Kręć duszą

"Dead or Alive 6" pozostaje najseksowniejszą bijatyką na rynku, z kolei jej twórcy skutecznie akcentują fakt, że nie chodzi im wyłącznie o dekolty, wycięcia oraz inne cyfrowe afrodyzjaki. Jak się
"Dead or Alive 6" - recenzja
Ponieważ twórcy gier wideo wkroczyli w erę #metoo na jałowym biegu, a seria "Dead or Alive" skutecznie broniła dotąd Starego Ładu przed Nowym Porządkiem, nic dziwnego, że premierę nowej odsłony poprzedzała wnikliwa analiza wirtualnych biustów. Cóż, to wciąż spore biusty. I znów falują jak balony wypełnione wodą. Spieszę jednak donieść, że strategia "panu Bogu świeczkę, diabłu ogarek" sprawdziła się nieźle: "Dead or Alive 6" pozostaje najseksowniejszą bijatyką na rynku, z kolei jej twórcy skutecznie akcentują fakt, że nie chodzi im wyłącznie o dekolty, wycięcia oraz inne cyfrowe afrodyzjaki. Jak się okazuje, finezyjna dźwignia na kolano również może prowadzić do estetycznego spełnienia. 



Jeśli chcecie podejrzeć Kasumi w lateksowym wdzianku rodem z pornosa BDSM, podziwiać wdzięki Christie w koszuli nocnej albo oddać się refleksji nad pensją chirurgów plastycznych Tiny, musicie teraz wydać ciężko zarobione złotówki (obejmujący 62 stroje oraz 2 nowe postacie season pass kosztuje prawie 400 złotych, co jest skandalem, znakiem czasów oraz tematem na inną opowieść). Możecie też pozostać przy zawartości z podstawowej wersji gry i przekopać się przez ponad sto wyzwań o rosnącym poziomie trudności. To jeden z wielu sygnałów, że gdzieś pod tą erotyczną pstrokacizną od zawsze czaiła się doskonała bijatyka, którą zbyt łatwo dawało się infantylizować. U jej źródeł wciąż leży zaskakująco bogaty zestaw mechanik wywiedziony z – świeć, Panie, nad jej duszą – serii Virtua Fighter. I nieodmiennie premiuje on graczy, którzy za dzieciaka wygrywali wszystkie pojedynki w papier-nożyce-kamień. 

   

Próg wejścia jest niewysoki: jeden przycisk to atak piąchą, drugi – kopniak, do tego jednoprzyciskowy rzut, a także przechwyt/kontra, plus unik oraz trigger do ataków specjalnych. Combosy, zarówno na ziemi, jak i w powietrzu, są proste, zaledwie kilkuciosowe, lecz to nieprzypadkowy stan rzeczy: ponieważ każdy atak na jednej z trzech wysokości da się w łatwy sposób przerwać, przechwycić lub zripostować, pojedynki szybko zamieniają się w intrygującą zgadywankę. Wygrywa ten, kto sam nauczy się kombinacji ciosów przeciwnika i zaleje go gradem zróżnicowanych, trudnych do skontrowania ataków. Jeśli dołożycie do tego możliwość rzutów z praktycznie każdej pozycji ciała, priorytetowe glanowanie przeciwnika przy ścianach lub przeszkodach terenowych, a także nowość w postaci trzyczęściowego paska Break Gauge (który "wydajemy" zarówno na akcje ofensywne, jak i defensywne), otrzymacie sensownie zbudowany, klarowny w teorii i sprawiający mnóstwo frajdy w praktyce system walki. W momentach, gdy jednym przechwytem oraz celną kombinacją ciosów odwracacie losy całej bitki, "Dead or Alive 6" kładzie na łopatki konkurencję. 

   

Wspomniana setka wyzwań, DoA Quest, to zarówno zaawansowany tutorial, który krok po kroku przygotuje Was do zmagań w sieci, jak i główna forma zabawy dla samotnego gracza. Poza standardowym zestawem wariantów rozgrywki (trening, survival, czasówki, nihil novi), gra oferuje też tryb fabularny – anachroniczną formułę nowelowej opowieści, której nie skleiliby w sensowną całość nawet Tarantino i Nolan razem wzięci. Oczywiście, historia korporacyjnego kolosa, któremu ścięgna chciałby podciąć klan szlachetnych ninja, na pewno przypadnie do gustu miłośnikom kina klasy B, lecz mimo wszystko przydałby się tutaj jakiś artystyczny nadzór. Choćby po to, by kolejne fabularne miniatury zachowywały pozór logiki przyczynowo-skutkowej, zaś atrakcje w postaci ganiającego po lesie, nakoksowanego demona, meksykańskiego twardziela zbierającego pieniądze dla chorej matki albo rodziny rywalizującej o triumf na zapaśniczym ringu zachowały swój bezpretensjonalny, kiczowaty majestat. Poza tym, czysty fun: jeśli Tyranozaur miażdżący szczękami krzyżówkę Bruce’a Lee z gwiazdą koreańskiego popu wywołuje uśmiech na Waszej twarzy, trafiliście pod właściwy adres. 



Nie będę przekonywał przekonanych – jeżeli dorastaliście wraz z serią Team Ninja, jej szósta odsłona to dla Was gwiazdka w marcu: świetna bijatyka z oprawą godną Anno Domini 2019, przemyślanym systemem walki oraz składem fajterów, których znacie i kochacie. Jeśli natomiast serię kojarzycie głównie z jej niesławnego spin-offu, w którym roznegliżowane panienki grają w siatkę i uprawiają wspinaczkę wysokogórską w samym bikini, to bodajże najlepszy moment, żeby zmienić o niej zdanie. Może być też tak, że w głowie Wam tylko balony, wycięcia, dekolty i twerking… Cóż, w takim wypadku przy "Dead or Alive 6" spocicie się bardziej niż zazwyczaj.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones