Recenzja filmu

X-Men: Apocalypse (2016)
Bryan Singer
Jerzy Dominik
James McAvoy
Michael Fassbender

Słodkie sny Quicksilvera i Jean Grey

Po wyczynach Quicksilvera w poprzednim filmie chyba wszyscy czekali na to, jak tym razem zostanie zaprezentowana postać. I fani nie będą zawiedzeni. Quicksilver znów ma świetną sekwencję (z
Wraz z "X-Men: Apocalypse" w świecie mutantów rozpoczyna się zmiana pokoleniowa. Twórcy cyklu (czytaj: Bryan Singer) powinni wziąć przykład z bohaterów i usunąć się w cień, wpuszczając trochę świeżej krwi. Bo choć film nie jest zły – a już w porównaniu z "Przeszłością, która nadejdzie" wypada bardzo dobrze – to niestety czuć, że seria nie dotrzymuje kroku najważniejszym konkurentom. Nawet w studiu Fox powstają bardziej wyraziste, brawurowe adaptacje komiksów (najlepszy przykład – "Kingsman: Tajne służby").

Pierwszym słowem, jakie przychodzi na myśl, kiedy próbuje się określić "X-Men: Apocalypse", jest "bezpieczeństwo". "Przeszłość, która nadejdzie" była do czasu "Deadpoola" najbardziej kasowym tytułem cyklu "X-Men". I w filmie wyraźnie czuć presję, pod jaką znajdowali się twórcy; presję, by nowym widowiskiem dorównać lub przebić tamto osiągnięcie. To dobrze dla widzów, ponieważ w filmie umieszczono wiele elementów wyłącznie z myślą o przypodobaniu się publice.



Po wyczynach Quicksilvera w poprzednim filmie chyba wszyscy czekali na to, jak tym razem zostanie zaprezentowana postać. I fani nie będą zawiedzeni. Quicksilver znów ma świetną sekwencję (z gościnnym udziałem psa), która z całą pewnością spłodzi miliony gifów na Tumblr. Kolejny ulubieniec widowni – Wolverine – pojawia się na ekranie zaledwie na chwilę, ale cóż to jest za wejście. Jego epizod jest brutalniejszy od wszystkiego, co widzieliście chociażby w "Matriksie", ale to film Wachowskich ma kategorię R, podczas gdy "X-Men: Apocalypse" zachowało PG-13. Po obejrzeniu widowiska niejedna osoba zapewne będzie się zastanawiać, jak to się stało. Trupów jest tu cała masa. Ludzie są dźgani, miażdżeni, rozcinani, rozszarpywani, a na ścianach widać rozbryzgi krwi. Dobrze wróży to trzeciemu "Wolverine'owi", który ma mieć już "erkę".

Wielkim sukcesem Singera i scenarzysty Simona Kinberga jest sposób wprowadzenia nowych mutantów. Storm, Nightcrawler i Cyclops stanowią świeży dodatek, który sprawia, że seria wydaje się wciąż żywa i ciekawa. Ale to postać Jean Grey została wygrana najlepiej. Singer od początku pokazuje ją jako niezwykle potężną mutantkę. Ale zarazem nie wykorzystuje całego asortymentu jej mocy. Jest to więc raczej przedsmak tego, czego możemy się spodziewać w kolejnych filmach. A to sprawia, że Grey jawi się jako wielka nadzieja serii, potencjalne jądro narracyjne co najmniej dwóch filmów, które mogłyby być inspirowane sagą o Dark Phoenix. A z całą pewnością jest to postać o wiele ciekawsza od filmowej Mystique (Jennifer Lawrence).

   

Jednak w "X-Men: Apocalypse" znani bohaterowie też mają swoje pięć minut. Najlepiej został rozwinięty wątek Magneto – choć spora w tym zasługa nie scenarzysty, lecz samego Michaela Fassbendera. Kiedy odgrywa on rozpacz, wściekłość, dylematy moralne, to czyni to z taką mocą i zaangażowaniem, jakby wciąż był na planie "Makbeta". Niestety dla polskiego widza zgrzytem będą sceny, w których postać mówi po… polsku. Biedaczyna straszliwie się męczy. I choć mówi zrozumiale, to jednocześnie dla nas jego polski brzmi tak komicznie, że trudno wczuć się w powagę sytuacji. Nie pomaga również fakt, że Pruszków, w którym mieszka Magneto, bardziej przypomina skansen lub wieś z uroczej XVIII-wiecznej bukoliki niż miasto czasów stanu wojennego. Na szczęście polskie akcenty szybko idą w odstawkę i Magneto zgodnie ze swoim imieniem staje się postacią magnetyczną.

Na tym tle nieco słabiej wypada tytułowy Apocalypse. Filmowemu superzłoczyńcy brakuje bowiem charyzmy, przez co pozostaje trochę w cieniu chociażby Magneto. To, co go ratuje, to jego potęga. Jest to bowiem pierwszy od bardzo dawna komiksowy czarny charakter, który sprawia, że bohaterowie muszą się mocno napocić, by go pokonać. To nie Doom z "Fantastycznej Czwórki", który wyskakuje na pięć minut przed końcem filmu, ani bici z jednej sztancy złoczyńcy Marvela, o których istnieniu zapomina się pięć minut po wyjściu z kina.

O ile zestaw bohaterów jest bardzo satysfakcjonujący, a fabuła znośna, o tyle piętą achillesową "X-Men: Apocalypse" są widowiskowe sceny akcji. W nim właśnie widać zadyszkę Singera, kiedy próbuje nadążyć za konkurencją. Owszem, sekwencje Quicksilvera i Wolverine'a wypadają znakomicie, ale na tym koniec. Sceny destrukcji na globalną skalę są zbyt statyczne i bazują na wyraźnie podkreślanej sztuczności efektów komputerowych. To niestety sprawia wrażenie, jakby zostały pożyczone z superprodukcji z przełomu XX i XXI wieku. Dlatego też osoby, które wybiorą się do kina z myślą, że dostaną opadu szczęki na widok totalnej destrukcji, powinny przygotować się na rozczarowanie. Siłą "X-Men", podobnie jak to było w "Pierwszej klasie", są przede wszystkim bohaterowie, ich dylematy i relacje. I to dzięki nim można się na filmie dobrze bawić.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W jednej ze scen bohaterowie wychodzą z kina z seansu "Gwiezdnych wojen: Powrotu Jedi", który to film... czytaj więcej
Kiedy mam włączony jakiś program o tematyce politycznej, ewentualnie historycznej, mówiący o wojnach,... czytaj więcej
"X-men: Apocalypse" osobiście traktuję jako trzecią część trylogii o odmłodzonych mutantach. Dlatego też... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones