Jak to leciało? AD. 2010

Chcecie bajkę? Oto bajka… Parę lat temu, a dokładnie w 2006 roku zapoczątkowano doroczne zloty użytkowników, bez wątpienia najlepszej bazy filmowej w Polsce. Pierwsze spotkanie odbyło się w
Chcecie bajkę? Oto bajka…

Parę lat temu, a dokładnie w 2006 roku zapoczątkowano doroczne zloty użytkowników, bez wątpienia najlepszej bazy filmowej w Polsce. Pierwsze spotkanie odbyło się w mieście Kopernika i Ojca dyrektora, w piernikowym Toruniu. Kolejne zloty, ku uciesze redakcji i jej wygodnictwie organizowane, były w Warszawie. Jak co roku przygotowano "wyśmienite" filmy dla wyśmienitej publiczności. Jak co roku również, tłumnie z całego kraju zjechali się fani portalu oraz prawdziwi kino-maniacy.  I jak co roku, impreza była przednia…

Tegoroczna zabawa odbyła się w dniach 1-2 października. Bystre oczy i umysły spożywały w tym roku ucztę w Multikinie. Zlot zapoczątkował piątkowy wieczór z "Piraniami w 3D". Niestety nie było mi dane osobiście uczestniczyć w tym seansie, ale z przekazywanych ustnie opowieści słyszałem, że było goło i wesoło, pomimo że był to mrożący krew w żyłach horror. W każdym bądź razie najlepsze miało dopiero przyjść w sobotę, bo to właśnie wtedy zjechała się cała "śmietanka". Podczas, gdy część osób z niecierpliwością czekała na seans "Legend sowiego królestwa: Strażnicy Ga’hoole", druga część w duchu wnosiła modły, aby nasze kochane państwowe linie kolejowe dostarczyły nas zgodnie z rozkładem jazdy (o jakże naiwny byłem), by móc w wygodnych fotelach oglądać sówki. Niestety, nie wszystkie modlitwy zostały wysłuchane. Dotyczy to właśnie autora tekstu, który zaliczył bagatela, półgodzinne spóźnienie. Dzięki jednak zwięzłemu streszczeniu *Mims* wiedział o co chodzi i z pełnym zrozumieniem śledził dalsze losy ślicznie upierzonych sów. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że fajowskie okulary na nosie, ma nie tylko ekscentryczny *Beeshop*, który zajmował miejsce po prawicy. Tak, film był w 3D i okulary mieli wszyscy! Na pocieszenie został fakt, że widziałem inne efekty, których inni nie widzieli. Kiedy już te dobre sowy pokonały te złe sowy i zapanowało dobro, wszyscy żyli długo i szczęśliwie, na ekranie pojawiły się napisy, a w sali zaświtało. Oczom ukazały się znane i nieznane buzie. Nastąpiły wzajemne prezentacje. Uśmiechom i sympatycznym spojrzeniom nie było końca. Tutaj również okazało się, że największą torbę ma nie jakaś niewiasta, ale właśnie ja! W dalszej części opowieści dowiecie się, że z tą torbą (nie chodzi tu o kobietę) przyjdzie mi spędzić cały wieczór, a nawet poranek.

Jako, że zbliżała się godzina odebrania *Kuniqa* z dworca udaliśmy się całą bandą w kierunku Centrum. (Przydały się zeszłoroczne niewykorzystane bilety). Po niespełna pół godzinnej jeździe metrem wylądowaliśmy pod Pałacem Kultury, gdzie rozbiliśmy się na 2 grupy. Pierwszą idącą coś zjeść i zameldować się w hotelu oraz drugą odbierającą kolegę z odległej północy. Po skompletowaniu drużyny również udaliśmy się na posiłek. Dzięki *Beeshopowi* planowany Sphinx zamienił się w Macdonaldsa. To i tak była lepsza opcja, niż propozycja (również autorstwa Beeshopa) zjedzenia promocyjnego kebaba za 5zł. Przez moment, mignął mi przez myśl jakiś biedny kotek i pomimo usilnych próśb Czarka, jednogłośnie odmówiliśmy.

Gdy w Krakowie o godz. 16’00 słychać było hejnał z Bazyliki Mariackiej, a w Poznaniu koziołki dawały sobie z bani, w kinie przy alei KEN zapanowały ciemności, a na ekranie pojawił się gwóźdź programu tegorocznego zlotu – "Social Network, The" Finchera, czyli historia Facebooka. Sądząc po reakcji widzów i ocenach był to zdecydowanie najlepszy film na tym oFFlinie. W trakcie seansu dostałem niepokojącego SMSa, który zmroził mi krew w żyłach i zatrzymał pracę serca. Na szczęście siedzący obok mnie Patryk nic się nie zorientował i dalej beztrosko oglądał film. Dopiero pod koniec filmu stwierdziłem, że muszę mu o czymś powiedzieć… Treść SMSa brzmiała: "Nie mamy gdzie spać :P". Dzielnie to przyjął, z szelmowskim uśmiechem. Po seansie był ciąg dalszy zapoznawania się i gorączkowe szukania zastępczego noclegu. Negocjacje nie przyniosły jednak żadnego efektu. W jednej sekundzie marzenia o prysznicu i przebraniu się w ciuchy specjalnie na imprezę przygotowane, wyprasowane, i być może kupione, poszły się czesać. Poszkodowana grupa to same rarytasy werowskiej społeczności: Aintha, Sztwirkowa, Kuniq, Schacal a także ja. W tym momencie poleciała wiązanka słów, których tutaj nie przytoczę. To, że wtedy nie padliśmy na kolana, nie szlochaliśmy i nie demolowaliśmy kina to zasługa Filmwebu. Proszę nie patrzeć na mnie jak na wariata, ale taka jest prawda. Bowiem, aby funkcjonować tutaj przez tyle lat, to do takich niespodzianek trzeba być cały czas przygotowanym. Dowodem jest drastyczna zmiana wyglądu Filmwebu i wierne trwanie przy nim najzagorzalszych użytkowników. Dodatkowo tysiące kontrybucji jakie sprawdzamy hartuje nasze nerwy do tego stopnia, że nic (albo mało co) jest w stanie nas wytrącić z równowagi.

Do naszej paczki dołączył *Lazuryt*, jak się później okazało jedna z gwiazd tegorocznego Offline’u.

Była godzina 18’00 kiedy udaliśmy się do Sphinxa na mały "podkład" przed imprezą. Czekanie około godziny na zamówione dania na pewno na długo pozostanie w pamięci niektórych żołądków (może to była sprawka Beeshopa, który z nami siedział przy jednym stole?). Mnie w pamięci utkwiło czekanie ponad 20 minut na samo piwo i miejscówka na parapecie w otoczeniu egzotycznych roślin. Kiedy dojedzony został ostatni kawałek pizzy, ostatnia kluska Spaghetti i ostatnie kęsy Shoarmy, przyszedł czas na najbardziej upragniony moment każdego zlotu, czyli imprezę.

Już na dzień dobry okazało się, że to nie ten lokal, ale po chwili zawołano nas z powrotem. Barmani pomylili nas z pielgrzymami. Na dole było jakieś "emeryten party", zaś na górze czuć było świeżą, młodą krew. Przy wejściu urocza (pani, tfu) *Malwina* (tak pamiętam, bez pani)  w asyście Marcina P. wręczała identyfikator, los do konkursu, kupon na piwo i całe piętro do dyspozycji. Jeśli ktoś znalazł swoją drugą połówkę otrzymywał film, zazwyczaj była to "Hannah Montana", inni szczęśliwcy trafili na "Zarżniętych żywcem" (AKA "Zerżnięci żywcem"), bądź "Wroga publicznego" z mężem Bellucci.

Kiedy każdy dostał niechciany film do ręki i zajął odpowiednie dla siebie miejsce, zaczął się pochód na bar w celu wykorzystania bilecików na alkohol. Atmosfera od razu zrobiła się luźniejsza. Wszędzie błyskały flesze i rozpoczęła się zbiorowa integracja. Jak już wszyscy się zaaklimatyzowali, redakcja zorganizowała jeszcze jeden konkurs, składający się z trudnych pytań oraz mini-kalamburów, gdzie wykonawcami byli nowicjusz *Maniekboy* i weteran *Remington Steele* znany wszystkim jako Miłosz. Temu ostatniemu udało się również zdobyć drugą nagrodę w konkursie (kamera internetowa), podczas gdy *Ambi* zgarnęła pierwszą (telefon komórkowy). Później w wyniku cudownego rozmnożenia piwa (za sprawą redakcji, która załatwiła dodatkowe 2 beczki) nastąpiło dalsze rozluźnianie atmosfery. Masowe, zbiorowe zdjęcia stały się bardzo pożądane. Nie wszyscy z tych sesji wychodzili cało (znane są mi przynajmniej 2 przypadki w których pognieciono materiał i inne wydarzenia do których wstydzę się przyznać, a zostały uwiecznione na zdjęciach).

Redakcja jak co roku była sztywna, jakby bała się użytkowników, co akurat tym razem jest jak najbardziej uzasadnione. Kto jednak chciał to miał okazję pogadania z szychami, a nawet możliwość pośpiewania z nimi. Kolejny zlot przeżył *Beeshop*, który jak zwykle cieszył się dużą popularnością zarówno płci pięknej jak i brzydkiej. Barmani spisali się na medal nie oszukując i lejąc piwo do pełna. Z biegiem czasu, ludzi zostawało coraz mniej, na polu bitwy pozostali tylko Ci najwytrwalsi. Z powodu zmęczenia i częściowej utraty świadomości dochodziło nawet do marnotrawstwa złocistego trunku. Kiedy skład był na tyle okrojony, a do tego alkohol odebrał zdolności obronne przed robieniem obciachu, Maniek do spółki z Krzysztofem i resztą chórku sprawdzali wytrzymałość pozostałych uczestników. Czas mijał, a w tle słychać było po 2 linijki z najbardziej znanych szlagierów polskiej muzyki rozrywkowej. Być może dzięki temu sen nie zmorzył wszystkich, aczkolwiek straty w ludziach były.

W tym miejscu pragnę podziękować Mr. Schacalowi za pyszne zielone jabłko, które chwilowo zaspokoiło głód o 3 nad ranem. Godzina 4’00 to było maksimum jakie mogliśmy wyciągnąć z tej knajpy. Zamykali lokal. Więc ostatnie pożegnanie, obietnice spotkania za rok, mycie ząbków i zostawiliśmy "Star Light Cafe" za swoimi plecami.

Poranny spacer w chłodną noc zapoczątkował powrót w kierunku dworca, w kierunku domu. Wspaniałomyślny *Kuniq* ofiarował *Elimce* swoją bluzę z kapturem, dzięki czemu dziewczyna nie zamarzła. Podczas spaceru *Lazuryt* nieustannie zadawał różne filozoficzne pytania, na które nikt nie znał do końca odpowiedzi. Po 40 minutach spaceru wsiedliśmy w autobus. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że za jego sterami siedzi pan Henio, który dawał z siebie i z zabytkowego Icarusa wszystko. Dosłownie, wszystko. Normalnie nie wszedłbym do tego pojazdu, ale jak się ma obok siebie *Kuniqa*, *Remingtona* czy *Beeshopa*, to strach mija jak ręką odjął. Tymczasem pan Henio robił swoje. Za wszelką cenę chciał pobić rekord Staszka z zeszłej nocy. Jestem niemal pewien, że rodowici Warszawiacy nie mieliby zielonego pojęcia, którędy jechali, tak pan Henio dawał rady. Okazjonalne billboardy  Triumpha tylko migały przed oczami.

Na dworcu kolejne pożegnania. Z okrojonym składem udajemy się po bilety. Po drodze *Aintha* gubi identyfikator, na szczęście czujny *Schacal* stoi na posterunku. Anie kupują bilet, Andrzeje kupują bilet, Patryk kupuje bilet i Igorek też kupował bilet. W tym miejscu kontakt z Igorkiem się urywa. A *Aintha* po raz drugi gubi identyfikator, i po raz drugi odnajduje. Zbliża się godzina 5’30. Tłum zombie okupuje najpopularniejszą restaurację na tym globie z literką "M" w nazwie. Byliśmy pierwszymi klientami tego dnia. Małe śniadanie, toaleta i tak czas leciał. Do tego momentu swoim towarzystwem zaszczycała nas *Elima*, która pomimo, że miała nocleg, to czekała z nami do samego końca. Złoto-dziewczyna.

Z takimi ludźmi aż chce się spotkać, szkoda że tylko raz do roku.
Wszyscy uczestnicy zasługują na pochwałę, wszyscy byli fantastyczni.

Dziękuję za to, że byliście i czekam na Was za rok.

P.s. W niektórych momentach tej powieści, autora poniosła wyobraźnia. Sytuacji, których autor nie zapisał po prostu nie pamięta, bądź nie był ich świadkiem, dlatego proszę o wyrozumiałość jeśli kogoś pominąłem.

P.s.2. *Aintha* nie zgubiła 2 razy swojego identyfikatora, ale to już inna bajka ;)
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones