Wóda zryje Szatana

Najnowsza produkcja Night School Studio w zabawny sposób stawia przed graczami poważne rozważania. Czym dana osoba zasłużyła sobie, żeby trafić do Piekła? A może pytanie należy postawić w drugą
"Afterparty" - recenzja
Najnowsza produkcja Night School Studio w zabawny sposób stawia przed graczami poważne rozważania. Czym dana osoba zasłużyła sobie, żeby trafić do Piekła? A może pytanie należy postawić w drugą stronę – czym sobie zasłużyła, żeby jednak do niego nie trafić? Co takiego ważnego zrobiliśmy w życiu, jacy byliśmy dla swoich bliskich i czy aby na pewno rachunek sumienia powinien wypaść na plus i uchronić nas przed ogniami piekielnymi? "Afterparty" sprawia, że sami zaczynamy zastanawiać się nad straconymi szansami, odpuszczonymi marzeniami i tym, czy kolejny kieliszek wódy przeleje korek czy nie.



Milo i Lola celebrują zakończenie nauki w sposób wyrwany prosto z amerykańskiego filmu o nastolatkach. Dudniąca muzyka, masa przypadkowych, nieznanych sobie ludzi i multum charakterystycznych, czerwonych, plastikowych kubeczków. Te walają się wszędzie, dając jednoznaczny dowód na to, że impreza jest przednia, a gospodarz nie szczędzi zgromadzonym napojów wysokoprocentowych. Nasi bohaterowie czują się jednak niezbyt dobrze pośród rozbawionej gawiedzi i wyczekują okazji, by czmychnąć w spokoju do domu. Ich życzenie zostaje poniekąd spełnione, gdy po flashbackach z Shyamalana okazuje się, że tak naprawdę to dopiero co umarli i czeka ich wieczne potępienie w Piekle.



Tak właśnie rozpoczyna się historia w "Afterparty". Utrzymana została ona w zdecydowanie lżejszym tonie od tej, którą znamy z "Oxenfree". Zawirowania czasoprzestrzeni ustąpiły miejsca neonowej opowieści o spożywaniu alkoholu. Nawet jeśli wszyscy karnie ustawiają się w kolejce do wymierzenia kary, to koniec końców okazuje się, że w Piekle jak w korpo i praca odbywa się zgodnie z piosenką Dolly Parton, od 9 do 17. Po dniu spędzonym na praniu śmiertelników po pupskach wszyscy, niezależnie od roli, udają się do okolicznych pubów na tak zwanego "jednego". To tam, między kolejkami można usłyszeć, że sposobem na to, by ożyć ponownie jest przepicie największego komendanta melanżu, jakim jest sam Szatan. I tu należy oddać twórcom, że udało im się stworzyć zabawne środowisko, urzekające przede wszystkim w aspekcie wizualno-dźwiękowym. Przemieszanie neonowych barw ze ścieżką dźwiękową ocierającą się o najlepsze synthwave’owe dźwięki spowodował u mnie poczucie komfortu i falę nostalgii za najlepszymi popkulturowymi momentami lat 80.



Podjęcie wyzwania Pana Zniszczenia oznacza dla naszych bohaterów podróż pełną oceanów wypitego alkoholu, w trakcie której poza licznymi rozmowami natkniemy się również na tematyczne minigry. W pierwszej zmierzymy się z beer pongiem, w drugiej zaś spróbujemy przepić oponenta, ustawiając jednocześnie wieże z opróżnionych kieliszków. Wszystko w pogłębiającej się pomroczności jasnej towarzyszącej wzrastającym promilom. Do tego zapoznamy się z szerokim asortymentem piekielnych trunków, a udaną libację zwieńczymy szaleńczym tańcem na parkiecie.



Niestety, pomimo spektakularnego pomysłu, formuła gry szybko ulega wyczerpaniu. Siłą "Oxenfree" było budowanie relacji między bohaterami przy jednoczesnym utrzymywaniu niepokoju i poczucia niepewności gracza. Przerzucenie akcentów w "Afterparty" na postacie poboczne i lżejsze prowadzenie dialogów powoduje, że trudno się przejmować Milo i Lolą, a cel jest nam znany od samego początku gry. Nie ma tu większych zaskoczeń i zwrotów fabularnych oraz, co zaskakujące, podejmowane przez nas wybory nie mają takiego znaczenia dla zakończenia, jak decyzje obierane w "Oxenfree". Nie oznacza to jednak, że dialogi są gorszej jakości niż te z debiutu Night School Studio. Są po prostu inne, bardziej zabawne, nastawione na gry słowne i odpalające swój prześmiewczy potencjał w trakcie picia kolejnego drinka. To chyba jedyna taka gra, gdzie nadmiar procentów skutkuje odblokowaniem totalnie niecenzuralnych wypowiedzi, powodujących więdnięcie uszu i chęć wysmarowania języka przeklinającego mydłem.

W trakcie grania na Xboksie natrafiłam też na problemy z płynnością i nagminnie spadającym klatkażem. Miejscami zdarzało się też, że gra nie wychwytywała skryptów i odcinała mnie od możliwości dalszej interakcji z obiektami, zmuszając do resetu i powtarzania części segmentów.



Najmłodsze dziecko Night School Studio nie do końca sprostało moim oczekiwaniom. Po hipnotyzującym "Oxenfree" z lekkim rozczarowaniem przyjęłam brak suspensu i prowadzenie historii w dość oczywisty sposób. Niemniej jednak przez całą opowieść gromko śmiałam się z przekomarzań głównych bohaterów, ciętych ripost i ich pijackich zwidów , co ostatecznie sprawiło, że były to jedne z najmilej spędzonych na graniu godzin w ostatnim czasie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones