PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78150
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Hej,
z uwagi na fakt, że same się już gubimy w czytaniu tego natłoku historyjek własnych, postanowiłyśmy naszą etiudę wraz z postem-matką, który nas zainspirował do działania umieścić w nowym temacie. Dobra kupa nie jest zła-jak to mówią więc wszystko razem trzymać odtąd będziemy. Miłego czytanka. TO wszystko dla Was!
Czekamy na opinie i wskazówki!
Pozdrówki!!!
M&A

_LG_

A odnośnie głupot...Gdzieś mi się obiło o uszy, że w 4 serii nasza Caroline się pojawi, heh...Jednakże zapewne bez ksiencia swego boskiego...

PS> Pisząc scenariusze do scen kabaretowych przez całe liceum można się nieco skrzywić, nawet niezawodowo...Ale czy to dobrze, czy raczej nie bardzo...?

kgadzinka

Siwe buty są przecież w modzie :D Zarówno w tej modzie jak i tamtej ;)
Marlen znowu napuściła na mnie sikiratki, a tu koleżanki wbijają się na imprezkę ;) Oj będzie bolało... Jutro... ;)

Rokitka

Mmm... pomyślmy... Kości bez Kości? Troszkę się zawiodłam, i chyba już tu nie wejde... A tak sie zawsze cieszyłam na spotkania z Brenn i Boothem... Szczerze mówiąc tą Annie mam głęboko w nosie... Zajrzę jeszcze za jakies 2 dni, i jak Kości nadal nie bedzie to sorki, ale juz chyba nie bedę tego czytać... I żeby nie było: TO JEST SZANTAŻ!!! =-)

marlen_3

Moje drodzy Czytelnicy, zwracam się do Was o taką małą inicjatywę społeczną. Mianowicie, nasza kochana Marlen obchodzi dziś urodzinki (nieważne które ;)), złóżmy jej Wszyscy w tym wyjątkowym dniu życzenia :)
Pozwólcie, że ja pierwsza ;)
Dziś jest dzień, w którym smutki idą w cień, a marzenia się spełniają i otuchy dodają. Każdy składa Ci życzenia - szczęścia, zdrowia, powodzenia. A ja życzę Ci miłości i radości oraz życia bez przykrości. Żeby każdy dzień był taki, w którym słonko daje znaki, że blisko Ciebie jest ktoś, kto bardzo kochać Cię chce.
Życzę Ci wiary, że wszystko ma sens. Życzę Ci nadziei, która obudzi Twoje serce i z nowym zapałem pozwoli spojrzeć na to, co już gdzieś przygasło. Życzę Ci miłości tak ogromnej, że nie można jej zatrzymać dla siebie. A przede wszystkim, życzę Ci, aby każdy kolejny dzień był piękniejszy od poprzedniego.
Wszystkie ziomki z Twojej paki i rodzinka ślą buziaki. A do tego wielką falą z życzeniami teksty walą - super życia, spoko zdrowia, fury, chaty, kasy mrowia. Niech frajerom lata gul, jesteś trendy, jazzy i cool.


Winszuję, winszuję i winszować nie przestanę, póki flaszki nie dostanę.

Najlepsiejszego życzy współracowniczka i współpisarka, wskazując wszystkim na to (oprócz więzówk krwi)- siostra TWA
ROKITKA :)
Moc buziaków :*

Rokitka

Co do tej flaszki, to wiesz....Dopiero przy najbliższym spotkaniu na szczycie-oby jak najszybciej!!!!;))))

DZIĘKI SIOSTRO!!!!!!!!!!!!
;*

Rokitka

Wszystkiego najlepszego dla Marlen:)Życzę dużo zdrówka,spełnienia marzeń i czego tylko sobie pragniesz i oczywiście,żeby wena cię nie opuszczała:):)

Rokitka

Plurimos annos plurimos, plurimos annos plurimos, annos annos, plurimos annos plurimos!

Tak łaciną (niekuchenną) życzę Drogiej Jubilatce Marlence wszystkiego najlepszego.
Życzenia płyną z południowego-zachodu od niestarej fanki LG

Rokitka

Troszeczkę spóźnione ale z całego serca życzę wszystkiego najlepszego :) :*

Zuza_20

Dzięki wielkie wszystkim!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!;))))))))))))) )))

marlen_3

:D Nie za ma co M.

_LG_

Ja też się dołączam :) życze wszystkiego naaaajjjjj :) i więcej czasu na pisanie opowiadań :D (chociaz to ostanie to raczej życzenia dla mnie)

paulina707

Marlen, obyś zawsze dostawała takie małe prezenciki od takich fajnych facetów!
:DDD
Sto lat!!!
http://pl.youtube.com/watch?v=4x_iosQAJ1I

piegza

Dla takich prezentów, to nawet ja się kiedyś przyznam do urodzin;DDD

_LG_

Kotuś, na Ciebie czeka karton mielonki z oryginalnymi naklejkami z Biedronki! ;)

piegza

Wolałabym by mi go dostarczył ktoś o aparysji pana R.:))) skoro Booth siedzi sobie w łodzi...

_LG_

Filmik mnie powalił totalnie!!! Aż łza się w oku zakręciła......Ach ten Ridż.....
Nie no, nie mogę.....
;D;D;D

marlen_3

Marlenko powinnaś się już przyzwyczaić, przecież nie od dziś należysz do JEGO lachonaruim;D

_LG_

No oficjalnie tak,ale....nie sadzicie, że o wiele przyjemniej jest zawiesić wzrok raczej na kimś takim:
http://www.youtube.com/watch?v=14R7Hz4-xdA
http://www.youtube.com/watch?v=B_WrKlNAYog&feature=related

???

PS. Tylko ani słowa Ridżowi!!! Bo niepocieszony będzie....;)))))))

marlen_3

Marlen, cóż można przynieść w prezencie członkowi Lachonarium Ridża Forrestera? Tylko Jego samego owiniętego w pieluszki ;)

LG, nie marudź. mojej aparycji jeszcze nie widziałaś, a ja przecież jestem trochę podobna do Ridża: mam dwoje oczu, nos, usta i dwa ucha oraz żuchwę wydatną. no i czarrrrne kłaki za uszami. też bym Ci się podobała z kartonem mielonki w ramionach.
;D

piegza

Nie narzekam na Ciebie Piegżynatorko, ale tak sobie;)

Osobiście wolę...

http://pl.youtube.com/watch?v=f_p-8_3BRSg&feature=related

_LG_

LG, poczytaj, jak bardzo się mylisz
;DDD
http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Ridge_Forrester

piegza

"W życiu pewne są tylko podatki, śmierć i Ridż... "- Jakie to romansowe;D

A tak poważnie, to wszystkie moje złudzenia rozwiano...;DD... znajdę sobie nowy obiekt wzdychań;)))
Rozważam kandydaturę
http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Adam_Ma%C5%82ysz
oraz
http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Rysio_z_Klanu
:DDD

_LG_

Marlen, czy możemy sobie jeszcze tu posiedzieć u Ciebie na imprezie, czy już nam płaszczyki podajesz?
;)

piegza

Te, Piegża. Marlenka była zbyt dobrze wychowana by nas wyrzucić, ale sama sobie poszła po angielsku...;)

_LG_

nie wytrzymała z nami...
ja jej się nie dziwię...
zarażamy kolejny temat swoją upierdliwą obecnością.
;D

piegza

Nie wiem, ale to chyba źle;D

_LG_

Ja się dołączam do spóźnionych (ale szczerych) życzeń dla Marlen :)
Nie mogłam się oderwac od czytania i baaaaaaardzo proszę o więcej :)

bracianka

Jeszcze raz stokrotne dzięki za wszystkie życzenia- jesteście kochani;*

PS. Rokitko droga- dobrze, że nie zdradziłaś które to już z kolei;D Choć chyba, aż tak wiekowe, to jeszcze nie jesteśmy, co?
;)))

marlen_3

Wczoraj przypadkiem zobaczyłam o opowiadanie o teg samego dnia je przeczytałam. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się podoba. Z niecierpliwością czekam na następną część.

marlen_3

Odpowiedź na pytania o dalsze części ;)
Zamierzamy razem z "siostrą" mą Marlen, w czekający nas długi weekend, urządzić sobie spotkanie na szczycie i coś skomponować ;]
Już teraz zapowiadam.... OJ, BĘDZIE SIĘ DZIAŁO... ;)

Z najlepsiejszymi pozdrowionkami i hodowlą sikiratek w słoiku za łóżkiem
Wasza
Rokitka ;)

Rokitka

Wiecie, co tygrysy lubią najbardziej:D

_LG_

No nie wiem czy wiemy, ale chyba się domyślamy ;)

Rokitka

W razie czego sikiratki podpowiedzą;)))

_LG_

Normalnie ale żeby się działo tak na 50 stron, co???
Prosimy o WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ :)

marlen_3

Powróciły my tu...
Komu się nie podoba, nie czyta. Krótko bo piwo nam się skończyło (chyba, że ktoś chętny zasponsoruje i dowiezie ;))

***52***

Annie przez całe popołudnie szykowała się na randkę z Booth’em. Mężczyzna zadzwonił do niej dzień wcześniej i obiecał wieczór niezapomnianych wrażeń. Była bardzo ciekawa niespodzianki jaką dla niej przygotował. Około godziny dziewiętnastej w mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Annie otworzyła je z uśmiechem na twarzy, jednak zamiast Seeley’a, ujrzała ogromny bukiet czerwonych róż. Dopiero po chwili zza kwiatów wychyliła się przystojna męska twarz.
-Och… Jakie piękne.- westchnęła odbierając róże.- Dziękuję.- wyszeptała i namiętnie pocałowała.
-Jeśli nie przestaniesz w tej chwili…- mruknął łapiąc oddech.- to nigdzie nie pójdziemy.
-Hmm…- zamruczała uwodzicielsko.- To bardzo kusząca perspektywa. Trudny wybór.
-Pozwól, że ja podejmę decyzję.- odsunął się od niej.- Gotowa do wyjścia?- zapytał mierząc ją wzrokiem. Jego spojrzenie zatrzymała się nieco dłużej na krągłości ukrytej pod brązową satynową tuniką. Jeszcze tylko dwa miesiące i na świat przyjdzie jego dziecko. Uśmiechnął się i czule ucałował kobietę w czoło.
-A to za co?- zapytała, podając mu swój płaszcz.
-Bez okazji.- wyszeptał jej wprost do ucha, pomagając się ubrać.- Jesteś wyjątkowa.
-Wiem.- rzuciła nieskromnie z figlarnym błyskiem w oku. Booth roześmiał się i podał jej szarmancko ramię.
-Idziemy?
-Tak.- przytaknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Seeley zabrał ją do małej restauracji, gdzie w kameralnym nastroju, przy blasku świec i muzyce skrzypiec jedli kolację. Agent z rozbawieniem przyglądał się swojej towarzyszce, która ze smakiem pałaszowała ogromną porcję spaghetti.
-Zostaw trochę miejsca na deser.- poradził, śmiejąc się.
-Nie martw się, zmieści się i deser. Dziecko…- pogłaskała się z czułością po brzuchu.- uwielbia makaron.
-Uważaj bo sobie pomyślę, że to dziecko jest jakiegoś Włocha, a nie…
-To jest twoje dziecko!- przerwała mu ostro, cedząc każde słowo. Odłożyła sztućce i spojrzała na niego oczyma pełnymi łez.- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego?
-Annie…- chwycił ją za rękę.- Przepraszam… Chciałem tylko zażartować…- westchnął gdy uwolniła swoją rękę z jego uścisku. Przetarł dłońmi twarz.- Głupi jestem. Wszystko popsułem. Przepraszam. Widocznie nie jestem ci pisany skoro na każdym kroku sprawiam ci przykrość.
-Nie, nie… To ja przepraszam.- powiedziała szybko, ocierając serwetką kąciki oczu i ukradkiem zerkając na Seeley’a.- Ann, ale z ciebie idiotka! Mogłaś przecież wszystko popsuć!- zbeształa się w myślach i po chwili dodała już głośno.- To wina hormonów. Ostatnio wszystko mnie drażni. Wybacz kochany.- uśmiechnęła się do niego najczulej jak tylko potrafiła. Dostrzegła na jego twarzy coś na kształt ulgi. Uśmiechnął się blado i zapytał:
-Ann… Czy jesteś pewna tego, że to właśnie ze mną chciałabyś spędzić resztę życia?
-Cóż to za pytanie? Jasne, że jestem pewna. Jesteś sensem mojego istnienia. Pokochałam cię od pierwszej chwili w której cię ujrzałam i kocham do dnia dzisiejszego. Tylko, że teraz nasza miłość jest bardziej dojrzała i mocniejsza. A już niedługo na świat przyjdzie jej owoc.
-Czyli mam rozumieć, że zgadzasz się zostać moją żoną?
-Jeśli właśnie o to mnie pytasz, to tak… Tak, zgadzam się.
-W takim razie…- Seeley wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki małe, czarne pudełeczko.- Zróbmy to bardziej formalnie.- podniósł się z krzesła i niemal w tej samej chwili pojawił się tuż obok ich stolika skrzypek oraz kelner z bukietem białych róż. Seeley chwycił kwiaty i klęknął przed Annie. Muzyk zaczął grać melodię z West Side Story.
-Ann, czy wyjdziesz za mnie?- zadał w końcu pytanie, na które czekała od dawna.
-Tak…- wyszeptała ocierając łzę, która ukradkiem wymknęła się spod jej powieki.- Tak!- wykrzyknęła po chwili, zsuwając się z krzesła. Uklękła przed nim i pocałowała namiętnie. Ludzie siedzący przy stolikach obok zaczęli klaskać. Booth wyciągnął z pudełeczka pierścionek z żółtego i białego złota ozdobiony drobnymi białymi cyrkoniami. Wsunął go na jej palec.
-Jest przepiękny.- wyszeptała nie kryjąc wzruszenia.
-Cieszę się, że ci się podoba.- powiedział pomagając jej wstać i usiąść z powrotem na krześle. Tuż po tym wręczył jej zapomniany bukiet kwiatów i pocałował czule.
Po kilku minutach, gdy przestali już wzbudzać powszechne zainteresowanie i przyjmować gratulacje od nieznajomych ludzi, Ann uścisnęła delikatnie rękę narzeczonego.
-Jestem taka szczęśliwa. Nie myślałam, że w tej sytuacji będziesz pamiętał o takim staroświeckim obyczaju.
-Zaręczyny wcale nie są staroświeckim zwyczajem.- zaprzeczył.- Są tylko bardzo miłym i romantycznym wydarzeniem. Wiem jak ważne jest to dla was, kobiet.
Po krótkiej konwersacji i zjedzeniu deseru, narzeczeni opuścili restaurację i Booth zamiast odwieźć Annie do jej mieszkaniu, zabrał ją do swojego mieszkania. Tej nocy kochali się wiele razy. Czule i namiętnie jak dwoje ludzi, którzy należeli do siebie zarówno duszą i ciałem. Tak bynajmniej wydawało się Annie…

-Wyglądasz prześlicznie, moja droga.- mężczyzna głośno wyraził swój podziw ujrzawszy młodą kobietę, ubraną w prześliczną, wieczorową sukienkę z białej satyny.
-Naprawdę?- spojrzała z niedowierzaniem na ojca i po chwili odwróciła się w stronę lustra. Nerwowym ruchem poprawiła niesforny kosmyk, który wymknął się, ze starannie upiętej fryzury.
-Lord Shaw będzie oczarowany.- zapewnił ją gorliwie i wstał z fotela.- To powinno dopełnić całości.- wyciągnął z kieszeni podłużne pudełko. Otworzył je, a jej oczom ukazał się srebrny naszyjnik z rubinem wielkości kurzego jajka. Mężczyzna założył go jej, a drogocenny wisior spoczął w zagłębieniu między piersiami.
-Skąd go masz? Pewnie jest warty fortunę.- wyszeptała oszołomiona przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
-Ty jesteś warta o wiele więcej.- uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.- To prezent od lorda. Prosił żebyś go dzisiaj założyła.
Kobieta z pewną nieśmiałością dotknęła drogocennego kamienia. Wyglądał jak płomień, który ktoś kiedyś zatopił w szkle. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę.- rzuciła odwracając się od lustra. Do pokoju wszedł wysoki brunet. W jego zielonych oczach ujrzała błysk zachwytu.
-Wyglądasz przepięknie, pani.- skłonił się kurtuazyjnie.
-Dziękuję lordzie.
-Gotowa?- zapytał nie spuszczając z niej oczu. Skinęła głową, a Patrick Shaw podał jej ramię. Para wyszła z pokoju odprowadzona uradowanym spojrzeniem ojca kobiety.

cdn...

Z pozdrowieniami

KRÓLICZKI ZBIGNIEWA :D

marlen_3

Powróciły my tu...
Komu się nie podoba, nie czyta. Krótko bo piwo nam się skończyło (chyba, że ktoś chętny zasponsoruje i dowiezie ;))

***52***

Annie przez całe popołudnie szykowała się na randkę z Booth’em. Mężczyzna zadzwonił do niej dzień wcześniej i obiecał wieczór niezapomnianych wrażeń. Była bardzo ciekawa niespodzianki jaką dla niej przygotował. Około godziny dziewiętnastej w mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Annie otworzyła je z uśmiechem na twarzy, jednak zamiast Seeley’a, ujrzała ogromny bukiet czerwonych róż. Dopiero po chwili zza kwiatów wychyliła się przystojna męska twarz.
-Och… Jakie piękne.- westchnęła odbierając róże.- Dziękuję.- wyszeptała i namiętnie pocałowała.
-Jeśli nie przestaniesz w tej chwili…- mruknął łapiąc oddech.- to nigdzie nie pójdziemy.
-Hmm…- zamruczała uwodzicielsko.- To bardzo kusząca perspektywa. Trudny wybór.
-Pozwól, że ja podejmę decyzję.- odsunął się od niej.- Gotowa do wyjścia?- zapytał mierząc ją wzrokiem. Jego spojrzenie zatrzymała się nieco dłużej na krągłości ukrytej pod brązową satynową tuniką. Jeszcze tylko dwa miesiące i na świat przyjdzie jego dziecko. Uśmiechnął się i czule ucałował kobietę w czoło.
-A to za co?- zapytała, podając mu swój płaszcz.
-Bez okazji.- wyszeptał jej wprost do ucha, pomagając się ubrać.- Jesteś wyjątkowa.
-Wiem.- rzuciła nieskromnie z figlarnym błyskiem w oku. Booth roześmiał się i podał jej szarmancko ramię.
-Idziemy?
-Tak.- przytaknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Seeley zabrał ją do małej restauracji, gdzie w kameralnym nastroju, przy blasku świec i muzyce skrzypiec jedli kolację. Agent z rozbawieniem przyglądał się swojej towarzyszce, która ze smakiem pałaszowała ogromną porcję spaghetti.
-Zostaw trochę miejsca na deser.- poradził, śmiejąc się.
-Nie martw się, zmieści się i deser. Dziecko…- pogłaskała się z czułością po brzuchu.- uwielbia makaron.
-Uważaj bo sobie pomyślę, że to dziecko jest jakiegoś Włocha, a nie…
-To jest twoje dziecko!- przerwała mu ostro, cedząc każde słowo. Odłożyła sztućce i spojrzała na niego oczyma pełnymi łez.- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego?
-Annie…- chwycił ją za rękę.- Przepraszam… Chciałem tylko zażartować…- westchnął gdy uwolniła swoją rękę z jego uścisku. Przetarł dłońmi twarz.- Głupi jestem. Wszystko popsułem. Przepraszam. Widocznie nie jestem ci pisany skoro na każdym kroku sprawiam ci przykrość.
-Nie, nie… To ja przepraszam.- powiedziała szybko, ocierając serwetką kąciki oczu i ukradkiem zerkając na Seeley’a.- Ann, ale z ciebie idiotka! Mogłaś przecież wszystko popsuć!- zbeształa się w myślach i po chwili dodała już głośno.- To wina hormonów. Ostatnio wszystko mnie drażni. Wybacz kochany.- uśmiechnęła się do niego najczulej jak tylko potrafiła. Dostrzegła na jego twarzy coś na kształt ulgi. Uśmiechnął się blado i zapytał:
-Ann… Czy jesteś pewna tego, że to właśnie ze mną chciałabyś spędzić resztę życia?
-Cóż to za pytanie? Jasne, że jestem pewna. Jesteś sensem mojego istnienia. Pokochałam cię od pierwszej chwili w której cię ujrzałam i kocham do dnia dzisiejszego. Tylko, że teraz nasza miłość jest bardziej dojrzała i mocniejsza. A już niedługo na świat przyjdzie jej owoc.
-Czyli mam rozumieć, że zgadzasz się zostać moją żoną?
-Jeśli właśnie o to mnie pytasz, to tak… Tak, zgadzam się.
-W takim razie…- Seeley wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki małe, czarne pudełeczko.- Zróbmy to bardziej formalnie.- podniósł się z krzesła i niemal w tej samej chwili pojawił się tuż obok ich stolika skrzypek oraz kelner z bukietem białych róż. Seeley chwycił kwiaty i klęknął przed Annie. Muzyk zaczął grać melodię z West Side Story.
-Ann, czy wyjdziesz za mnie?- zadał w końcu pytanie, na które czekała od dawna.
-Tak…- wyszeptała ocierając łzę, która ukradkiem wymknęła się spod jej powieki.- Tak!- wykrzyknęła po chwili, zsuwając się z krzesła. Uklękła przed nim i pocałowała namiętnie. Ludzie siedzący przy stolikach obok zaczęli klaskać. Booth wyciągnął z pudełeczka pierścionek z żółtego i białego złota ozdobiony drobnymi białymi cyrkoniami. Wsunął go na jej palec.
-Jest przepiękny.- wyszeptała nie kryjąc wzruszenia.
-Cieszę się, że ci się podoba.- powiedział pomagając jej wstać i usiąść z powrotem na krześle. Tuż po tym wręczył jej zapomniany bukiet kwiatów i pocałował czule.
Po kilku minutach, gdy przestali już wzbudzać powszechne zainteresowanie i przyjmować gratulacje od nieznajomych ludzi, Ann uścisnęła delikatnie rękę narzeczonego.
-Jestem taka szczęśliwa. Nie myślałam, że w tej sytuacji będziesz pamiętał o takim staroświeckim obyczaju.
-Zaręczyny wcale nie są staroświeckim zwyczajem.- zaprzeczył.- Są tylko bardzo miłym i romantycznym wydarzeniem. Wiem jak ważne jest to dla was, kobiet.
Po krótkiej konwersacji i zjedzeniu deseru, narzeczeni opuścili restaurację i Booth zamiast odwieźć Annie do jej mieszkaniu, zabrał ją do swojego mieszkania. Tej nocy kochali się wiele razy. Czule i namiętnie jak dwoje ludzi, którzy należeli do siebie zarówno duszą i ciałem. Tak bynajmniej wydawało się Annie…

-Wyglądasz prześlicznie, moja droga.- mężczyzna głośno wyraził swój podziw ujrzawszy młodą kobietę, ubraną w prześliczną, wieczorową sukienkę z białej satyny.
-Naprawdę?- spojrzała z niedowierzaniem na ojca i po chwili odwróciła się w stronę lustra. Nerwowym ruchem poprawiła niesforny kosmyk, który wymknął się, ze starannie upiętej fryzury.
-Lord Shaw będzie oczarowany.- zapewnił ją gorliwie i wstał z fotela.- To powinno dopełnić całości.- wyciągnął z kieszeni podłużne pudełko. Otworzył je, a jej oczom ukazał się srebrny naszyjnik z rubinem wielkości kurzego jajka. Mężczyzna założył go jej, a drogocenny wisior spoczął w zagłębieniu między piersiami.
-Skąd go masz? Pewnie jest warty fortunę.- wyszeptała oszołomiona przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
-Ty jesteś warta o wiele więcej.- uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.- To prezent od lorda. Prosił żebyś go dzisiaj założyła.
Kobieta z pewną nieśmiałością dotknęła drogocennego kamienia. Wyglądał jak płomień, który ktoś kiedyś zatopił w szkle. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę.- rzuciła odwracając się od lustra. Do pokoju wszedł wysoki brunet. W jego zielonych oczach ujrzała błysk zachwytu.
-Wyglądasz przepięknie, pani.- skłonił się kurtuazyjnie.
-Dziękuję lordzie.
-Gotowa?- zapytał nie spuszczając z niej oczu. Skinęła głową, a Patrick Shaw podał jej ramię. Para wyszła z pokoju odprowadzona uradowanym spojrzeniem ojca kobiety.

cdn...

Z pozdrowieniami

KRÓLICZKI ZBIGNIEWA :D

marlen_3

Powróciły my tu...
Komu się nie podoba, nie czyta. Krótko bo piwo nam się skończyło (chyba, że ktoś chętny zasponsoruje i dowiezie ;))

***52***

Annie przez całe popołudnie szykowała się na randkę z Booth’em. Mężczyzna zadzwonił do niej dzień wcześniej i obiecał wieczór niezapomnianych wrażeń. Była bardzo ciekawa niespodzianki jaką dla niej przygotował. Około godziny dziewiętnastej w mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Annie otworzyła je z uśmiechem na twarzy, jednak zamiast Seeley’a, ujrzała ogromny bukiet czerwonych róż. Dopiero po chwili zza kwiatów wychyliła się przystojna męska twarz.
-Och… Jakie piękne.- westchnęła odbierając róże.- Dziękuję.- wyszeptała i namiętnie pocałowała.
-Jeśli nie przestaniesz w tej chwili…- mruknął łapiąc oddech.- to nigdzie nie pójdziemy.
-Hmm…- zamruczała uwodzicielsko.- To bardzo kusząca perspektywa. Trudny wybór.
-Pozwól, że ja podejmę decyzję.- odsunął się od niej.- Gotowa do wyjścia?- zapytał mierząc ją wzrokiem. Jego spojrzenie zatrzymała się nieco dłużej na krągłości ukrytej pod brązową satynową tuniką. Jeszcze tylko dwa miesiące i na świat przyjdzie jego dziecko. Uśmiechnął się i czule ucałował kobietę w czoło.
-A to za co?- zapytała, podając mu swój płaszcz.
-Bez okazji.- wyszeptał jej wprost do ucha, pomagając się ubrać.- Jesteś wyjątkowa.
-Wiem.- rzuciła nieskromnie z figlarnym błyskiem w oku. Booth roześmiał się i podał jej szarmancko ramię.
-Idziemy?
-Tak.- przytaknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Seeley zabrał ją do małej restauracji, gdzie w kameralnym nastroju, przy blasku świec i muzyce skrzypiec jedli kolację. Agent z rozbawieniem przyglądał się swojej towarzyszce, która ze smakiem pałaszowała ogromną porcję spaghetti.
-Zostaw trochę miejsca na deser.- poradził, śmiejąc się.
-Nie martw się, zmieści się i deser. Dziecko…- pogłaskała się z czułością po brzuchu.- uwielbia makaron.
-Uważaj bo sobie pomyślę, że to dziecko jest jakiegoś Włocha, a nie…
-To jest twoje dziecko!- przerwała mu ostro, cedząc każde słowo. Odłożyła sztućce i spojrzała na niego oczyma pełnymi łez.- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego?
-Annie…- chwycił ją za rękę.- Przepraszam… Chciałem tylko zażartować…- westchnął gdy uwolniła swoją rękę z jego uścisku. Przetarł dłońmi twarz.- Głupi jestem. Wszystko popsułem. Przepraszam. Widocznie nie jestem ci pisany skoro na każdym kroku sprawiam ci przykrość.
-Nie, nie… To ja przepraszam.- powiedziała szybko, ocierając serwetką kąciki oczu i ukradkiem zerkając na Seeley’a.- Ann, ale z ciebie idiotka! Mogłaś przecież wszystko popsuć!- zbeształa się w myślach i po chwili dodała już głośno.- To wina hormonów. Ostatnio wszystko mnie drażni. Wybacz kochany.- uśmiechnęła się do niego najczulej jak tylko potrafiła. Dostrzegła na jego twarzy coś na kształt ulgi. Uśmiechnął się blado i zapytał:
-Ann… Czy jesteś pewna tego, że to właśnie ze mną chciałabyś spędzić resztę życia?
-Cóż to za pytanie? Jasne, że jestem pewna. Jesteś sensem mojego istnienia. Pokochałam cię od pierwszej chwili w której cię ujrzałam i kocham do dnia dzisiejszego. Tylko, że teraz nasza miłość jest bardziej dojrzała i mocniejsza. A już niedługo na świat przyjdzie jej owoc.
-Czyli mam rozumieć, że zgadzasz się zostać moją żoną?
-Jeśli właśnie o to mnie pytasz, to tak… Tak, zgadzam się.
-W takim razie…- Seeley wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki małe, czarne pudełeczko.- Zróbmy to bardziej formalnie.- podniósł się z krzesła i niemal w tej samej chwili pojawił się tuż obok ich stolika skrzypek oraz kelner z bukietem białych róż. Seeley chwycił kwiaty i klęknął przed Annie. Muzyk zaczął grać melodię z West Side Story.
-Ann, czy wyjdziesz za mnie?- zadał w końcu pytanie, na które czekała od dawna.
-Tak…- wyszeptała ocierając łzę, która ukradkiem wymknęła się spod jej powieki.- Tak!- wykrzyknęła po chwili, zsuwając się z krzesła. Uklękła przed nim i pocałowała namiętnie. Ludzie siedzący przy stolikach obok zaczęli klaskać. Booth wyciągnął z pudełeczka pierścionek z żółtego i białego złota ozdobiony drobnymi białymi cyrkoniami. Wsunął go na jej palec.
-Jest przepiękny.- wyszeptała nie kryjąc wzruszenia.
-Cieszę się, że ci się podoba.- powiedział pomagając jej wstać i usiąść z powrotem na krześle. Tuż po tym wręczył jej zapomniany bukiet kwiatów i pocałował czule.
Po kilku minutach, gdy przestali już wzbudzać powszechne zainteresowanie i przyjmować gratulacje od nieznajomych ludzi, Ann uścisnęła delikatnie rękę narzeczonego.
-Jestem taka szczęśliwa. Nie myślałam, że w tej sytuacji będziesz pamiętał o takim staroświeckim obyczaju.
-Zaręczyny wcale nie są staroświeckim zwyczajem.- zaprzeczył.- Są tylko bardzo miłym i romantycznym wydarzeniem. Wiem jak ważne jest to dla was, kobiet.
Po krótkiej konwersacji i zjedzeniu deseru, narzeczeni opuścili restaurację i Booth zamiast odwieźć Annie do jej mieszkaniu, zabrał ją do swojego mieszkania. Tej nocy kochali się wiele razy. Czule i namiętnie jak dwoje ludzi, którzy należeli do siebie zarówno duszą i ciałem. Tak bynajmniej wydawało się Annie…

