Recenzja filmu

Trzynaście kobiet (1932)
George Archainbaud
Ricardo Cortez
Myrna Loy

Bo zemsta jest słodka

"Trzynaście kobiet" to nie tylko ramotkowaty thriller. To przede wszystkim świetnie nakreślony portret młodej kobiety, chcącej zemścić się na swoich oprawcach. Oby więcej takich filmów w
Pojęcie "hejt" pojawiło się w użyciu stosunkowo niedawno. Pod tym słowem kryją się szykany i obśmiewanie z różnych powodów. Czasem jest to po prostu zawiść, czasem przyczyną jest "inność" poszkodowanego. Hejt (z ang. 'hate' - nienawidzić), mimo pewnej świeżości samego pojęcia, nie pojawił się niedawno. Był on obecny w życiu ludzi od wieków. Nowością nie był również na początku XX wieku. "Trzynaście kobiet" ukazuje nam, jak tragiczne konsekwencje może mieć naśmiewanie się z innych.

Dwanaście przyjaciółek – w tym Laura Stanhope (Irene Dunne) - w czasach college'u należało do towarzystwa spirytystycznego. Kobiety wciąż się przyjaźnią. Wszystkie wysyłają listy do słynnego wróżbity, Swamiego Yogadachiego, z prośbą o przysłanie im ich horoskopów. Każdy z listów zawiera tragiczne przepowiednie - w życiu każdej z kobiet wydarzy się coś strasznego. Laura, której synowi według horoskopu grozi niebezpieczeństwo, nic sobie nie robi z pogróżek, jednak gdy kolejne groźby zaczynają się spełniać, Laura zaczyna podejrzewać, że coś jest nie tak. W sprawę angażuje się inspektor Clive (Ricardo Cortez). Wpada on na trop Ursuli Georgi (Myrna Loy), pół–Gruzinki, z której dwanaście kobiet naśmiewało się kiedyś w college'u...

Za całą tragedię odpowiada oczywiście Ursula i wiemy to prawie od początku filmu. Jednak nie o to tu chodzi. Reżysera nie interesuje kto jest sprawcą wszystkich nieszczęść, on chce nam ukazać raczej to co doprowadziło młodą kobietę do tak desperackich czynów. Ciężko znaleźć dla Ursuli usprawiedliwienie, jednak ciężko jej też nie współczuć. Bo Ursula nie jest z założenia zła. Coś ją na tę ścieżkę sprowadziło. Trauma z młodości odcisnęła na niej głębokie piętno, a kobieta nie potrafi wybaczyć swoim oprawczyniom bólu i upokorzenia, jakich od nich zaznała, więc w myśl starotestamentowej zasady "oko za oko, ząb za ząb" planuje zemstę...

Sposób poprowadzenia historii jest może nieco archaiczny, a same efekty specjalne przestarzałe, nie sposób jednak nie czuć się nieswojo, gdy w obliczu każdej tragedii na ekranie błyska oślepiające białe światło. Ten zabieg użyty w "Trzynastu kobietach" podoba mi się najbardziej.

Myrna Loy jest przez zdecydowaną większość fanów starszego kina kojarzona jako poczciwa, lubiąca zajrzeć do kieliszka Nora Charles z serii o Człowieku Cieniu. Mało kto pamięta, że na początku kariery grała najróżniejsze egzotyczne piękności w filmach typu "Maska Fu Manchu". Tutaj również wciela się w niepokojącą femme fatale emanującą tajemnicą i subtelnym erotyzmem. Gdy pojawia się na ekranie ciarki przechodzą po plecach. Nie sposób przejść obojętnie obok jej wspaniale wykreowanej postaci. Demoniczny wydźwięk jej postaci podkreślają dodatkowo niesamowicie umalowane oczy aktorki. Przy wyśmienitej kreacji Loy inna wielka gwiazda Hollywood, Irene Dunne, prezentuje się co najmniej blado. Inne aktorki grające w filmie nigdy nie osiągnęły przynajmniej w połowie tak wielkiej sławy jak Loy czy Dunne. Znany były głównie z efektownej śmierci (Peg Entwistle) lub jako żony sławnych aktorów (Florence Eldridge, żona Fredrica Marcha i Jill Esmond, ówczesna małżonka Laurence'a Oliviera). Ich role w tym obrazie są bezbarwne i nieciekawe. Szczyt nijakości osiąga natomiast Ricardo Cortez, po którym nie widać żadnych emocji.

"Trzynaście kobiet" to nie tylko ramotkowaty thriller. To przede wszystkim świetnie nakreślony portret młodej kobiety, chcącej zemścić się na swoich oprawcach. Oby więcej takich filmów w dzisiejszym kinie.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones