Recenzja filmu

Władcy ognia (2002)
Rob Bowman
Christian Bale
Matthew McConaughey

Zły smoczek, niedobry!

Na plakacie promującym "Władców ognia" możemy zobaczyć stada krwiożerczych smoków, spalających Londyn na popiół, oraz bezradnie próbujące stawić im czoła niedobitki armii w postaci kilku bojowych
Na plakacie promującym "Władców ognia" możemy zobaczyć stada krwiożerczych smoków, spalających Londyn na popiół, oraz bezradnie próbujące stawić im czoła niedobitki armii w postaci kilku bojowych śmigłowców. Obrazek ten, dający nadzieję na ciekawe i pełne akcji widowisko, a przy okazji zachęcający do sięgnięcia po tą produkcję (przyznaję, dałem się nabrać) nijak ma się do rzeczywistości i ma bardzo niewiele wspólnego z filmem. Akcja "Władców ognia" rozgrywa się bowiem już po smoczym najeździe, gdy niedobitki ludzkości trwają w ukryciu, drżąc na myśl o bestiach, które przywłaszczyły sobie świat. Nie zobaczymy tu więc epickich scen walk między dwoma gatunkami. To było pierwsze z wielu rozczarowań, jakie przyniósł mi ten film. Świat po apokalipsie to pokryte popiołem olbrzymie pustkowia, bez życia i bez nadziei. Miejsce to, będące tłem wydarzeń filmu bardzo dobrze pasuje do jego konwencji, jednak ma jedną, zasadniczą wadę. Jest śmiesznie... małe. Podczas trwającego ponad półtorej godziny seansu reżyser trzyma nas właściwie w jednym miejscu, dopiero pod koniec przenosząc akcję do opanowanego przez smoki Londynu, przez co długo jesteśmy zmuszeni oglądać te same, nieciekawe, szarobure krajobrazy. W tym nieprzyjaznym, opanowanym przez pradawne gady środowisku żyją niczym wygnańcy niewielkie grupy ludzi, ukrywając się w średniowiecznych fortecach przed wzrokiem latających morderców. Nikt już nie myśli o podjęciu walki z najeźdźcami - wszyscy pragną jedynie dożyć następnego dnia. Quinn Abercromby (w tej roli Christian Bale) jest przywódcą jednej z takich ocalałych wspólnot. Przed laty był świadkiem początku tej apokalipsy (na jego oczach przebudził się pierwszy ze smoków) i częściowo uważa siebie za winnego całej tej tragedii, dlatego robi wszystko, aby utrzymać przy życiu niewielką społeczność, która znalazła się pod jego opieką. Pewnego dnia na czele zbrojnego orszaku czołgów przybywa Denton Van Zan (Matthew McConaughey), wraz ze swoim oddziałem "zabójców smoków" i zdradza Quinnowi plan wyzwolenia ludzkości z pod smoczego panowania... Starcie tych dwóch osobowości - Quinna i Van Zana - potencjalnie mogło okazać się największą zaletą tej produkcji. Niestety reżyser nie wykorzystał potencjału drzemiącego w tym postaciach, a słaba fabuła dokonała reszty. W efekcie "Władcy ognia" to produkcja, która nudzi już od pierwszych minut, i stan ten utrzymuje się właściwie do końca. Jedynie rozgrywający się w Londynie finał (nawiązujący do tego, co można zobaczyć na plakatach) pozwala na chwilę się rozbudzić, ale to wciąż za mało, aby "Władcy ognia" byli w stanie czymkolwiek zaciekawić. Tak naprawdę jedyną istotną zaletą filmu są efekty specjalne - smoki oraz opanowany przez nie Londyn wyglądają naprawdę dobrze i robią wrażenie. Niestety podobnego poziomu nie prezentuje ani muzyka, ani aktorstwo... ani właściwie żaden inny element tej produkcji.  Kiedy płytka z "Władcami ognia" wyskoczyła z mojego napędy DVD, co obwieszczało koniec seansu, czułem się nie tylko rozczarowany, ale i oszukany. Film niewątpliwie miał w sobie ogromny potencjał. Mogła wyjść z tego ciekawa superprodukcja akcji, albo chociaż postapokaliptyczna opowieść w klimatach "Mad Maxa". Tymczasem "Władcy ognia" są wyjątkowo nędzną próbą zrobienia dobrego filmu o smokach...
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy wiele miesięcy temu dowiedziałem się, iż trwają prace na planie fantastycznego filmu opowiadającego... czytaj więcej
Marcin Kamiński

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones