PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78152
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Hej,
z uwagi na fakt, że same się już gubimy w czytaniu tego natłoku historyjek własnych, postanowiłyśmy naszą etiudę wraz z postem-matką, który nas zainspirował do działania umieścić w nowym temacie. Dobra kupa nie jest zła-jak to mówią więc wszystko razem trzymać odtąd będziemy. Miłego czytanka. TO wszystko dla Was!
Czekamy na opinie i wskazówki!
Pozdrówki!!!
M&A

ewcia9494

Lachony, zapraszam na Z4. Właśnie skończyłam następny kawałek;))) Pozdr. od LG

marlen_3

Po długaśniej przerwie wracamy do pisania. Oto kolejna część. Co macie zrobić po przeczytaniu, zapewne już wiecie. A więc... DO DZIEŁA! ;)

***48***

Booth wyszedł ze szpitala załamany. Nie powinien mówić tego wszystkiego Bones, zwłaszcza teraz, ale stało się. Nie potrafił się pogodzić z tym, że zachował się jak zwyczajny tchórz unikając konsekwencji wypowiedzianych słów. Poniekąd to, że wyjawił Brennan prawdę nie patrząc jej w oczy było bardzo wygodnym rozwiązaniem. Uniknął widoku bólu jaki jej sprawił swoim wyznaniem. Tak było lepiej, chociaż czuł się fatalnie mając świadomość jak okropnie się zachował.
W domu zastał Joss pogrążoną w lekturze dokumentów dotyczących sprawy, którą prowadził. Rozłożyła na kanapie fotografie według systemu sobie tylko znanemu, a sama usiadła na stoliku do kawy.
-Hej.- zagadał Seeley, opadając ciężko na fotel. Westchnął głęboko.- Co robisz?
-Próbuje dowiedzieć się czegoś o naszym mordercy.- spojrzała na niego znad okularów w drucianej oprawce.- Stało się coś?
-Tak…- przetarł twarz dłońmi.- Bones znowu się pogorszyło, a ja jestem cholernym draniem.
Josephine nie odzywała się przez chwilę w dalszym ciągu wnikliwie przyglądając się bratu.
-Opowiesz mi o tym?- zapytała w końcu.
-Co tu dużo mówić?- wzruszył ramionami i utkwił wzrok w swoich stopach obutych w czarne, markowe adidasy.- Ktoś podał Temperance leki, które spowodowały pogorszenie się jej stanu, a ja…- przerwał na chwilę i spojrzał na siostrę. Jego twarz wykrzywiła złość, a oczy były pełne bólu i hamowanych łez.- Ja… korzystając z okazji, że jest nieprzytomna, powiedziałem jej, że… że to już koniec. Koniec z naszym związkiem.
-Przecież ty ją kochasz!- wykrzyknęła zszokowana Josephine.
-Tak będzie najlepiej.- Booth podniósł się i podszedł do barku. Nalał sobie do szklanki spora porcję Jack’a Daniels’a i połowę wypił jednym haustem.- Nie chcę aby moje dziecko wychowywało się bez ojca. Już raz na to pozwoliłem. Popełniłem błąd nie biorąc ślubu z Rebeka i teraz muszę z nią walczyć o każdą chwilę opieki nad Parkerem.
-Parker wydaje się być szczęśliwym dzieckiem.
-Ale byłby szczęśliwszy, gdyby miał pełną rodzinę. Gdyby jego mama i tata mieszkali razem z nim. On rośnie i teraz wszedł w taki wiek, którym ważną rolę odgrywa ojciec, który pokazywałby mu świat i był w stanie odpowiedzieć na każde nurtujące pytanie. Te dwa weekendy w miesiącu nie wystarczają.
-Seeley, jesteś wspaniałym ojcem i mały to dostrzega. Kocha cię i szanuje. Cieszy się każdą chwilą spędzoną z tobą. Można powiedzieć, że ma więcej niż inni.- w oczach Joss zakręciły się łzy.
Booth przyglądał się szklance trzymanej w ręku.
-Ty nie miałaś kontaktu ze swoim ojcem.- stwierdził i zrobiło mu się głupio.- Przepraszam cię Josephine.
-W porządku.- odparła składając zdjęcia.- Co teraz zamierzasz zrobić?
-Cam ma pewne podejrzenia. Zabrała do laboratorium zawartość kosza z pokoju Brennan.
-A co z Temperance?
-Lekarz powiedział to, co zawsze mówi, że zrobili wszystko co w ich mocy. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. Przydzieliłem jej także dwóch funkcjonariuszy do ochrony.
-Sądzisz, że ma wroga, który stara się ją zabić?
-Tak.- odłożył szklankę.- I podejrzewam, że spróbuje to zrobić jeszcze raz.
Josephine nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Seeley był rozgoryczony i wściekły na samego siebie. Zwykłe „wszystko będzie dobrze” na pewno by go jeszcze bardziej rozsierdziło. Po raz pierwszy nie wiedziała co zrobić by mu pomóc.
Doktor Camille Saroyan usiadła przy biurku i wybrała numer do Booth’a. Po kilku sygnałach odłożyła telefon. Nie odbierał.
-Pewnie czuwa przy Brennan.- pomyślała i spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Jeszcze nie było za późno na odwiedziny. Zwłaszcza z wieściami jakie miała mu do przekazania.
Na miejscu okazało się, że zamiast Seeley’a przy Temperance siedzi jej ojciec. Natomiast przy wejściu natknęła się na dwóch funkcjonariuszy FBI. Mimo, że nie było go przy niej to i tak starał się zapewnić jej ochronę. Cam to nie zdziwiło. Po tym, co odkryła, Brennan powinna być pilnie strzeżona.
-Dobry wieczór.- Saroyan weszła do pokoju. Max na dźwięk jej głosu drgnął i podniósł się z miejsca.
-Co panią tu sprowadza?- zapytał przyglądając się jej wnikliwie. Z tonu jego głosu Cam wywnioskowała, ze bardzo cierpi. Nic dziwnego. Ona zapewne tak samo by się czuła gdyby jej dziecko walczyło o życie. Na myśl o potomstwie poczuła lekkie ukłucie w sercu. Gdyby sprawy inaczej się potoczyły, miałaby teraz syna albo córkę nieco starszą od syna Booth’a.
-Myślałam, że zastanę tu Seeley’a. Mam dla niego wyniki analiz, które przeprowadziłam.- szybko odzyskała rzeczowy ton.
-Nie sądzę, aby pokój w którym moja córka walczy o życie byłby odpowiednim miejscem do wymieniania się informacjami dotyczącymi morderstw, gwałtów i tym podobnych.- zimnym tonem oznajmił jej Max.
-Tu właśnie chodzi o Temperance. Ktoś próbuje ją zabić.
-Mój Boże! Dlaczego nikt mi wcześniej o tym nie powiedział?
-Dopiero teraz sami to odkryliśmy.- odpowiedziała Camille i krótko zreferowała mu to, czego się dowiedziała.

-Śpisz?- do pokoju Seeley’a cichutko weszła szczupła postać ubrana we flanelowe spodnie od pidżamy i koszulkę na ramionkach.
-Nie.- odezwał się przekręcając na łóżku i zapalił nocą lampkę.- Nie mogę zasnąć
-Ja też nie.- oparła się o framugę drzwi i złożyła ręce na piersiach.- Za dużo myśli kłębi mi się w głowie.
-Zmarzniesz. Chodź tutaj.- poklepał miejsce obok siebie i przesunął się nieco.- To łóżko jest dwuosobowe jakby nie patrzył.- uśmiechnął się.
Josephine jednym susem pokonała odległość dzielącą ją od posłania i z błogim uśmiechem wskoczyła pod ciepłą pościel.
-Masz zimne stopy!- wykrzyknął odsuwając się od niej. Joss się roześmiała.
-Jak to mówią, kto ma zimne stopy i ręce ten ma gorące serce.
-Gorące serce powiadasz?- Booth wparł się na ramieniu i przyjrzał siostrze.- To kiedy w takim razie poznam swojego przyszłego szwagra?
-Kiedyś.- odparła tajemniczo się uśmiechając.
-Wiesz, zanim przedstawisz jakiegoś swojego mężczyznę rodzicom, najpierw przyprowadzisz go do mnie.
-Do ciebie? A w jakim celu?
-Muszę sprawdzić, czy jest odpowiednim kandydatem dla ciebie.
-Mowy nie ma. Pozwól, że o takich rzeczach ja będę decydować. Jestem dorosła.
-Tak ci się tylko wydaje.
-Słucham?!- wykrzyknęła z udawanym oburzeniem, jednak w jej oczach zapaliły się wesołe iskierki.- Jak śmiesz?!- dodała i uderzyła brata poduszką. Ten nie namyślając się długo oddał jej. Po chwili rozpętała się prawdziwa wojna na poduszki i łaskotki. Oboje śmiali się jak dzieci do rozpuku.

Max Keenan pośpiesznie wyszedł z pokoju Temperance. Nie mieściło mu się w głowie to, co przed chwilą powiedziała mu doktor Saroyan. Energicznym krokiem oddalił się od dwóch agentów FBI siedzących przy wejściu do sali i po chwili gdy znalazł ustronne miejsce, odpowiednie do rozmowy, którą miał wykonać, wyciągnął telefon komórkowy. Wybrał numer. Po dwóch sygnałach usłyszał w słuchawce dobrze znany męski głos.
-Nawijaj.
-Clark? Jest sprawa. Musisz mi pomóc…

-Seeley?
-Mhmm…- zamruczał, leżąc na wznak z zamkniętymi oczyma.
-Myślisz, że będziesz szczęśliwy z Annie?- zapytała Joss.
-Urodzi moje dziecko.- odpowiedział jakby te słowa wszystko tłumaczyły.
-Jesteś pewny, że ono jest twoje?- dociekała dalej.
-Annie nie ma powodu, żeby mnie oszukiwać.
-To dobrze, że jej ufasz.- skwitowała i odwróciła się do niego tyłem powoli zasypiając.
Booth otworzył oczy. Wpatrywał się w ciemność tak intensywnie jakby lada chwila miał zobaczyć wielką tablicę z rozwiązaniem na wszystkie dręczące go wątpliwości. Zaczynało już świtać kiedy w końcu zmorzył go sen.

Nad salą numer siedem złowieszczo błyskała czerwona lampa. Cały personel poruszony biegał po korytarzu.
-Nie oddycha. Ustała akcja serca! Defibrylator!
Przeraźliwy pisk ładującego się urządzenia świdrował w uszach a potem impuls elektryczny przeszył drobne ciało leżące na łóżku. Brak reakcji.
-Jeszcze raz!
Pisk… Wstrząs…
Kilka osób w białych fartuchach wpatrywało się w zieloną linię na monitorze, która nadal pozostawała płaska.
-Dwie jednostki adrenaliny!
-Już!
-Odsunąć się!
Pisk… Wstrząs…
-Próbujemy do skutku! Jeszcze jedna adrenalina.
-Gotowe.
-Odsunąć się!
Pisk… Wstrząs… Monitor nadal wskazywał brak akcji serca.
-Jeszcze raz!
Po kilkudziesięciu minutach i próbach przywrócenia parametrów życiowych, zrezygnowany lekarz odłożył elektrody.
-Czas zgonu, szósta pięćdziesiąt siedem.
Pielęgniarka wzięła do ręki kartę aby wpisać godzinę. Na jej nagłówku widniało nazwisko- Temperance Brennan.

M&R

Rokitka

Elektroencefalogram LG pokazał poziomą linię. Rokitko diablico chcesz mnie zamordować? Takie rewelacje! Dobrze choć, że Max i Cam (zaczynam ją lubić) zwarli szeregi i będą walczyć, jeśli będzie jeszcze o co...

Och czekam na następną część. Teraz zapaść Bones oznacza tylko kaplicę (tego nie przewiduję) lub odbicie się od dna. Może też się wydarzyć zamieszanie w kartach pacjentów...?

Czekam na dalsze rewelacje
Stała czytelniczka LG.

Rokitka

Nie możecie uśmiercić Bones. To pewnie jakaś pomyłka albo śmierć kliniczna czy jak to tam sie nazywa

Zuza_20

Zuzo śmierć kliniczna to też nie życie;((
Ja obstawiam
1) porwanie ze szpitala w przebraniu Śniętego Mikołaja,
2) pozamienianie kart medycznych (czy jak im tam),
3) uśmiercenie klona Brennan... ewentualnie siostry bliźniaczki

Domagam się zaangażowanie w tę sprawę Gragorego H. On ją wyleczy, zresetuje i będzie jak nowa.

Zuza_20

zuza, ONE mogą tu wszystko.
ONE tu rządzą.
ONE decydują, kto zejdzie, a kto wzejdzie.

:D
dejcie, Panie Kerowniczki, dalej, bom ciekawa jak cholercia

piegza

że tak powiem, cholera jasna. ale, ludzie, nie ostawajmy w nadziei! skoro wskrzesili sarę tancredi, dlaczego dziewczyny nie mogłyby tego samego zrobić z brennan??? zwłaszcza wzorując się na naszych idolach-scenarzystach mody na sukces. taylor też zmartwychwstała!!!

ocenił(a) serial na 10
kgadzinka

kgadzinka masz rację! W pełni się z tobą zgadzam! A co do części to SUPER tylko nie trzymajcie nas tak długo w niepewności! prrrrrrrroszę =-)

ocenił(a) serial na 10
Zuza_20

Zgadzam sie s ZUZA. A moze w szpitalu byla jeszcze jedna kobieta, ktora nazywala sie tak samo jak Bones?? Czekam z niecierpliwoscia na kolejna czesc!!!

marlen_3

Proszę, kolejny rozdzialik ;)

***49***

Booth’a obudził natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Ktoś niemiłosiernie się dobijał. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta rano. Josephine przewróciła się na brzuch i nakryła poduszką głowę.
-Otwórz.- wymamrotała.- Kto przychodzi w odwiedziny o tak nieprzyzwoitej porze? To grzech śmiertelny.
Normalnie Seeley roześmiałby się słysząc gderanie siostry, jednak teraz towarzyszyło mu jakieś dziwne, niepokojące uczucie. Nie zawracał sobie głowy szukaniem kapci i na boso pomaszerował do drzwi wejściowych. Otworzył je z rozmachem w chwili kiedy dzwonienie przerodziło się w pukanie. Na ganku stała zapłakana Angela z Hodgins’em. Jack również wyglądał jakby płakał. Miał zaczerwienione oczy i niewyraźną minę.
-Booth…- zaczęła Angela i zaniosła się szlochem.
-Co się stało?- zapytał, a niepokój ustąpił miejsca przerażeniu.- Czy coś z Temperance?
-Temperance… Temperance…- płacz nie pozwalał jej mówić.- Ona nie żyje, Seeley…- wyrzuciła w końcu z siebie tą straszną wieść i wpadła w ramiona Jack’a.
-Nie… Nie… Nie…- szeptał Booth cofając się w głąb mieszkania.- To niemożliwe! Niemożliwe!- krzyknął i odwrócił się. Jak szalony pognał do swojego pokoju o mało co nie przewracając po drodze Joss. Która wiedziona ciekawością wyszła ze sypialni.
-Co się stało?- powtórzyła pytanie Seeley’a, widząc jego znajomych pod domem.
-Doktor Brennan nie żyje.- poinformował ją zimnym tonem Jack. Do końca nie chciał wierzyć w rewelacje Angeli, że Booth znalazł sobie kogoś na boku, jednak widok obcej kobiety w jego domu, na dodatek w pidżamie, zburzył w nim do końca wiarę w moralność agenta.- Zmarła dziś rano.- dodał na koniec i odszedł podtrzymując ramieniem zrozpaczoną narzeczoną.
-O mój Boże.- wyszeptała zatrwożona Josephine. Nagle usłyszała dźwięk tłuczonego szkła i przeraźliwy krzyk.
-Nie!!!!
Pobiegła tam skąd dobiegł ją głos przypominający ryk rannego zwierzęcia.
Booth właśnie wyciągał zakrwawioną rękę przeszklonych drzwi komody, stojącej w jego pokoju. Z rozpaczy uderzył w pierwszy lepszy przedmiot jaki spotkał na drodze. Teraz z jego poranionej dłoni leciała krew, a w nadgarstku tkwił odłamek szkła.
-Braciszku…- powiedziała Joss najłagodniej i najczulej jak tylko potrafiła.
Spojrzał na nią. W jego oczach kryło się szaleństwo.
-Wyjdź stąd! Wyjdź!- krzyczał.- Chcę zostać sam, rozumiesz?! Sam!
Josephine jednak go nie posłuchała i nie ruszyła się z miejsca. Po chwili Seeley skapitulował i upadł na kolana. Kobieta uklękła obok i go objęła. Rozpłakał się, a ona tuliła go jak dziecko szepcząc kojące słowa.
Nie wiadomo jak długo trwali w tym uścisku. Gdy Seeley już się trochę uspokoił Joss spojrzała na jego rękę, która zdążyła już zsinieć. Zarówno jej spodnie od pidżamy jak i jego całe były poplamione krwią.
-Trzeba z tym jechać do szpitala.- powiedziała i po chwili ugryzła się w język.
-Nie! Żadnych szpitali!- wykrzyknął i nerwowym ruchem wyrwał jej z rąk swoją dłoń. Syknął z bólu.
-W porządku. Chodźmy więc do kuchni. Poszukam apteczkę i spróbuję coś temu zaradzić.- powiedziała łagodnie.
Pokiwał głową i pierwszy wyszedł ze sypialni. Josephine znalazła apteczkę i przez chwilę przeglądała jej zawartość. W końcu znalazła to, czego szukała. Środek antyseptyczny, pęsetę, igłę i nić chirurgiczną oraz opatrunki ułożyła w równym rządku na stole.
-Będzie bolało.- uprzedziła go. Seeley odpowiedział skinieniem głowy i położył rękę na rozłożonej przez siostrę gazie. Josephine fachowo zabrała się za wyciąganie odłamka szkła z rany. Na szczęście krwawienie było stosunkowo niewielkie co przyjęła za dobry znak. Szkło nie przecięło żadnego z większych naczyń krwionośnych. Równym ściegiem założyła pięć szwów. Przy każdym wbiciu igły Booth krzywił się nieznacznie, jednak nie wydobył z siebie żadnego słowa skargi. Joss oczyściła resztę mniejszych ran, które zdążyły już się zasklepić.
-Gotowe.- rzuciła kończąc zakładać opatrunek. Booth nie ruszył się z miejsca. Siedział wpatrując się tępo w opatrzoną dłoń. Poruszył palcami. Nie sprawiło mu to większego bólu.
-Połknij to.- Joss podała mu dwie tabletki i szklankę wody.- Dzięki temu uspokoisz się trochę i prześpisz.
Machinalnie zażył lekarstwo i niczym bezwładna kukiełka dał się zaprowadzić do pokoju, który służył jego siostrze za sypialnię. Przebrał spodnie od pidżamy, które mu przyniosła i położył się do łóżka. Po paru minutach pogrążył się w niespokojnym śnie.

-Odeszła od nas światła osoba. Jej wiedza pomogła schwytać wielu przestępców. Była nieocenioną córką, przyjaciółką, pisarką i naukowcem. Żegnamy cię Temperance z wielkim żalem. Mamy nadzieję, że Bóg przyjmie cię do siebie a nam ześle ukojenie w bólu.- doktor Saroyan skończyła przemawiać nad grobem i położyła trzymaną w ręku różę na bogato zdobionej dębowej trumnie.
-Bones nie wierzyła w Boga.- powiedział Booth do stojącej obok niego Josephine.- I prawdę mówiąc miała rację. Jeśli by istniał to nie zabierałby światu kogoś takiego jak Temperance. Nie zabrałby jej mnie.
Zaskoczona Joss przyglądała się przez chwilę bratu. Na przystojnej, ale poszarzałej twarzy kładły się cieniem sińce pod oczami. W ostatnim czasie niewiele sypiał i równie mało jadł. Serce jej się krajało na widok tego jak się męczy. Jednak ilekroć próbowała z nim porozmawiać, on coraz bardziej zamykał się w sobie. Słowa wypowiedziane na pogrzebie były pierwszymi od dwóch dni.
-Seeley, widoczne Bóg tak chciał. Miał w tym ukryty zamysł.- odpowiedziała po krótkim namyśle.
-Bóg nie istnieje.- stwierdził z zaciętym wyrazem twarzy. Podszedł do trumny. Złożył na jej wieku mały bukiecik drobnych, czerwonych różyczek. Z czułością pogłaskał zimne, lakierowane drewno i wyszeptał zapewnienie wiecznej miłości. Ukradkiem otarł gorącą łzę spływającą po policzku i nie oglądając się na nikogo szybko się oddalił.
Na pogrzeb Temperance przybyło wiele osób. Oprócz jej przyjaciół, ojca i brata zjawili się także jej studenci. Każdy chciał oddać jej cześć i pożegnać się po raz ostatni.
-Podły sukinkot.- wyszeptał zjadliwie wprost do ucha Angeli Hodgins, któremu nie uszło uwadze łzawe pożegnanie się Booth’a z Temperance.
Angela pokiwała smutno głową. Miała nadzieję, że dusza jej najlepszej przyjaciółki nie widzi bezczelności osoby, którą darzyła uczuciem.
-Jak on śmiał pojawić się na pogrzebie Brennan z tą kobietą?- pomyślała i obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem.
Josephine zauważyła nieprzychylne spojrzenie Angeli Montenegro. Nie miała pojęcia dlaczego ta kobieta, aż tak bardzo jej nie cierpi. Zresztą cała reszta pracowników Instytutu dawała jej wyraźnie odczuć, że nie jest mile widzianą osobą. Mimo wrogich spojrzeń Joss podeszła do trumny Brennan i się pożegnała.
-Mam nadzieję, że tu jesteś i widzisz jak mój brat bardzo cierpi. On cię kocha i kochać będzie do końca życia.- wyszeptała kładąc kwiaty po czym niemal pobiegła za Booth’em. We dwójkę wrócili do domu. W milczeniu zjedli obiad przygotowany przez Joss, a następnie Seeley zamknął się w swoim pokoju.
Josephine westchnęła ciężko. Nie potrafiła do niego dotrzeć. Usiadła na kanapie i wzięła telefon do ręki. Wybrała numer i po kilku sygnałach usłyszała znajome:
-Tak?
-Hej, Lance. Co u ciebie?

Z pozdrowieniami
Lachonarium Ridża Forrestera ;)

ocenił(a) serial na 8
Rokitka

hej... Wy tak na serio ją uśmierciłyście ?? jakoś nie mogę w to uwierzyć i czekam na ciąg dalszy :)
ps. opowiadanko jak zwykle superowe, tylko strasznie smutne :(

Rokitka

:-....................................................................

Wiem, że ta cwana bestyjka wybrnie i z tego, ale będzie trudno. Forma - jak zwykle super, treść rzuca na kolana. Dodatkowo wielki szacun za realizm emocji. Taki facet jak on reaguje gniewem i załamaniem wiary. Gdybym miała opisać emocje Bootha po takim wstrząsie, nie zrobiłabym tego lepiej. Jesteś w formie R.
Lachon LG

_LG_

chryste, one naprawdę to zrobiły... naprawdę.... jestem w szoku. co prawda miałam wobec tempe "mordercze" zamiary w gwatemali, ale wy mnie rozwaliłyście totalnie!
ja cię, oj ja cię....
muszę pozbierać moje zęby.
Smutna ta notka....

Rokitka

Jesteście genialne. Jak czytałam łezka w oku mi sie zakręciła,jesteście stworzone do pisania takich rzeczy, jakie to emocje. Ale i tak nadal wierze, że Bones żyje.

ocenił(a) serial na 10
Zuza_20

Aż mi się płakać chciało. Ale sądzę, że Brennan żyje. Dziewczyny jesteście super!!! Czekam na następną część.

ocenił(a) serial na 10
budzisz_16

NIE!!!!!!!!! Jak mogłyście ją uśmiercić! Jednak nadal mam nadzieję,że to tylko jakiaś cholerna pomyłka. Albo sen Bootha.

ewcia9494

Przydomek "Lachonarium Ridża Forrestera" jednak do czegoś zobowiązuje, więc....U nas jak w Modzie...Nigdy nic nie wiadomo...;))))))
A tak na poważnie to wszystko w swoim czasie....

Co nie Rokitnico????;)

marlen_3

Śmiem zauważyć, że Rokitnica to nazwa pewnej miejscowości ;P
Ale tak, to prawda. U nas wszystko jest możliwe i nigdy nic nie wiadomo.
Jak wspomniała Marlen, wszystko w swoim czasie.
Obiecujemy, że zaskoczymy Was jeszcze nie raz ;)

Czyż nie "siostro"? :)

Rokitka

Ależ oczywiścież "bracie";D

Natenczas onegdaj, jesteśmy tudzież z siostrą mą Rokitnicą, ogromnie rade z wizyt...w naszym temaciku, no i z komencików oczywiście;)) hehe

marlen_3

Jestem pewna, że nas zaskoczycie lachony. Hanson byłby z Was dumny;), a o Ridżu to nawet nie wspominam;)))

marlen_3

Obchodzimy dziś mały jubileusz publikując 50 rozdział naszego opowiadania. Z tej okazji postarałyśmy się żeby był nieco dłuższy od pozostałych no i żeby rozbudził Waszą wyobraźnię. Mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;)

***50***

Seeley otworzył oczy i natychmiast je zamknął. Promienie słoneczne wpadające przez okno oślepiały i przyprawiły go o jeszcze większy ból głowy. Leżał chwilę z przymkniętymi oczyma i zastanawiał się co go wyrwało ze snu. Telefon… Na szafce nocnej dzwoniła i wibrowała komórka. Zmusił się i otworzył oczy. Spojrzał z niechęcią na urządzenie, które jak na złość nie chciało przestać dzwonić. Po chwili jednak umilkło. Zaświeciła się czerwona dioda.
-Rozładował się… No i bardzo dobrze…- pomyślał i przewrócił się na brzuch.- Dajcie mi wszyscy święty spokój…- mruknął i nakrył się kołdrą po sam czubek głowy.
Nie upłynęło kilka chwil, gdy rozdzwonił się telefon stacjonarny. Booth klnąc na czym świat stoi zerwał się z łóżka przy okazji przewracając kilka pustych butelek po Jack’u Danielsie stojących obok. Przez ostatnie dwa tygodnie tylko on pomagał mu zasnąć.
-Czego?- warknął podnosząc słuchawkę. Spodziewał się usłyszeć głos Cullen’a namawiający go do powrotu z przymusowego urlopu, zresztą na który sam go wysłał. Najpierw odsunął go od śledztwa, a potem kilka razy przyłapał na tym, jak przyszedł do pracy na kacu. Zresztą Seeley był nawet zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie mógł znieść miejsca, z którym wiązało się tyle wspomnień. Zazwyczaj jego praca wyglądała tak, że zjawiał się w swoim gabinecie i się w nim zamykał. Dzień spędzał na wpatrywaniu się tępo w sufit i rozmyślaniu o Bones. Dziś znowu mu się śniła. Była taka piękna, ubrana w białą sukienkę i z kwiatami wplecionymi we włosy. Tańczyli razem gdzieś na łące pełnej wrzosów.
-Seeley?- z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos.- Co się z tobą dzieje? Czemu nie odpowiadasz na moje telefony?
-Annie?- zapytał zdezorientowany.- Wybacz, miałem dużo pracy.- skłamał gładko, przybierając nieco łagodniejszy ton.
-Wybaczam.- roześmiała się.- Tak się zastanawiałam czy… To znaczy dzisiaj idę do lekarza i chciałam cię zapytać czy wybrałbyś się tam ze mną?
-Do lekarza? Co się stało? Źle się czujesz?- zaniepokoił się i momentalnie wrócił do rzeczywistości.- Czy cos z dzieckiem?
-Nie skarbie. Po prostu kobiety w ciąży czasami muszą chodzić do lekarza na kontrolne wizyty.- wyjaśniła słodkim głosem.- To jak? Wybierzesz się tam ze mną?
Booth już miał się wykręcić, gdy nagle dotarła do niego myśl, że trzeba zacząć żyć. Wyjść do ludzi. Otworzyć się na świat. Miał przecież dla kogo się starać. Miał syna ,a teraz Annie nosi w łonie jego drugie dziecko.
-Jasne. Podaj mi tylko godzinę. Przyjadę po ciebie.- powiedział w końcu. Uradowana kobieta podała mu czas, który on skrzętnie zanotował i się pożegnała. Booth odłożył słuchawkę. Pierwszy raz od pogrzebu Temperance poczuł, że jego życie jednak ma jakiś sens.
-Joss!- zawołał wchodząc do kuchni i licząc że właśnie tam zastanie siostrę.- Josephine?! Gdzie jesteś?
Przeszukał cały dom, jednak nigdzie jej nie znalazł. Co więcej w jej sypialni łóżko było nienagannie pościelone a szafy opróżnione. Z łazienki zniknęły jej wszystkie kosmetyki.
-Co się tu do jasnej cholery dzieje?- zapytał na głos sam siebie. Mimo pulsującego bólu głowy usilnie starał się zebrać wszystkie myśli i przypomnieć sobie co robił wczoraj i gdzie może podziewać się Joss.
W końcu go olśniło. Wczoraj wieczorem strasznie się pokłócili. Seeley napadł na nią i powiedział kilka słów za dużo. Jej jedyną winą było to, że chciała mu pomóc.
-Jestem beznadziejnym palantem.- westchnął głęboko i chwycił słuchawkę telefonu. Wybrał numer do Josephine. Operator sieci poinformował go beznamiętnym głosem, że abonent znajduje się poza zasięgiem.
-Niech to szlag.- zaklął i usiadł na kanapie. Zastanawiał się gdzie ona mogła się podziać. Niestety nic mu do głowy nie przychodziło. Spojrzał na zegarek. Za dwie godziny miał się spotkać z Annie. Postanowił, że po powrocie odszuka siostrę i ją przeprosi.
Niestety jego plan musiał jeszcze trochę poczekać na wykonanie. W gabinecie doktora opiekującego się ciążą Annie spędzili sporo czasu. Lekarz wychodził z założenia, że musi poinformować przyszłych rodziców o wszystkich zagrożeniach czyhających na ich dziecko. Booth z przerażeniem słuchał o skutkach jakie może spowodować pogłaskanie zwykłego kota. Dlaczego Rebecka jak była w ciąży o niczym takim mu nie powiedziała. Annie widząc jego minę uspokoiła go, mówiąc, że z ich dzieckiem wszystko jest w porządku. Wcześniej zrobiła wszystkie badania w teraz pozostaje im obserwować jak maleństwo rośnie i czekać na jego przyjście na świat. Seeley uśmiechnął się blado, czując jak jej drobna dłoń delikatnie ściska jego rękę. Następnie doktor postanowił zrobić USG i pokazać rodzicom ich pociechę. Oboje wpatrywali się w ciemny ekran obserwując jak jaśniejsza plama powoli się zwiększa i nabiera kształtów. Lekarz zatrzymał obraz.
-Proszę. Tu mamy główkę… Tutaj rączki… A tutaj nóżki maleństwa.- powiedział wskazując palcem poszczególne części ciała dziecka. Przesunął urządzenie po brzuchu Annie, starając się znaleźć lepsze ujęcie.- Czy chcieliby państwo poznać płeć dziecka?
-Chłopczyk czy dziewczynka to bez znaczenia.- odpowiedziała szybko kobieta spoglądając na Booth’a.- Najważniejsze żeby było zdrowe, prawda kochanie?
Seeley w odpowiedzi pokiwał tylko głową z uwagą przyglądając się obrazowi dziecka. Jego dziecka. Krew z jego krwi, kość z jego kości.
-Chociaż byśmy chcieli podejrzeć płeć to i tak nie możemy.- roześmiał się doktor.- Mały czy też mała, stwierdził, że na dzisiaj to już koniec audiencji i odwrócił się do nas plecami. Posłuchamy jeszcze tylko jak bije serduszko.- wcisnął na urządzeniu kilka guzików i po chwili do ich uszu doleciały dziwne szmery i szybkie „stuk- puk”. Lekarz przez chwilę się przysłuchiwał po czym stwierdził, że wszystko jest w porządku i wyłączył aparaturę. Booth pomógł Annie wstać z kozetki, a następnie po wysłuchaniu jeszcze kilku zaleceń opuścili gabinet.
-Zgłodniałam. Może byśmy poszli gdzieś coś zjeść?- zaproponowała, uśmiechając się.
-Myślę, że to dobry pomysł.- odwzajemnił uśmiech i otworzył jej drzwi do auta.- Może coś chińskiego albo tajskiego?
-Mam ochotę na kuchnię włoską. Co ty na to?
-Ok.- przytaknął i poczuł dziwne ukłucie w sercu. Brennan kochała chińszczyznę. Pokręcił głową chcąc odpędzić natrętne myśli. Annie to nie Bones. Teraz wszystko będzie inne i musi do tego przywyknąć.
Wsiadł do samochodu i ruszył. Zabrał Annie do małej i przytulnej włoskiej knajpki. Była bardzo modna ze względu na serwowane wyśmienite jedzenie, ale jakimś cudem trafili na wolny stolik. Podczas obiadu dużo rozmawiali i Booth przypomniał sobie dlaczego wcześniej w niej się zadurzył. Nie cofnie czasu, jednak może chociaż w części odbudować to, co kiedyś ich łączyło. Uśmiechnął się, widząc jak drobna blondynka siedząca przed nim pałaszuje makaron.
-Wybrudziłam się?- zapytała, zauważywszy, że jej się przygląda.
-Nie, wyglądasz ślicznie. Jak zawsze.
-Dziękuję.- odparła rozpromieniona.
-Ann.- dotknął delikatnie jej dłoni.- Myślę, że powinniśmy się pobrać.- w końcu powiedział głośno to, o czym myślał od czasy śmierci Brennan.
-Naprawdę?!- wykrzyknęła uradowana.- Seeley, tak się cieszę. Marzyłam o tym, jednak nie śmiałam nawet zasugerować ci abyśmy wzięli ślub. Nie chciałam cię do niczego zmuszać. Ale w takim wypadku powinniśmy wziąć ślub jak najszybciej. Trzeba załatwić kościół, zaprosić gości…- szczebiotała radośnie.
-Myślałem raczej o skromnej uroczystości i bez księdza. Sędzia pokoju i ślub cywilny powinien nam wystarczyć.- przerwał jej i dodał po chwili, widząc jej zawiedzioną minę.- Niedawno straciłem moją najlepszą przyjaciółkę i partnera. Dużo łączyło mnie i Temperance… Proszę, spróbuj mnie zrozumieć.
-Rozumiem cię i nie będę nalegać. Ważne, że już do końca życia będziemy razem.- z niemałymi trudnościami, z powodu widocznej ciąży, nachyliła się nad stołem i pocałowała go przelotnie w usta.
-Chyba powinniśmy się już zbierać.- stwierdził Booth nieco zmieszany. Nie wziął pod uwagę tego, że cała ta sytuacja zacznie nabierać tempa. Nie był jeszcze na to przygotowany. Jakikolwiek kontakt fizyczny z inną kobietą niż Temperance wydawał mu się czymś niestosownym.
-Odwieziesz mnie do domu?
-Naturalnie.- uśmiechnął się i pomógł jej wstać. Już mieli zmierzać w stronę wyjścia gdy nagle przed nimi jak spod ziemi wyrosła Angela w towarzystwie Hodgins’a.
-Witaj Ange… Jack.- przywitał się zaskoczony. Annie spojrzała na kobietę ubraną w czerń i towarzyszącego jej mężczyznę. Zaborczym gestem chwyciła Seeley’a pod ramię.
-Wiesz co?- wycedziła zimno Angela, spoglądając z nienawiścią na parę stojącą tuż przed nią.- Nigdy nie spodziewałabym się tego po tobie. Myślałam, że jesteś prawdziwym facetem z całym arsenałem zalet i kodeksem rycerskim zaprogramowanym na stałe w głowie. Teraz jednak widzę, że jesteś zwykłą, szowinistyczną świnią. Niedawno pochowałeś jedną kobietę swojego życia, tak zupełnie przy okazji zdradzając ją z inną, a teraz to…- wymownie spojrzała na brzuch Annie.- Jak to z tobą jest agencie Booth? Musisz przelecieć wszystkie kobiety w całym stanie, żeby udowodnić sobie jaki z ciebie jest macho? Czy tylko tak w ramach rekreacji, zabawiasz się z kim popadnie, żeby nie było smutno twojemu korniszonkowi?
-Angela… To nie tak…- zaczął jednak przerwał mu siarczysty policzek wymierzony przez pannę Montenegro. Po sali rozszedł się stłumiony okrzyk klientów, którzy mimowolnie stali się świadkami tej przykrej awantury.
Ange odwróciła się na pięcie i niemal wybiegła z restauracji. Jack posłał mu tylko pełne potępienia spojrzenie i pobiegł za narzeczoną.
-Chodźmy stąd.- Annie delikatnie szarpnęła go za ramię.
Nieco później Seeley siedział w jej salonie i zupełnie odruchowo masował nadal piekący go policzek.
-Przepraszam cię za ten incydent.- powiedział, gdy Annie podała mu kubek gorącej kawy.
-Nie przejmuj się tym.- odparła, siadając obok niego.- Bardzo boli.
-Boli, ale urażona duma.- uśmiechnął się.- Angela była najlepszą przyjaciółką Temperance i…
-Nie tłumacz mi się.- przerwała mu i delikatnie pogładziła po twarzy.- To, co było kiedyś się nie liczy. Ważne jest to, co jest teraz.- wzięła jego lewą rękę i położyła na swoim brzuchu.- Czujesz?
Seeley odstawił kubek na stolik i przysunął się do niej bliżej równocześnie kładąc na brzuchu także i prawą rękę. Poczuł delikatny ruch pod dłońmi. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. To maleństwo, które właśnie dawało znać o swoim istnieniu, było jego dzieckiem. Zrobi wszystko aby było szczęśliwe.
-Ann…- spojrzał jej głęboko w oczy i pochylił się aby pocałować. Długo i namiętnie. Annie z pasją odwzajemniła mu pocałunek. Tak długo na to czekała…

Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Nie wiedziała, gdzie się znajduje. Wszystko wokół było obce. Leżała w ogromnym łożu z baldachimem i rzeźbionymi szczytami. Śnieżnobiała pościel z koronkowymi wstawkami pachniała lawendą. Ściany z murowanego kamienia zdobiły stare i zapewne bardzo cenne obrazy, przedstawiające polowania i portrety nieznanych jej osób oraz ręcznie haftowane arrasy. Maszyna nie mogłaby wykonać tak skomplikowanego wzoru i wykończyć rękodzieło z takim kunsztem. Wstała i dotknęła bosymi stopami skóry niedźwiedzia, która służyła za dywan. Podeszła do jednego z arrasów i delikatnie przesunęła dłonią po hafcie ze złotej nici. Z zaciekawieniem rozejrzała się po pokoju. W rogu stała miednica, a obok dzban napełniony wodą. Mebli było niewiele. Ogromna dębowa szafa i mała toaletka z lustrem dopełniały całe wyposażenie sypialni. Skierowała się w stronę okna, które do połowy swojej wysokości było witrażem. Kolorowe szkło, połączone metalicznym stopem przedstawiało jelenie na rykowisku. Na dwóch następnych okiennych witrażach znajdowały się niedźwiedzie i wilki. Podniosła do góry haczyk i je otworzyła. Ukazał jej się przepiękny widok, niespotkany nigdy wcześniej. Tuż obok zabudowań przepływała rzeka i wiła się dalej srebrzystą wstęgą wzdłuż wzgórz pokrytych wyspami fioletowego kwiecia. Ktoś w oddali pasł owce. Usłyszała radosne poszczekiwanie psa biegającego wokół stadka. Głęboko zaczerpnęła rześkiego powietrza i mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Czuła się bezpiecznie i dziwnie spokojnie. Zamknęła oczy i pozwoliła promieniom słońca czule łaskotać jej twarz. Wokół unosił się zapach kwitnących krzewów owocowych. Nagle drgnęła i szybko się odwróciła, słysząc szczęk otwierających się ciężkich, drewnianych drzwi. Ujrzała znajomą, uśmiechniętą twarz.
-Śniadanie.- powiedział i położył srebrną tacę na stoliku stojącym obok łóżka.
-Gdzie ja jestem?- zapytała w końcu wiedziona ciekawością.
-W domu.

Ciekawe Waszych opinii ;)
M&R

Rokitka

Skupię się na wrażeniech dotyczących treści. Na usta ciśnie się jedno słowo: IDEALNIE. Wszystko to łatwo jest sobie wyobrazić, te uczucia i sytuacje. Biedny Booth jest taki skołowany, ale na prawie wszystko sobie zasłużył. Urażona duma i mały policzek... nic to. Ciekawe kto i gdzie wywiózł Temperance. Kto? Nie mam zielonego pojęcia. Może Max, by ją chronić? Gdzie? Obstawiam Szkocję lub Irlandię. Wreszcie odbiliśmy się od dna rozpaczy.

Gratuluję jubileuszu. Czytałam wszystkie cząstki i cieszę się, że jesteście z Nami:)))Czekam na dalsze kawałki.

Stała czytelnica LG.

ocenił(a) serial na 8
Rokitka

super, tą końcówką bardzo pozytywnie mnie zaskoczyłyście, ciekawe gdzie i z kim ona się podziewa ...
gratuluję jubileuszu,
Wasza wierna czytelniczka, która rzadko się ujawnia ;p

ocenił(a) serial na 10
gainka

Wszystkiego najlepszego na kolejne 50 czesci!!! Widzialam, ze Brennan zyje ;) Tylko kim jest ten nieznajomy?? A moze to jej brat??

Rokitka

Brak mi słów jakie chce to opisać.
Sto lat, sto lat <śpiewa>

Zuza_20

Happy Birthday for you!
A jednak, nasza "kościowa" taylor forrester budzi się, porwana ze szpitala przez tego omara/homara:):):)
no jestem pod wrażeniem, chociaż na miejscu angeli dodałabym coś jeszcze. i nawet mi nie jest jakoś bootha żal. ma za swoje

Rokitka

Dziękujemy za życzenia ;) Do następnej piećdziesiątki już chyba nie dobrniemy...
Kto Wam powiedział, że tą tajemniczą kobietą jest właśnie Brennan? ]:->
Nie przesądzajmy faktów ;)
Pozdrownienia.
Wasze
M&R

Rokitka

oooo widze że dziewczyny w końcu sie rozpisały :D:D Umili to oczekiwania na 3x08 Oj troche smutno sie zrobiło...ale po tym ostatnim akapicie wnioskuje ze wszystko zmierza w dobrym kierunku..ehh jak ja czekam na sceny B&B :D i co jeszcze jak zwykle przeczytałam wszysko z zapartym tchem a jak zobaczyłam ile napisałyscie uśmiechnełam sie od ucha do ucha :D i wszystkiego naj oczywiście :)

paulina707

przepraszam, ale niezdążyłam przeczytać ani kawałka z tej strony, jestem strasznie zapracowana otatnimi czasy, ale jak znajdę chwilę odrazu naprawię zaległości, bo jestem mega ciekawa co tam u Bones :) moze to i lepiej, będę miała więcej do przeczytania za jednym razem :D

pozdro

roene_Alexx

a jeżeli nie Bones? Hm... Joss? Angela? Camille? Rebeca? Christina Brennan????? jest możliwość typowania u was??:)

kgadzinka

Witajcie!!!
Z tego całego roztargnienia koleżanka ma Rokitka zapomniała wczoraj o pewnym ważnym słowie pod kolejna częścią opowiadanka naszego, więc uczynię to dziś za nią…
Dodajcie sobie na końcu zgrabne….FIN, THE END, lub jak ktoś woli - Qniec….
Ale, ale….Bez obawy- zgrabny Epilog mamy jeszcze dla WAS dziś, żeby smutno nie było.
***
…..
EPILOG, czyli część niepokolejna….
- W domu- odpowiedział Ridż Ajłontju, pożądliwie spoglądając na Karolajn ubraną jedynie w skąpy dres ortalionowy marki Najtki.
Od czasu, kiedy zbajerowała księcia Karola na grzybobraniu, osiadła na wyspach na stałe, ku wielkiej rozpaczy swego byłego, choć niedoszłego Davida H.(nie mylić z Davidem B.).
A właśnie- David H. po przegranym kastingu do „Mody na kłamstwo, cudzołóstwo i rybactwo”, zatrudnił się w zakładach mięsnych „Czerwony rąbacz”, gdzie selekcjonował mięso do wyrobu mielonki. TEJ mielonki- sławetnej „Wyborowej”, która swoja drogą zrobiła międzypowiatową karierę w sieci dyskontowej „KomaaR” (nie mylić z innym owadem, tym bardziej czerwonym w kropki) i była serwowana na stołach najznamienitszych osobistości do czasu… Kiedy konsumujący ją w jednej z najlepszych restauracji w mieście stołecznym prosty, choć podobno nieco skrzywiony zawodowo spiker ze słonecznej TV, , natknął się znienacka na czerwone stringi w swym talerzu. Śledztwo INTERKOMU wykazało, iż należały one do Davida H., który tym samym z dnia na dzień stracił pracę, a razem z nią sens życia…
Zdesperowany postanowił zakończyć swą ziemską egzystencję, kładąc się na torach niedaleko Włoszczowej. Niestety- tego dnia ekspress odjechał z peronu 2 i tym samym przejechał po innym torze… To był znak od losu. David postanowił odzyskać Karolajn, wychodząc z założenia, że jeśli nawet mu się to nie uda, to zginie z ręki jakiegoś przyzwoitego BORowca, robiąc zamach na księcia kijem golfowym, zakupionym po korzystnej cenie na Allegro. Zarydzykował więc i wykupił ‘one minute’ w „Skoku do nieba”, ażeby jak najszybciej przemierzyć ocean i unieszkodliwić rywala.
Wyruszył więc…..
Ookazało się jednak, że cały jego plan szlag trafił. Ksionże poleciał do Stanów na laserową depilację ciała- podobno tam najdokładniej golą. Nawet na ulicy! – napisał dziennikarz w dzisiejszych „Nowosciach”.
Coraz bardziej zdesperowany postanowił i tak odszukać Karolajn. Jakież było jego zdziwienie, gdy przypadkiem ujrzał ja sprzedającą chińskie podkolanówki z golfem na Stadionie Dziesięciolecia, kiedy to właśnie szukał budki z hamburgierami.
I w tym miejscu zapewne nasuwa się pytanie- skąd on się nagle wziął w RPA? !Otóż sprawa jest banalnie prosta: Miał tam przesiadkę, gdy okazało się, że tamtejszy prezydent po przegranej bitwie z premierem podnajął jego samolot i poleciał nim na Jajorkę na szczyt…UEFA. Ale wracając do wydarzeń z 11 listopada…
- O Karolajn! Światło mych dni! Wodo z mego kranu! – zakrzyknął. – Wróć do mnie o luba ma! Oooo!
Ta z początku, go nie poznała, gdyż zamiast czerwonych, podnoszących pośladki spodenek z silikonowymi wkładkami na… Chusteczki higieniczne, miał na sobie fioletowe bermudy i parę skarpetek w kieszeni. Jednak po wnikliwym oblukaniu w końcu wykrzyknęła:
- Krzysztof Ibisz!
Na co Jadźka ze stragana łobok:
- No cos ty, Zocha! Toć to przecież nasz Kargull podejszedl!
Karolajn zdezorientowana i niedowierzająca rzekła:
- Krzysztofie! Weź daj mnie rękie!
Tak też uczynił, a wtedy z głośników radiomagnetofonu dwukasetowego ze stoiska Kunta Kinte popłynęła piosenka:” A wszystko to, bo ciebie kocham” zespołu „Ich już nie ma, został chomik”.
Karolajn odzyskała pamięć, choć nigdy wcześniej jej nie straciła, ale co tam- zaszalała! Poznała ukochanego i rzuciła się w jego raniona.
Na ten czas tudzież onegdaj nadszedł Wojski. Natenczas Wojski- jej wielka miłość z lat młodości. Pamiętała go-kiedyś grał na rogu…Marszałkowskiej i Hożej, na lutownicy…
A teraz-właśnie zwerbowała go AL KAJUDA i po raz ostatni przybył, aby ujrzeć jej oblicze.
Oniemiała…A on spojrzał, w to jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz i zaśpiewał głosem pełnym smutku, rozpaczy i gorczycy:
- Nie płacz, kiedy odjadę….Kupię ci czekoladę…
- Z orzechami?- przerwała mu nagle.
- Oczywiście….
- Ale tą z okienkiem?
- Z okienkieeemmmmm- dośpiewał.
- Ok.- odparła i z powrotem Davidem się zajęła.
W tym czasie przechodził koło nich całkiem trzeźwy pijak, który okazał się właścicielem tego banana, który posłużył Karolajn w napadzie kilka dni wcześniej. Jak się okazało przed bazarowym biznesem aktywnie działała w mafii owocowo-warzywnej z Wołomina. Sprawa zaczęło się jednak interesować FBJAJ i wysłało na zwiad niejakiego Agenta Speszonego Siwego Buta wraz z doktur Tempą Broną (ta chyba z wydziału rolnictwa była). Wtedy Karolajn nie chcąc wpaść w ręce wymiaru sprawiedliwości przeszła do Agencji Rozpusty i Masażu Relaksacyjnego (nie mylić z ARiMR!), lecz i tam długo miejsca nie zagrzała…Zrezygnowana zainwestowała całe swe oszczędności z pasiastej pończochy w kwadratowe kółka i zakupiła piękny, czerwony, wypasiony i prosto z salonu….Rower marki BMX (model de luxe, bez siodełka oczywiście) i ruszyła w nieznane.
Jechała, jechała i jechała….Aż się przejechała, a rower odmówił posłuszeństwa… Jednakże pełna wigoru i jeszcze całkiem żwawa w kroku Karolajn postanowiła dalej podążać z buta (a dokładniej mówiąc-z japonka). I tak oto przypadkiem, błąkając się po lesie napotkała pięknego mężczyznę, o kwadratowej szczęce, wyglądającego niemalże jak młody Booth. Odziany był w idealnie skrojony, połyskujący granatowy dres z białymi paskami po bokach,a na jego szyi wisiał gruby, złoty łańcuch z serduszkiem. W dłoni swej natomiast dzierżył drewniane urządzenie, pałowatego kształtu. Podszedł do niej i zapytał nieśmiało:
- Dokąd idziesz dziewczynko?
Speszona nieco odparła:
- Do babci….A kim jesteś boski męszczyzno?
- Ajm Ksionże Karoll from stąd.
Nie wierzyła własnym uszom…A może to nie jej uczy były???
- WooW! Cała przyjemność jedynie na stronie. Jam jest Karolajn- stamtąd .
Zapadła chwila ciszy po błogim milczeniu.
-Eeee…Przepraszam, którędy do Biedronki???-zagaiła w końcu
- Hymmm, do Czech to będzie po lewo- odparł boski ksionże.
- Bee, do Czech to ja mam za darmo!- krzyknęła radośnie. I tak śmiali się radośnie przez dłuższą chwilę, aż zapodbiegł do nich rozbeczany młodzieniec:
- Tatooo!- wykrzyknął – Umieram! Sikiratka mnie uje….- i tu przerwał widząc piękną Karolajn.
- Dys yz majn san pierworodny- Łiljam.
- Oh. – odparła zauroczona, a kurwiki zaiskrzyły w jej oczach.
- Ola, Mia Bella Panty Intima Prima Finezja….- przywitał się młodszy ksionże całując ją w rekę.
- Bardzo mi miło drogi Książu…Drogi ksiondzu- poprawiła się natychmiast. -Cóz za dżentelmentelmen i w dodatku poliglut!- pochwaliła syna przed ojcem.
Nagle nie wiadomo skąd słodką sielankę przerwał pisk opon i łomot ostrego hip-hłopu.
Z czarnego Poloneza wysiadła czarna postać w lateksowym kombinezonie.
- Joł joł!-podszedł i przywitał się grzecznie.
- Dys yz majn młodszy san- Harry Potter, słynny dziwak operowy.- przedstawił syna boski ksionze.
- „Bende brał cie, w aucie…..- zaśpiewał pieknej pani. –„…w Peżocie przy płocie…”-dokończył.
- Ale to przecież polonez- stwierdziła zdziwiona.
-„..no to w Polonezie przy…bezie….Joł, joł…”
Spotkanie to najwidoczniej było im pisane….Cała trójka wsiadła do Poloneza, wystawiając triumfalnie łokcie za okna, zapuścili muzę i odjechali wprost na Różowe Ranczo.
W drodze okazało się jednak, że tego akurat dnia na Zakopiankę wylegli protestujący rolnicy
pod przewodnictwem Andrieja Mordasolarre i nie chcieli nikogo przepuścić. Szczęśliwie jednak Karolajn wykazując się trzeźwością umysłu, wyległa z auta z okrzykiem:
- No co ty Endrju, przeciez my mamy Paszport Polsatu!!!!
Blokada zwolniła się bezdyskusyjnie.
Kiedy już dotarli na miejsce powitał ich gospodarz obiektu niejaki Włużmitu:
- Witam na naszym Różowym Ranczu! Właśnie przed chwila przybyła do nas Bruk z Ridżem i przywiezła trochę mielonki, wiec możem se spokojnie grilla zrobić.
- Madam Karoajn, czy uczynisz nam ten zaszczyt i pozostaniesz z nami?- zaproponował bosski ksionże.
- Niestety nie, nie będzie mnie, albowiem spieszę się…wiec idem se….- odrzekła i poszła gdzieś.
- Zaraz będzie ciemno!!!- rozległo się natenczas nad doliną.
- Zamknij się!-odkrzyknęli solidarnie wszyscy razem.
Karolajn odeszła, gdyż zrozumiała, że dla niej liczy się tylko David H.
Błądząc w samotności po puszczy, napotkała oddział legionistów Piłsudskiego, którzy z ochota zaoferowali jej swa pomoc. Jeden z nich- polski Chińczyk, pochodzenia włosko-czeskiego, na stałe mieszkający w ZSRR* **postanowił odstąpić jej swój stragan na stadionie z podkolanówkami marki Wiersacze….
I tak znalazła się tam, gdzie się odnalazła…

*** Związek Radziecki nie brał udziału w obradach konferencji pokojowej w Wersalu.
Postanowienia traktatu wersalskiego, traktatów około wersalskich i rozpad dawnych państw przypieczętowały odrodzenie się lub powstanie niepodległych państw. Nastąpił rozpad imperium rosyjskiego – niepodległość Finlandii (1917), Litwy, Łotwy, Estonii (1918); rozpad monarchii Austro – Węgierskiej- powstanie Węgier, Czechosłowacji, Austrii, Królestwa SChS. Integralną częścią traktatu wersalskiego i traktatów okołowersalskich był Pakt Ligi Narodów. Liga Narodów została powołana do czuwania nad zachowaniem powszechnego pokoju, rozwijania międzynarodowej współpracy i rozwiązywania konfliktów na drodze pokojowej. Organem kierowniczym była Rada Ligi Narodów (stali członkowie: Wielka Brytania, Francja, Włochy, Japonia, od 1926 Niemcy, a od 1934 ZSRR). Stany Zjednoczone nie należały do organizacji- Kongres USA nie ratyfikował traktatu wersalskiego, którego częścią był Pakt Ligi Narodów….
Stolicą Polski po dziś dzień jest Warszawa, a Lejdis od 25 lat świętują Sylwestra w sierpniu…

***( Informacje te nie mają absolutnie nic wspólnego z powyższą historyjką…)***


Wasze oddane i nieprzewidywalne jak pogoda w październiku – M&R

PS. Co złego to nie my, tylko ONI….Bo ONI tam są…..
:) :) :)





marlen_3

Marlenko, ja czegoś takiego, to w życiu nie widziałam:))) Postanowiłam więc napisać pare słów na ten temat, a oto co powstało:

Najbardziej podobał mi się ten psychodeliczny nastrój podniosłej jak chorał gregoriański wykładni naszego bólu istnienia oraz elementy surrealistycznej abstrakcji w jej wymiarze dadaistycznym. Nie bez znaczenia był też aspekt postmodernistycznego niepokoju połączonego z nawiązaniem do historycznej wykładni zjawisk międzywojennych.
I wszystko jasne.

ocenił(a) serial na 8
marlen_3

kłaniam się :) pełna podziwu i uznania - gainka :DDDDDDD

kgadzinka

Gdybym była Rokitką, to starałabym się wkręcić czytelnikom, że to nie Brennan.

_LG_

TO W ŻADNYM WYPADKU, ANI PRZYPADKU NIE BYŁA BRENNAN!!! ;)
Jak już zauważyłyście tajemniczą postacią była karolajn i wielki ksionżę Karol :D
The Ende, Fin, Szwed i Finito

Uniżona i pogryziona prze sikiratki Marlen
Rokitka

Rokitka

Dobra, Tyś tu capo di tutti capi, ale my proste ludziska i swoje prowde znomy;)

Bo som tzy prowdy: prowda, tyz prowda i g.... prowda;)
A to ze to nie Brennan, to to g.... prowda;)))))

marlen_3

kurnaaaaaaa, ja to tylko mam nadzieję, że prawdziwy Bones się takim jednym wielkim burdlem nie skończy
;)

piegza

A mnie w Bones brak Kunta Kinte, Chińczyków z ZSRR i siekieratek z Agencji Rozkradania i Marnotrawienia Rokitnic;)

ocenił(a) serial na 10
_LG_

hehe dobre szczególnie pan dres =-) a co do cześci to jak zwykle SWIETNIE!

ewcia9494

Hmm...Co by tu powiedzieć, a raczej napisać bardziej....
Takie oto są skutki zbyt długiej przerwy w twórczości...Ale zeby wątpliwości żadnych nie było-z moim zdrowiem psychicznym (jak na razie) wszystko w najlepszym porządku...
;))

marlen_3

Część "poepilożna" ;)Krótko, ale zaczął się okres poprzedzający wzmożenie nauki czyli: "Zakres materiałowy na ćwiczenia znać musicie..."
Rozdzialik krótki napisany pomiedzy lekturą o wielkiej białej polskiej a polskiej białej zwisłouchej (czyt. rasy świnek)

***51***

Annie obudziła się przed Seeley’em. Wsparła się na łokciu i przyglądała się mężczyźnie śpiącemu obok. W końcu był jej. Wymagało to wielu zabiegów i czasu, ale warto było. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
-Mój Seeley…- wyszeptała z dziwnym błyskiem w oku.- Teraz tylko ciałem, ale wkrótce także i duszą…
-Mhmm…- Booth mruknął przez sen. Coś mu się śniło.
-Cieszę się, że się ze mną zgadzasz.- delikatnie położyła dłoń na jego nagiej klatce piersiowej i zaczęła gładzić doskonale zarysowane mięśnie.

-Bones! Bones! Zaczekaj!- krzyczał ile miał sił do biegnącej kobiety.- Zaczekaj!
Biegł za nią jednak ona coraz bardziej oddalała się od niego. Nagle otoczyła go ciemność, gęsta jak smoła. Dreszcz przeszedł mu po kręgosłupie.
-Seeley… Seeley…- usłyszał upiorny szept.
-Kim jesteś? Gdzie ja jestem?- pytał gorączkowo rozglądając się nerwowo.
-Jesteś mój… Mój…- głos szeptał nadal.- Już mi nie uciekniesz… Ona nie żyje… Nie żyje… Jesteś mój… Tylko mój…
-Nie! Nie! Nie!- krzyknął i upadł na kolana, zasłaniając sobie uszy.- To nieprawda! Nieprawda!
Głos zaniósł się upiornym śmiechem.
Obudził się zlany potem, ciężko oddychając.
-Kochanie?- usłyszał i spojrzał w stronę skąd dochodził głos. Annie właśnie weszła do sypialni niosąc tacę ze śniadaniem.- Co się dzieje?
-Ja… Nic. Coś mi się śniło.- uśmiechnął się blado.
-Przygotowałam śniadanie. Tosty, sok pomarańczowy, dżem truskawkowy, kawa i jajka na bekonie.- wyliczała, kładąc tacę na szafce nocnej.
-Nie powinnaś się przemęczać.- przypomniał jej z wyrzutem.
-Czujemy się dobrze.- pogładziła się z czułością po brzuchu.- Jeszcze tylko dwa miesiące…
-Czy…- podrapał się z zakłopotaniem po głowie.- Czy… my wczoraj… nie zaszkodziliśmy dziecku?
-Nie.- roześmiała się.- Lekarz powiedział, że nie musimy się powstrzymywać od miłości. Owszem są pewne ograniczenia, ale my żadnych nie przekroczyliśmy.- pocałowała go w usta.
Seeley, zamknął oczy próbując cieszyć się typowo fizycznymi doznaniami. Mimo iż odczuwał przyjemność, to i tak przyćmiewało ją poczucie winy. Ann wyczuła jego oziębłość, jednak zamiast czynić mu wyrzuty westchnęła tylko i popatrzyła na niego smutnym wzrokiem. Podeszła do stolika i zaczęła nakładać bekon na talerz.
-Nie mogę przecież przez całe życie czuć się winnym dlatego, że próbuję sobie je jakoś ułożyć na nowo.- pomyślał i podniósł się z łóżka. Podszedł do Annie, która zaczęła nalewać kawę do filiżanki i delikatnie pocałował ją w kark. Kobieta odłożyła dzbanek i z lubością oddała się czułym pieszczotom kochanka. Booth ostrożnie ułożył ją na łóżku i rozchylił poły szlafroka. Na sobie miała skąpą, czarną, satynową koszulkę. Jęknął na widok jej pełnych piersi i nakrył jedną z nich swoją dłonią.
Późnym popołudniem Booth postanowił wrócić do swojego domu. Przypomniał sobie, ze miał odszukać Josephine i ją przeprosić. Wszedł do pustego mieszkania i od razu chwycił za telefon. Wybrał numer Josephine. Odebrała po kilku sygnałach.
-Słucham?- rzuciła krótko i nieco oschle.
-Joss, dzięki Bogu. Gdzie jesteś? Dlaczego miałaś wyłączony telefon? Co się z tobą dzieje? Dlaczego się nie odezwałaś?- zaczął jej robić wyrzuty. Po chwili zorientował się, że to on jest winny całemu temu zamieszaniu.- Przepraszam. Martwiłem się o ciebie.- dodał skruszonym głosem.- Proszę cię, wróć do domu. Tak tu pusto bez ciebie.
Kobieta nie odzywała się przez chwilę.
-Joss? Jesteś tam? Halo?
-Nie, Seeley.- odezwała się w końcu.- Nie wrócę do twojego domu.
-Ale… Ale dlaczego?- odpowiedź siostry go zaskoczyła.
-Nie komplikujmy sobie życia. Wykrzyczałeś mi w twarz, że za bardzo się wtrącam w to, co robisz. Miałeś rację. Nie mogę cię umoralniać na każdym kroku. Jesteś dorosły i sam doskonale wiesz co robisz. Zresztą niedługo pojawi się dziecko i pewnie chciałbyś zamieszkać z tą kobietą. Troje dorosłych ludzi w jednym domu to już tłok.
-Josephine… Ja byłem wtedy pijany, nie wiedziałem co mówię. Ba, nawet tego nie pamiętam.-Seeley potarł dłonią czoło. Czuł się paskudnie.- Wiem, jestem łajdakiem, ale proszę cię nie skreślaj mnie.
-Nie skreślam cię braciszku.- jej głos przybrał nieco cieplejsze brzmienie.- Po prostu przyszedł czas, żebym poszukała sobie mieszkanie i zaczęła żyć na własną rękę. U ciebie miałam mieszkać przecież tylko przez chwilę. Nie gniewaj się na mnie, proszę.
-Wcale się na ciebie nie gniewam. To ja cię proszę o wybaczenie.
-Już wszystko w porządku. Kocham cię głuptasie.
-Ja też cię kocham.- uśmiechnął się do telefonu.- Hej! Mam propozycję. Może byśmy coś zjedli razem na mieście?
-Dziś nie mogę, ale jutro będę miała wolną chwilę.
-Zgoda.- przytaknął i nieco się zdziwił słysząc w tle męski głos.-Joss?
-Tak?
-Czy ja przypadkiem ci w czymś nie przeszkodziłem?
-Ależ skąd.- zaprzeczyła szybko. Za szybko. Booth zmarszczył brwi myśląc intensywnie.
-Wydawało mi się, że słyszałem jakiegoś mężczyznę.
-Wydawało ci się.- skłamała gładko.- Muszę kończyć. Zdzwonimy się jutro. Pa!
-Pa.- odpowiedział gdy połączenie zostało już zerwane.
-Co ty ukrywasz przede mną siostrzyczka.- powiedział na głos do samego siebie, przybierając marsową minę. Po chwili jednak jego twarz rozjaśnił uśmiech.- Czyżby mała Josephine się zakochała? Będę musiał do sprawdzić.- mruknął jeszcze i poszedł pod prysznic, rozrzucając po drodze ubrania.
Do łóżka położył się wcześniej niż zazwyczaj. Po raz pierwszy od pogrzebu Bones zasnął bez towarzystwa butelki. Znowu przyśniła mu się Temperance. Uśmiechała się do niego i trzymała za rękę oprowadzając po jakimś dziwnym, ciemnym miejscu. Z radością o czymś opowiadała, jednak Booth nie słyszał słów zafascynowany samą jej obecnością.
-Nie zostawiaj mnie, proszę…- usłyszał w końcu.- Nie zostawiaj…- wyszeptała zbliżając swoje usta do jego.

CDN ;)

M&R

ocenił(a) serial na 8
Rokitka

super, super.. te sny Booth'a robią się coraz ciekawsze, czyżby Bones porozumiewała się z ukochanym przez sny ?? :)

gainka

Mmm coś w tym jest, już we wcześniejszej części Booth widział otoczenie, w jakim znajduje się pewna osoba, którą ponoć nie jest Bones;)

Super Rokitko! Moje kolejne peany nie zmienią faktów - nadajecie z Marlenką kształt świetnej robocie i utrzymujecie wysoki poziom. To się wie i to mnie zawsze cieszy.

Wasza LG

_LG_

nie lubię jej, nie lubię jej, nie lubię jej....
ale to, co piszecie tak, to co piszecie tak, to co piszecie tak...
lalala lalala lalala...
(musiałam coś zmyślić:))

wielkie "oh!" przede wszystkim co do poprzedniego wpisu! Siwy But wymiata:):):)

kgadzinka

Ja już się bałam, że posądzą mnie co niektórzy o chorobę psychiczna... Bo w sumie mój pomysł był poniekąd....Cieszymy się więc, że się podobało;)

A dziś na zajęciach z kryminalistyki przez przypadek w końcu dowiedziałam się po co na odlewach czaszki do rekonstrukcji twarzy umieszcza się te białe wypustki....No a później pan prowadzący skrytykował serialowa dr Brennan za noszenie "sterylnych" rękawiczek w kieszeni...No cóż...
Pozdrówki!

marlen_3

Ty nam Marlenko mów takie rzeczy, byśmy głupot w przyszłości nie pisały;)))

_LG_

Jak się doumiem to podzielę się zdobyta "wiedza fachową";)
Ale doktorek ciekawe rzeczy opowiada....Az uczyć się chce, a to przecież studia...;)))))

marlen_3

Ej, a weź się zamień...* Pójdziesz za mnie na ćwiczenia z trzody chlewnej na chlewnię i dokonasz oceny przyżyciowej tucznika ;) To prawie to samo :D


*Na podstawie tekstu Kolali z Dżungli: "Ej, a weźcie nie idźmy do tego dużego z dymem..."

Rokitka

Zamienić się, czy się nie zamienić..? Oto jest pytanie....
Juz wiem- niestety nie, nie zamienie sie...
;))))))))))))

marlen_3

Ja dzialam na gramatyce opisowej i systemach politycznych, to Wy siedzcie na Waszych glupotach (usmiech)