-Wyglądasz prześlicznie, moja droga.- mężczyzna głośno wyraził swój podziw ujrzawszy młodą kobietę, ubraną w prześliczną, wieczorową sukienkę z białej satyny.
-Naprawdę?- spojrzała z niedowierzaniem na ojca i po chwili odwróciła się w stronę lustra. Nerwowym ruchem poprawiła niesforny kosmyk, który wymknął się, ze starannie upiętej fryzury.
-Lord Shaw będzie oczarowany.- zapewnił ją gorliwie i wstał z fotela.- To powinno dopełnić całości.- wyciągnął z kieszeni podłużne pudełko. Otworzył je, a jej oczom ukazał się srebrny naszyjnik z rubinem wielkości kurzego jajka. Mężczyzna założył go jej, a drogocenny wisior spoczął w zagłębieniu między piersiami.
-Skąd go masz? Pewnie jest warty fortunę.- wyszeptała oszołomiona przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
-Ty jesteś warta o wiele więcej.- uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.- To prezent od lorda. Prosił żebyś go dzisiaj założyła.
Kobieta z pewną nieśmiałością dotknęła drogocennego kamienia. Wyglądał jak płomień, który ktoś kiedyś zatopił w szkle. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę.- rzuciła odwracając się od lustra. Do pokoju wszedł wysoki brunet. W jego zielonych oczach ujrzała błysk zachwytu.
-Wyglądasz przepięknie, pani.- skłonił się kurtuazyjnie.
-Dziękuję lordzie.
-Gotowa?- zapytał nie spuszczając z niej oczu. Skinęła głową, a Patrick Shaw podał jej ramię. Para wyszła z pokoju odprowadzona uradowanym spojrzeniem ojca kobiety.

cdn...

Z pozdrowieniami

KRÓLICZKI ZBIGNIEWA :D

Rokitka

A więc to Max załatwił... tak podejrzewałam. Tylko on potrafi stworzyć wiarygodną mistyfikację i wyprowadzić w pole nawet specjalistów od dekamuflażu. I tak jak podejrzewałam Tempe jest w Małej Brytanii;)))

Po tych wszystkich przygodach, jakie opisałyście z Marlenką stwierdzę z całym szacunkiem, że odwaliłyście kawałek dobrej roboty. Wasze dziełko podrosło i domaga się formy książkowej. Nie jestem obiektywna, ale wg mnie to dobry kawał powieści. Piszę to jako osoba, która sporo już czytała i sama próbowała coś nagryzmolić...
Wysyłam kolejny szacun i tradycyjnie już przypominam, że czekam na kolejną część.
Wasza LG

PS. Kim u licha jest Zbigniew?

_LG_

No Coś Ty- nie wiesz kim jest Zbigniew???
Zbigniew to brat atrakcyjnego Kazimierza i mąż Krystyny z gazowni!

A tak poza...Jak zwykle wielkie dzieki za pochlebne słowa odnosnie naszej tworczości, a co do kwestii powiesci-to owszem, jakes działania w tym kierunku podjete zostały, ale jak na razie wyjatkowo opornie nam to idzie...

Z pozdrowieniami
Marlen(jaki Rokitka, która wasnie robi herbatę, bo piwo sie skończyło...)
;))

Rokitka

Znam Kazika i Kryśkę, znam też jego, ale nie pamiętałam, że ma na imię Zbig.
A co do herbaty, to nie jest zła;))) Miłego weekendu
Pozdr. LG

marlen_3

OSZUKALI NAS!!!!
i dodało się jeszcze raz ;/
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło (jak wyszło to niech wraca;)). Kto nieuważnie czyta, może przeczytać sobie jeszcze raz :D

marlen_3

Rokitka podziwiam Cię. Przecuudnie. .

marlen_3

Rokitka podziwiam Cię. Przecuudnie ..

marlen_3

Zgodnie z zapowiedzią, część kolejna.Mamy taką małą nadzieję, taką malutką... dosłownie taką tyci, tyci, że Wam się spodoba :) Czekamy na opinie ;)

***53***

Gdy schodzili po schodach, wśród tłumu gości czekającego w hollu na przybycie gospodarza balu, rozległo się przeciągłe „och…”. Lord zatrzymał się na przedostatnich stopniach i z radością popatrzył na zebranych.
-Witam was wszystkich na corocznym balu.- odezwał się niskim głosem. Jego towarzyszce przebiegł dreszcz po plecach, pojawiający się ciągle ilekroć go słyszała. Był niesamowicie męski i miał w sobie coś jakby magicznego.- Dzisiejszą uroczystość…- ciągnął dalej mężczyzna.- raczyła uświetnić swoją obecnością lady Sara MacKenzie.- spojrzał na swoją towarzyszkę z uśmiechem. Sara odwzajemniła uśmiech i popatrzyła na gości. Przepych z jakim urządzone zostało przyjęcie nieco ją onieśmielał. Panowie byli ubrani w tradycyjne szkockie ubrania, a panie w wytworne wieczorowe suknie.
Po dokonaniu prezentacji lord Patrick powiódł Sarę do jadalni, gdzie już czekały na nich i gości suto zastawione stoły.
-Bardzo się cieszę, że zgodziłaś się mi towarzyszyć.- szepnął jej do ucha, odsuwając krzesło i pomagając usiąść.
Sara popatrzyła na niego z uśmiechem.
-To dla mnie wielki zaszczyt lordzie.- odpowiedziała.
-Miałaś zwracać się do mnie po imieniu.- przypomniał jej z udawaną przyganą.- Twój ojciec był najlepszym przyjacielem mojego więc nie widzę powodu aby być aż tak oficjalnym.- popatrzył na Max’a, który rozmawiał z jego matką. Uśmiechała się. Patrick od czasu śmierci ojca nie widział jej tak uradowanej. Obecność w zamku dwójki amerykańskich gości miała zbawienny wpływ na jego rodzinę. On sam był pod ogromnym wrażeniem kobiety, która towarzyszyła mu w chwili obecnej. Popatrzył na nią. Była bardzo ładna. Mimo, że na jej pięknej twarzy nadal można było dostrzec ślady niedawno przebytej choroby, nie ujmowało jej to uroku. Te drobne mankamenty dostrzegalne były tylko dla wprawnego oka.
Gdy miesiąc temu przybyli do doliny Strathmore był bardzo zaskoczony. Oto pojawił się w progu jego domu starszy mężczyzna z chorą córką, który twierdził, że jest bliskim przyjacielem Gordona Shaw’a i że potrzebuje jego pomocy. Ze zgrozą przyjął wiadomość, że Shaw senior nie żyje. Patrick zaprosił nieznajomych do zamku i zaoferował gościnę. Bardzo chciał dowiedzieć się kim jest ten tajemniczy człowiek i w jaki sposób poznał jego ojca, z którym on, jego własny syn nie miał dużego kontaktu. Tak właściwie to w ogóle go nie znał. Gordon całymi dniami zajmował się zarządzaniem wioski należącej do nich, inspekcją pól i sprawami klanu. Nie interesował się ani żoną ani jedynym synem. Patrick pamiętał go jako surowego i bardzo wymagającego człowieka. Przez lata winił siebie, za to, że ojciec był taki oziębły. Myślał, że nie zasługuje na jego miłość. Shaw junior z pasją czytał książki, uczył się jeździć konno i marzył o tym aby kiedyś zostać lekarzem. Wbrew woli ojca zamiast ekonomii wybrał studia medyczne. Jego edukację przerwała nagła śmierć seniora klanu. Rad nie rad, musiał wrócić do doliny Strathmore i zająć miejsce ojca. Na dokończenie studiów nie miał już ani czasu ani energii. Z pasją poświęcił się zarządzaniu majątkiem.
Długie wieczorne godziny Patrick spędzał w bibliotece razem z Max’em, gdzie przy szklaneczce whisky prowadzili interesujące konwersacje. Shaw’a juniora interesowało najbardziej to, jak Amerykanin mógł zostać najlepszym przyjacielem szkockiego lorda. Max opowiedział mu tkliwą historię jak to podczas jednego polowań uratował życie Gordonowi. Patrick przypomniał sobie jak piętnaście lat temu ojciec został postrzelony rzekomo przypadkowo przez jednego z myśliwych. Jego koń poniósł i z rannym, nieprzytomnym człowiekiem przegalopował przez cały las i wylądował z rzece. Wtedy to tajemniczy człowiek wyłowił go z wody i wezwał pomoc. Gdyby nie jego pomoc, dwudziestoletni wtedy Patrick zostałby lordem szybciej niż myślał.
Max bardzo sobie cenił rozmowy z młodym Shaw’em. Naturalnie pominął kilka szczegółów w swojej opowieści o tym jak poznał jego ojca i jak został jego przyjacielem. Nikt o ich znajomości wiedzieć nie mógł, gdyż Keenan ukrywał się przed FBI. Jedyna osoba, która znała całą prawdę o nim zabrał tajemnicę do grobu. Max szukając pomocy i schronienia dla córki po raz kolejny trafił do Szkocji i pod przybranym nazwiskiem do zamku Shaw’ów. Temperance- Sara z dnia na dzień była coraz silniejsza. Nie wiadomo co wracało jej siły. Czy świeże, wiejskie powietrze czy poczucie bezpieczeństwa. W każdym razie zdrowiała i to liczyło się najbardziej.

-Zatańczymy?- zapytał Patrick Sarę, gdy kolacja dobiegała końca i przyszedł czas na tańce. Jako gospodarz miał je rozpocząć tańcem ze swoją towarzyszką.
-Oczywiście.- zgodziła się i podała mu rękę. Lord poprowadził ją na parkiet i po chwili oboje wirowali w takt granego przez orkiestrę walca.
-Czy już wspominałem, że wyglądasz przepięknie?- powiedział obracając ją i po chwili przyciągając do siebie. Sara całą sobą przywarła do jego twardego jak stal ciała.
-Dziś jeszcze chyba tego nie słyszałam.- odpowiedziała uśmiechając się.
-W takim razie muszę naprawić te karygodne niedociągnięcie.- po raz kolejny ją obrócił lecz zamiast do siebie przyciągnąć puścił jej dłoń i ukląkł na jedno kolano. Sara spojrzała na niego nieco zaskoczona i zmieszana.- Pani…- zaczął z poważną miną jednak w jego zielonych oczach czaiły się wesołe iskierki.- Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek widziałem. Racz przyjąć mą służbę i me…- tu przerwał na chwilę i dodał już szeptem.- …serce.
-Wstań.- podeszła do niego i z zażenowaniem rozejrzała się po sali. Wszyscy goście przyglądali im się z zainteresowaniem, a nieco starsi i pobłażliwymi uśmiechami na twarzy.- Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji.
-Już, pani.- spełnił posłusznie jej wolę.- Pozwól, że odprowadzę cię do kanapy. Nie wróciłaś jeszcze do pełni sił nie możesz się przemęczać.
Z ulgą przyjęła jego ramię i pośpiesznie się oddalili. Sara z zadowoleniem zarejestrowała fakt, że Patrick zaprowadził ją na taras. Oboje umknęli zaciekawionym spojrzeniom gości.
-D'ye ken, hen?*- zapytała szczupła brunetka o niezwykłej urodzie i ostrych rysach twarzy, stojącej tuż obok kobiety.
-Nie, lady Margot.- odpowiedziała tamta, przyglądając się oddalającej się parze z taką samą ciekawością, co jej towarzyszka.
-Ma takie pospolite rysy twarzy. No i ta figura…- prychnęła z niesmakiem lady Margot Dieckhoff.- Gdzie ten Patrick ma oczy? Przecież wokół jest tyle pięknych kobiet, które z radością by przyjęły jego oświadczyny.
-Myśli pani o sobie, lady?- zapytała z nieco zaintrygowanym wyrazem twarzy jej rozmówczyni.
-Na pewno nie o tobie.- Margot spojrzała na nią pogardliwie i odeszła zostawiając osłupiałą kobietę.

*z gaelickiego: „Czy znasz tę kobietę?”

KRÓLICZKI ZBIGNIEWA (nie mamy piwa, ale za to mamy kawę z Biedronki i wino ;D)

Rokitka

Milusia scenka. Zręcznie wykorzystałaś fakt, iż nie wiemy, co robił Max przez te wszystkie lata... Nie sądzę, by toższamość Temperance długo udało się ukryć. Jast w końcu na okładce każdej swojej książki... Gdy zaś w życiorysie tajemniczej Sary grzebie zazdrosna kobieta, to z pewnością ma motywację by, dajmy na to, ściągnąć do Szkocji np. jej byłych kochanków... Tak sobie myślę...
Jestem jednak pewna, że Ty doskonale wiesz, co będzie dalej... ;DDD

_LG_

ooooo... jak dobrze, że tu zajrzałam! Szczerze mówiąc nie mogłam się juz dłużej postrzymać. Przepraszam, że nie zaufałam waszj (jak zwykle niezawodnej) umiejętności wyjścia cało z KAŻDEJ(!) opresji. Tak więc: Rokitko i Marlen: Przepraszam!!!

ewcia9494

Zważywszy na okoliczności muszę powedzieć jedno: WYBACZAMY ;) I naturalnie zapraszamy do czytania kolejnych części ;)

Rokitka

tej, Laski, fajne to, nawet powiem więcej: fajowe.
tylko gnębi jedno zasadnicze, poważne, nurtujace etc. pytanie: co dalej?
:DDD

piegza

nie wiem dlaczego nadzieja taka tyci bo podoba się jak zawsze :D troszkę inny nastrój zapanował w opowiadaniu i troszke się pokomplikowało ale to dobrze bo to znaczy że bedzię jeszcze dużo części żeby to rozplątać :D a i ta Anie strasznie mnie wkurza...buu mam nadzieje że szybko ją zdezaskują i już jej więcej nie będzie

Rokitka

Na początku trochę zgłuppiałam, kiedy przeczytał imię Sara, no ale na szczęście wszystko się wyjaśniło. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu.