Recenzja filmu

Poza prawem (1986)
Jim Jarmusch
John Lurie
Roberto Benigni

Ucieczka bez kajdan

Trzech facetów, jedna więzienna cela i jeden plan ucieczki. Brzmi jak zalążek kolejnego filmu spod znaku kina akcji, tudzież dramatu więziennego w stylu "Skazanych na Shawshank". Tyle że w tym
Trzech facetów, jedna więzienna cela i jeden plan ucieczki. Brzmi jak zalążek kolejnego filmu spod znaku kina akcji, tudzież dramatu więziennego w stylu "Skazanych na Shawshank". Tyle że w tym przypadku za kamerą stoi Jim Jarmusch, a to już znacząco zmienia postać rzeczy. Kto choć trochę zna dorobek tego pana, ten z pewnością wie, że można się po nim spodziewać wielu rzeczy, ale bynajmniej nie podążania utartymi ścieżkami i schematycznych historii, które z łatwością można wpisać w ramy kina gatunków.

W "Poza prawem" twórca "Nocy na Ziemi" przedstawia swoje spojrzenie na motyw ucieczki z mamra, który spokojnie można uznać za jeden ze stałych punktów w repertuarze szeroko pojętego kina kryminalnego. Ale u Jarmuscha owa ucieczka wcale nie jest najważniejsza - to raczej tło, na którym reżyser osadza jedną ze swych ulubionych przypowieści o outsiderach, ludziach wyrzuconych poza nawias społeczeństwa. I robi to jak zwykle z właściwą sobie lekkością i humorem. Tradycyjna linia fabularna ustępuje miejsca szeregowi anegdot, epizodów, luźnych scenek opartych na improwizowanych często, mniej lub bardziej żartobliwych dialogach. Bohaterowie poznają się w jednej celi i od początkowej wzajemnej wrogości (nieco zresztą udawanej, bo w końcu każdy lubi mieć do kogo otworzyć gębę czasami) przechodzą do relacji, które spokojnie można nazwać przyjacielskimi. A potem pojawia się wspólny plan wyrwania się z zamknięcia...

"Poza prawem" to przede wszystkim klimat, specyficzna atmosfera przypisana do jarmuschowskich zabaw z kamerą. W równym stopniu jest to także trójka odtwórców głównych ról: widziany wcześniej u amerykańskiego twórcy w "Nieustających wakacjach" i "Inaczej niż w raju" John Lurie, Bard z pijanym fortepianem Tom Waits oraz Włoch Roberto Benigni. Razem tworzą wyjątkowo zgrane trio wciąż przerzucających się uszczypliwościami niefortunnych zbiegów, których los skazuje na wspólną wędrówkę przez mordercze bagna Luizjany. Ich perypetie są czasem dziwaczne, ale częściej jeszcze - zastanawiająco zwyczajne. Teoretycznie na ekranie dzieje się bowiem niewiele, a pomimo tego jakoś ciężko oderwać się od ekranu. W tych niekończących się rozmowach "o niczym" kryje się bowiem magia i nieodparty czar. Jack, Zack i Bob okazują się wymarzonymi kompanami na wspólną wędrówkę przez pustkowia, bo z nimi nuda nigdy nie grozi.

Świetne są u pana Jarmuscha czarno-białe, jak zawsze odpowiednio oniryczne zdjęcia, świetna jest też muzyka (kawałki Waitsa wliczone). A co najważniejsze - świetna jest zabawa. Beztroska, ale przecież niegłupia. Skromna, kameralna, ale jak najbardziej sycąca. Wszystko bez skrępowania, chciałoby się, parafrazując tytuł klasycznego obrazu Stanleya Kramera, rzec - bez kajdan...
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones