun efektownej gry komputerowej o zabarwieniu sci-fi. Nawet powiem szczerze, że symulator pilota samolotu, jakim rozbijają się po przestworzach w "Niewidzialnym", zrobiłby znacznie lepsze wrażenie właśnie w grze, aniżeli w kinie... O dziwo.
W niedalekiej przyszłości Amerykanie wzbogacili swoją powietrzną eskadrę o supernowoczesne samoloty Stealth, które są ultraszybkie i niewidzialne dla radarów. Piloci tych maszyn to absolutna elita: Ben Gannon (Josh Lucas), Henry Purcell (Jamie Foxx) oraz Kara Wade (Jessica Biel) – w drużynie jest więc i kobieta i czarnoskóry mężczyzna. Poprawność górą. Najważniejszy jest jednak czwarty bohater, EDI. EDI to samolot bezzałogowy, sterowany całkowicie przez komputer wzbogacony o sztuczną inteligencję. Z początku ujawnia swoje zalety wzbudzając podziw – jest niezawodny w misjach i bez żadnego "ale" wykonuje wszystkie rozkazy. Wystarczyła jednak burza z piorunami i ustrojstwo oszalało, buntując się przeciw dowództwu i obierając sobie "fikcyjny" cel, który zapisano w komputerze jako manewr ćwiczebny. W takiej sytuacji oczywistym jest, że ludzie muszą ukazać swoją wyższość nad maszyną i ją zniszczyć. Nie jest to jednak takie proste, bo za tym wszystkim stoi jakiś zły generał, organizacja czy polityk ukrywający się za murami Pentagonu. W sumie, nikt nie przykłada do tego większej wagi, bo jak to w życiu bywa, na końcu beknie tylko płotka. Szkoda, bo odkrycie wielkiego spisku mogłoby nadać rumieńców blademu scenariuszowi.
Innym sposobem na rozbujanie fabuły mógł być moralitet na temat złego kierunku, w którym podąża nauka. Otóż od dawna wiadomo, że bogate państwa wydają miliony na nowinki techniczne, które ułatwią prowadzenie wojny. "Ułatwią"... Z czasem żołnierzy zastąpią maszyny i skutek będzie taki, że jedynymi ofiarami wojny będą konta w banku. Kto wtedy powie że wojna jest zła, kto powstrzyma przed jej prowadzeniem? Będą rozgrywane dla sportu, jak jakieś gry. Taki wniosek mógłby się pojawić, co z pewnością dodałoby filmowi Cohena wartości. I chociaż Gannon w jednej z rozmów porusza ten jakże trudny temat, "Niewidzialny" nie za bardzo na tym korzysta. Wszystko bowiem dzieje się w atmosferze zabawy podczas przepustki w rajskich plenerach Tajlandii, pozostali bohaterowie mają inne zdanie, a sam porucznik pod koniec filmu sam sobie zaprzeczy. I jak tu wierzyć takim tezom?
Co gorsza, rozwój wydarzeń przez dwie godziny seansu ewoluuje w łańcuszek absurdów. Zarówno od strony technicznej, logicznej, jak i psychologicznej bohaterów, fabuła potyka się o własne stopy. To, co dzieje się w powietrzu, łamie wszelkie zasady fizyki, EDI czuje, a nasi bohaterowie za nic mają międzynarodowe prawo, traktując przestrzeń powietrzną wszystkich państw jak plac zabaw. To nic, że zestrzelili rosyjskie samoloty, a Koreańczykom skasowali granicę – wojny nie będzie. Oprócz niezbyt inteligentnych pomysłów z ekranu bije przede wszystkim radość chłopca zafascynowanego nowoczesnymi zabawkami. Cohen pierwszy raz dostał tyle pieniędzy i wydał ją na speców od efektów specjalnych. Trzeba przyznać, że sekwencje w przestworzach wyglądają bardzo ciekawie, podobnie same maszyny, które prezentują się jak żywcem wzięte z jakiejś stacji kosmicznej z "Gwiezdnych wojen" Lucasa. Trudno się jednak dziwić finansowej klapie – w USA zarobił tylko 30 mln dolarów – poza warstwą zdjęciową, reżyser nie ma kompletnie nic do zaoferowania.