"The Drifter" to opowieść o bólu, którego nie da się wyciszyć, i o człowieku zagubionym nie tylko w przestrzeni, ale i w labiryncie własnych wspomnień. Historia balansuje na granicy realizmu i
Tworzenie gier o tematyce niszowej przypomina balansowanie na cienkiej linie zawieszonej między sukcesem a zapomnieniem. To ryzyko, które może zaowocować perełką docenioną przez garstkę wrażliwych dusz albo niewypałem, który nigdy nie znajdzie swojego odbiorcy. Przygodówka point-and-click o tytule tak enigmatycznym, jakby został wyrwany z taniej powieści pulpowej – "The Drifter" – wydaje się należeć do tej ryzykownej kategorii gier stworzonych z pasji, a nie kalkulacji.
Od lat przygodówki próbują odnaleźć dla siebie miejsce w nowoczesnym krajobrazie gier wideo. Wciąż powracają, jak duchy dawnych czasów, pragnąc przeżyć swój mały renesans. Ich prostota bywa siłą: wystarczy pomysł, iskierka, z której zapłonie historia. W przypadku "The Drifter" tę iskrę rozniecił Dave Lloyd z australijskiego studia Powerhoof – człowiek, który najwyraźniej dorastał z książkami Stephena Kinga pod poduszką, filmami Johna Carpentera w odtwarzaczu VHS i produkcjami Rona Gilberta w stacji dysków. Czy udało mu się przenieść tę estetykę na język współczesnej gry przygodowej?
W "The Drifter" wcielamy się w Micka Cartera – mężczyznę, który zdaje się stworzony z tej samej materii co wszyscy antybohaterowie kasetowych thrillerów z osiedlowych wypożyczalni. Znajduje się, jak to zwykle bywa w tego typu opowieściach, w niewłaściwym miejscu o zdecydowanie niewłaściwej porze. Budzi się w pociągu z jedną myślą: dotrzeć na pogrzeb matki. Brzmi banalnie? Może, gdyby nie fakt, że od pięciu lat zmaga się z żałobą po śmierci syna. Zamiast poszukać pomocy, wybrał samotność. I kiedy już wydaje się, że w końcu postanowił stanąć twarzą w twarz z przeszłością, los kopie go jeszcze raz, tym razem jeszcze mocniej. Na jego oczach dochodzi do brutalnego morderstwa w wagonie towarowym, gdzie ginie jego współtowarzysz podróży i on sam, tyle że po chwili budzi się z powrotem do życia.
Z deszczu pod rynnę? Raczej z grobu na pierwsze strony gazet. Mick zostaje uznany za mordercę o przydomku "Bucket Butcher", choć jedyne, co miał na sumieniu, to chęć pożegnania matki. Absurd, groteska, ale też swoisty hołd dla gatunku, który z przyjemnością nurza się w szaleństwie i paranoi. Studio Powerhoof stworzyło coś osobliwego, lecz niepozbawionego uroku – opowieść pełną błota, potu i metafizycznej grozy. To gra dla tych, którzy kochają, gdy narracja ucieka spod kontroli, a zło czai się nie tylko za rogiem, ale i wewnątrz ludzi. Z każdym kliknięciem zanurzamy się głębiej w świat, w którym rzeczywistość traci swoje kontury, a przeszłość nie chce zostać pogrzebana.
Ta dryfująca opowieść podzielona na dziewięć rozdziałów snuje się przez 8 do 10 godzin, w zależności od tego, jak bardzo pozwolimy twórcom poprowadzić nas przez mrok. Napięcie budowane jest stopniowo; gra zaczyna się niepozornie, ale nie dajcie się zwieść. Od połowy nie sposób się od niej oderwać, historia pędzi w zawrotnym tempie, a do głosu dochodzą wątki rodem z horrorów, thrillerów i science fiction.
Początkowo, gdy akcja toczy się w mieście, zagadki opierają się na klasycznym łączeniu przedmiotów i są dość intuicyjne; bez trudu można wpaść na rozwiązania. Jednak kiedy historia schodzi do podziemi, poziom trudności rośnie, a fraza "The Drifter walkthrough" staje się w wyszukiwarce bardzo popularnych zapytaniem. Mimo to zagadki pozostają satysfakcjonujące i dają przyjemne poczucie nagrody.
"The Drifter" nie rzuca na kolana grafiką. Twórcy postawili na powrót do korzeni, czyli pikselową oprawę 2D. Z jednej strony idealnie koresponduje to z ejtisowym charakterem opowieści, z drugiej momentami męczy wzrok. Niektóre detale gubią się w cyfrowym szumie, a po dłuższym czasie wpatrywania się w ekran oczy naprawdę zaczynają protestować.
Na szczęście ta pikselowa surowość znajduje piękny kontrapunkt w ścieżce dźwiękowej: syntezatorowej, pełnej napięcia, melancholii i niepokoju. Muzyka wylewa się z głośników, otulając nas historią, która równie dobrze mogłaby być rozgrywana na ekranie starego telewizora.
A skoro mowa o dźwiękach, nie sposób pominąć angielski dubbing, który w "The Drifter" brzmi jak głos idealnie dopasowany do ciała opowieści. Aktorzy głosowi bardzo dobrze odegrali swoje role, narracyjne wstawki, które padają co chwilę z ust głównego bohatera, sprawiają, że gra przypomina nastrojowe słuchowisko.
Twórcy, mimo hołdu dla klasyki, nie zapomnieli o współczesnym graczu. Mechaniki point-and-click zostały lekko odkurzone: gra wspiera zarówno mysz i klawiaturę, jak i kontrolery. Lewy drążek pozwala poruszać się po ekranie, prawy aktywuje wygodne menu kołowe, które ukazuje wszystkie miejsca, z którymi można wejść w interakcję. Bumpery służą do szybkiego wybierania przedmiotów, lewy trigger uruchamia kołowe menu ekwipunku, a prawy umożliwia interakcję z obiektami. To małe innowacje, ale sprawiają, że rozgrywka staje się płynniejsza, bardziej intuicyjna – po prostu przyjemniejsza.
Bywają jednak momenty, w których gubi się nie tylko bohater, ale i sam gracz. I nie chodzi tu wcale o typowe dla gatunku łamigłówki polegające na łączeniu zupełnie niepasujących przedmiotów w nadziei, że coś zaskoczy. W "The Drifter" zagubienie przychodzi z innej strony – tej bardziej przyziemnej, ale równie frustrującej. Niejeden raz zdarzyło mi się przeoczyć przedmiot istotny dla fabularnego postępu, tylko dlatego, że był słabo widoczny lub zupełnie nieoznaczony w menu kołowym. Czasem trzeba kilkukrotnie kliknąć to samo miejsce, za każdym razem wysłuchując refleksji Micka, co daje złudne wrażenie, że szukamy nie tam, gdzie trzeba. Ale nie – to nie nasza wina. To gra testuje naszą cierpliwość. A czasem trzeba po prostu próbować… aż do skutku.
"The Drifter" to opowieść o bólu, którego nie da się wyciszyć, i o człowieku zagubionym nie tylko w przestrzeni, ale i w labiryncie własnych wspomnień. Historia balansuje na granicy realizmu i groteski, okraszona echem horroru i cieniem patosu, który zaskakująco dobrze współgra z jej tonem. Choć finał można częściowo przewidzieć, pozostawia po sobie uczucie domknięcia.