Recenzja filmu

Poranek kojota (2001)
Olaf Lubaszenko
Maciej Stuhr
Karolina Rosińska

Déjà vu

Stwierdzenie, że kino polskie przeżywa zapaść, zapewne nikogo nie dziwi. Nie powinny też zatem dziwić skutki takiego stanu rzeczy, czyli - dodam dla porządku - ekspansja filmów miernych, opartych
Stwierdzenie, że kino polskie przeżywa zapaść, zapewne nikogo nie dziwi. Nie powinny też zatem dziwić skutki takiego stanu rzeczy, czyli - dodam dla porządku - ekspansja filmów miernych, opartych na sprawdzonych, choć wcale nie najlepszych pomysłach, gwarantujących jednak zwrot kosztów produkcji. Nie dziwmy się zatem również poczynaniom Olafa Lubaszenki, który usiłuje dopasować się do sytuacji i w pogoni za zachowaniem jakiejkolwiek aktywności zawodowej realizuje kolejne, podobne do siebie "komedie" gangsterskie. O ile pierwszy film wyreżyserowany przez tego aktora ("Sztos") można było uznać za obraz zabawny, o spójnej konstrukcji, o tyle nad następnymi "dziełami" należałoby już spuścić litościwą zasłonę milczenia. Chwalona za sukcesy frekwencyjne ubiegłoroczna produkcja "Chłopaki nie płaczą" oferowała jedynie katastrofalnie płytki humor i bazowała na serii nietrzymających się kupy grepsów o odzianych w dresy typach, mających udawać polskich gangsterów. Podobnie jest w "Poranku kojota". Scenariusz filmu autorstwa Mikołaja Korzyńskiego (scenarzysty "Chłopaków...") powtarza te same wątki i eksploatuje te same pomysły, które znamy (niestety) z poprzedniego obrazu Lubaszenki. Mamy bowiem bohatera, Kubę (Maciej Stuhr), który wypisz, wymaluj przypomina główną postać z "Chłopaków...". Zgadza się nie tylko imię i odtwórca roli, ale też typ osobowości, jaki prezentuje i perypetie, w jakie się wikła - niespełniony artysta przypadkowo wplątuje się mianowicie w porachunki lokalnych mafiosów. Na tym nie kończy się jednak uczucie déjà vu, jakiego doznajemy, oglądając najnowszy produkt Lubaszenki. Zbieżności jest więcej i widzowi zorientowanemu w reżyserskich osiągnięciach wymienionego twórcy wyliczać ich nie trzeba. Dość powiedzieć, że fabuła "Poranka..." rozgrywa się, jak zwykle w popularnych ostatnio w naszym kraju filmach, w środowisku tępawych, nuworyszowskich gangsterów i dotyczy wysiłków przeciętnego, zwykłego człowieka, trafiającego niechcący w ich szpony, by wydostać się z opresji. Wszystko jest naturalnie przyozdobione modnymi aktorami i okraszone standardowym wątkiem miłosnym. Który to zresztą wątek, choć pozornie w centrum opowieści, podany jest tutaj nieudolnie i nieprzekonująco. Przy okazji wciska się publiczności, że oferuje się jej ciekawy portret skutków przemian społecznych i obyczajowych, jakie zaszły w naszym kraju w ostatnich latach. Tymczasem naturalnie obserwacji socjologicznej tam tyle, co polotu i inteligencji. Ograne do bólu gagi filmowe reklamowane są przez producentów "Poranka..." jako nośny sposób powiedzenia w przystępnej formie istotnych prawd o współczesnej rzeczywistości. Tę niby istotną prawdę wyrażać miałaby historyjka rysownika komiksów, który zakochuje się w popularnej piosenkarce, Noemi (Karolina Rosińska) i tym samym naraża się jej byłemu narzeczonemu o ksywce Brylant oraz ścigającym go za długi gangsterom, którzy w małżeństwie Brylanta z bogatą dziewczyną widzieli gwarancję spłaty należności. Naraża się też ojczymowi gwiazdy, który doszedł do dużych pieniędzy przez, rzecz jasna, knowania, podłości i wreszcie morderstwo wspólnika. Oszczędzę wynurzeń na temat sensowności filmowej historyjki oraz, co w przypadku tego typu komedii najistotniejsze, poziomu scenariusza i humoru. No bo cóż można powiedzieć o "Poranku..."? To po prostu zbieranina ogranych skeczy, posługujących się tak kunsztownym i odkrywczym dowcipem, jak powiedzonko o "waleniu gruchy do kadzi z jogurtem". Wyborne, prawda? Naturalnie film zarobi niezłą kasę, bo, jak łatwo się domyślać, rozentuzjazmowana widownia "13 posterunku" będzie się dziko zarykiwać, podpatrując, jak popularni aktorzy wygłupiają się przed kamerą, puszczając oczko do publiczności. Koniunktura na błazenadę najwyraźniej nie ustaje. Daruję sobie tutaj zatem także opis poziomu gry aktorskiej osób występujących w "Poranku...". I to bynajmniej nie z tej przyczyny, że aktorzy popełniają błędy warsztatowe, lecz po prostu dlatego, że nie mają szansy zagrać czegoś sensownego - papierowe postaci nadające się do kabaretu bawić mogą tylko przez chwilę i to raczej na estradzie przeznaczonej na popisy do kotleta. Osobom, które zachowały choć odrobinę krytycyzmu wobec rozrywki filmowej, "Poranek kojota" zdecydowanie odradzam.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przemknęła mi ostatnio przez myśl pewna smutna refleksja. Polacy nie potrafią robić komedii. Patrząc na... czytaj więcej
Emisja telewizyjna filmu "Poranek kojota" skłoniła mnie do zastanowienia się nad fenomenem prostackich,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones