no więc. każdy wie o co chodzi. zamieszczamy opwiadania o wspólnej, jakże malowniczej przyszłości/przeszłości B&B . ;)
pamiętacie tą scene jak jeden z nich idzie "do łazienki" i nie wraca? TO dotąd będzie jak z filmu :P
V.
Na szczęście Brenn w porę wyczuła jego zamiary i uderzyła go gałęzią w głowę. Jęknął i padł jak długi.
-Bones.-powiedział z uznaniem-Masz refleks.
-Tak. Co mu jest? Żyje?
-Tak. Zemdlał. musimy go doprowadzić do miasteczka. Tam coś wymyślimy..
Po godzinie byli już w miasteczku. Wykończeni padli na ziemię.
-Czy on ci kogoś nie przypomina?-spytała po chwili przyglądając się oprawcy.
-Wygląda jak... jest bardzo podobny do facta z kościoła.
-Podobny? To chyba bliźniacy.
-A jeśli to on?-spytała-Nie to niemożliwe-dodała po chwili.
-A może jednak? Sprawdźmy to-poszli na stację benzynową, gdzie przywitał ich uśmiechnięty mężczyzna. Po plakietce zauważyli że nazywa się Colin. Więc to nie on-pomyśleli.
-Czy jest tu gdzies posterunek policji?-spytał z nadzieją. Colin pokręcił głową.-Może chociaż sprawny telefon?
-Nie. Jesteśmy poza zasięgem. Dlaczego pan pyta?
-Tak sobie.-Booth zauważył że przygląda się przykutemu do bramy mężczyźnie.
-Co wy mu zrobiliście?-spytał ze złością-Natychmiast wypuśćcie mojego brata. Nic nie zrobił.
-Jeśli jest niewinny to nic mu nie zrobimy.
-Jak chcesz to sprawdzić?-powiedziała Brenn-Nie mamy...
-Znajdę sposób-odparł.-Więc to twój brat?-spytał a ten kiwnął głową.-mieszkacie tu sami? Nie spotkalismy jeszcze żywej duszy w Ambrose.
-Tutejsi nie lubią obcych.-w jego głosie słychać było gorycz. Jego zachowanie zmieniło się radykalnie gdy zaczęli mówić o bracie. Był niespokojny, przestępował z nogi na nogę.
-Czyli mieszka tutaj ktoś oprócz was?-spytała podejrzliwie. Czuła że zataja pewne fakty.
-Tak. Można to tak nazwać.-odparł wymijająco.
-Ok. Zostawimy go tutaj.
Booth i Brenn zdenerwowani rozmową zmierzającą do nikad udali się do obozowiska. Chcieli jak najszybciej się stamtad wydostać. Gdy wreszcie dotarli do namiotu Brenn położyła się marząc o śnie. Wszystko tego dnia było dziwne-pomyślała zamykając oczy. Najpierw krzyk, potem drugi, trzeci. Ale kto krzyczał?-zastanawiała się-Puste miasteczko, jedynymi mieszkańcami są dwaj bracia, którzy nie mieli zamiaru pomóc jej w rozwikłaniu tej zagadki.
-O czym myślisz?-spytał po chwili kładąc się obok.
-Co?-powiedziała nie otwierając oczu.
-Zastanawiasz sie o co w tym wszystkim chodzi?
-Tak. I nie mogę dojść do żadnego wniosku-zmarszczyła brwi.-Skąd wiedziałeś że nie śpię?
-BO strasznie chrapiesz-powiedział.
-Nieprawda!-zaprzeczyła otwierając oczy. Pochylał się nad nią. Pocałował ją lekko a ona po chwili zdjęła mu bluzę. Byli już prawie nadzy gdy usłyszeli znajome głosy zbliżające się do namiotu...
o co w tym wszystkim chodzi? mam nadzieje ze normalnie wroca do miasta i bedzie ok. ciekawe kto krzyczal? czekam na cdk!
"heehe... nie podoba mi sie ta perspektywa :P I ten striptiz ;P hehe
jooo... zakręciłam że nie wiem..
:P ciąg dalszy mej opowieści :P
VI.
-Co oni tu robią?-spytała wciągając spodnie.
-Nie mam pojęcia-powiedział ubierając się pośpiesznie. Zdązyli się już ubrać i jak oparzeni wyskoczyli z namiotu.
-Co wy tu robicie?-spytała Brenn widząc Ange.
-Martwiliśmy się o was. Nie ma was od kiku dni-powiedział JAck.
-Przecież nie było nas tylko 3 dni. To wcale nie tak dużo-powiedział Booth
-Nie. Ale wy jesteście pracocholikami i myśleliśmy że ktoś was porwał.
-Jak nas znaleźliście?-spytała Brenn
-namierzyliśmy samochód.
-Co tu robicie?-spytała podejrzliwie Ange.
-Nic.
-I z tego powodu nie wracacie?
Opowiedzieli im całą historię, o krzykach, pustym miasteczku, bliźniakach
-Wow-powiedział Hodgins a Ange się skrzywiła.-Muszę je zobaczyć.
-Co? Nie mam zamiaru tam wracać-powiedziała Brenn.
-Proszę-powiedział Jack.
-No dobrze, ale tylko na chwile.-i ruszyli w drogę. Gdy doszli na miejsce Hodgins pisnął z zachwytu a Ange przeszły ciarki.
-Ale tu strasznie-powiedziała-Gdzie są ludzie?
-Nie ma. I w tym problem. zadnych samochodów, telefonów i ludzi. Są tylko dwaj bracia.
-Matko...-szepnęła artystka. -I dlatego nie wracaliście?
-Pasek się zerwał a tu takiego nie mają. Moze już dowieźli pójdę zapytać.
-Jasne.-ruszyli za nim.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry-powiedział Colin uśmiechnięty.-Mam pasek. Tylko nie wiedziałem czy wrócicie więc zostawiłem go w domu.
-Szkoda.
-Możemy po niego pójść. To niedaleko, za wzgórzem-wskazał ręką.
-CO wy na to?-spytała Ange
-JAsne. Ja chce już wracać-powiedziała Bones myśląc o wszystkich dogodnościach które były w mieście.
Po 10 minutach stali przed dwupiętrowym domem. Był zaniedbany i na pierwszy rzut oka wyglądał na opuszczony. Colin poszedł po pasek, a Jack skorzystać z toalety. Czekali dobre 15 minut a żaden z mężczyzn nie pojawiał się. Zaniepokojeni weszli do środka.
Tymczasem Hodgins w drodze do łazienki zajrzał ciekawy do jednego z pokojów. NA półkach stały ogromne słoje z nieokreśloną mazią, podchodząc bliżej zauważył że to narządy wewnętrzne. W kącie stała kozetka, tuż obok niej narzędzia, począwszy od skalpela po piłę. Poczuł ochydny odór krwi. Odwrócił się i zobaczył brodatego mężczyznę, nieumytego i nieuczesanego. W prawym ręku trzymał olbrzymie nożyce a w lewej dłoni nóż. Jack rzucił się do ucieczki. Brodacz podstawił mu nogę i ten runął na ziemię. Mężczyzna bez zastanowienia i jakichkolwiek skrupułów wbił mu nóż w udo. Młody laborant skrzywił się z bólu. Próbował krzyknąć, ale ten zatkał mu usta chusteczką nasączoną chloroformem. Hodgins stracił przytomność i wiele krwi. Po chwili także życie.
:) czekam na komentarze :P
WoW!!!Super opowiadanko i jeszcze śmierc Hodginsa :O.Zniewalające...:)))
Czekam z niecierpliwością na następne części:)
Pozdrawiam
eeeh ;) jak wam sie podoba? myśle ze nastepne czesci będą już neidługo.. jedna nawet zaraz;) bo niestety nie bede miała neta chyba przez miesiąc więc wiecie.. ;)
VII.
Weszli do ogromnego holu rozglądając się za przyjacielem. Zobaczyli cień na schodach i odetchnęli z ulgą. Myśleli że to Jack, jednak bardzo się pomylili.
Ujrzeli Colina z paskiem w dłoni.
-proszę-powiedział wręczając go Boothowi.
-Dzięki.
-Gdzie wasz przyjaciel?-spytał po chwili
-W toalecie.
-Jeszcze?-powiedział. Wszedł do góry i wrócił po chwili Cały zakrwawiony z nożem w ręku.
Brenn i Booth rzucili sie do ucieczki. Ange zdruzgotana podążyła za nimi.
Biegli przez las do obozowiska. ANge zachaczyła o wystający korzeń i przewróciła się. Booth, gdy tylko to zauważyl chciał się po nią cofnąć ale olbrzymia ręka Colina odcięła jej głowę. Breen z obrzydzeniem patrzyła na śmierć przyjaciółki. Z każdą chwilą wydawało jej się że to już po nich, że się nie uratują.
W końcu dotarli do polany. Wsiedli do samochodu i po chwili już byli w drodze. Brenn zaczęła płakać, dopiero teraz dotarło do nich co tak naprawdę się stało. Ange i Hodgins zostali brutalnie zamordowani. Zobaczyli światła w tylnim lusterku. Od razu poznali samochód Colina. Booth przyśpieszył, ale morderca nie dawał za wygraną. Oboje mieli równe szanse, a Waszyngton wydawał się być oddalony tysiące kilometrów od miejsca w którym się właśnie znajdowali.
Po 20 minutach minęli znak informujący o odległości do Waszyngtonu. Zostało im tylko 10 kilometrów do celu, czyli przy tej prędkości niedługo będą w domu. JEdnak Colin nie zwalniał, nawet gdy znaleźli się w mieście, nie zawrócił. Booth zamiast do domu pojechał pod siedzibę FBI. Przez komórkę wezwał posiłki.
Zatrzymali się przed budynkiem. Nie chcieli wysiadać z samochodu, wiedzieli że skończyłoby się to śmiercią. pomoc nie nadchodziła. Wydawało im się że mijają godziny od wezwania pomocy, ale trwało to kilka sekund. O kilka sekund za późno. Młodzi agenci FBI zobaczyli przed budynkiem poobijany samochód. W środku dwie ofiary. Dr Brennan i Agent Booth byli mocno pobici. Stawiali się oprawcy i to uratowało im życie. Młody agent wezwał karetkę, która przyjechała chwilę później. Przewieziono ich do szpitala, gdzie miało okazać się co dalej.
bardzo fajne opowiadanie.
a historia bardzo przypomina mi 'teksańską masakrę piłą mechaniczną' xD
;) masz racje :) super opko ;P mam nadzieje że 2 część zamiescisz tutaj i nie bede musiała tego szukać ;P eheh
;)
taak? hmm.. no nie wiem ;P
to dom woskowych ciał.. żeby nie było nie miałam zamiaru papugować ale ostatnio oglądałam i jakoś tak wyszło ;P ale końcówka jest inna ;P
eeh ;P już w ostatniej części niebardzo przypominała wyżej nadmieniony film ;P czyż nie? eeeh ;) zmijex czekam na twoje opko ;]
VIII.
"Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu. W trzymaniu się z dziewczyną za ręce najpiękniejsze jest to, że po chwili zapominasz, która ręka jest Twoja. Zapominasz, że są dwie, nie jedna."
— Jonathan Carroll
Po wielu godzinach badań, musieli zostac 3 dni na obserwacji. Byli wykończeni i ledwo żywi. Brenn zamykajac oczy widziała śmierć przyjaciół, nie mogła tego znieść.
Po tygodniu wrócili do pracy. Opowiedzieli FBI co się stało. Agenci pojechali szukac ciał. Znaleźli Ange w lesie, Hodgins dalej tkwił w mieszkaniu Colina. A raczej to co z niego zostało... Został wypatroszony. Jego śledziona, nerki, wątroba, jelita, płuca, serce zostało włożone do sloika i odłozone na półkę niczym trofeo z polowania.
Kilka dni zajęło im załatwianie pogrzebu. Wszyscy przyjaciele pomogli im w przygotowaniu tej skromnej uroczystości.
Po kilku miesiącach przestali opłakiwać przyjaciół. Wiedzieli że Jack i Ange nie chcieliby pogrążać wszystkich w żałobie. Znowu pracowali, rozwiązywali trudne zagadki.
-Hej Bones-zagaił wchodząc do gabinetu.-CO robisz w pracy?
-Pracuję-powiedziała bez zastanowienia.
-Nie zbywaj mnie-powiedział rozsiadając się na sofie. Jest piątek, dochodzi 7 a ty wciąż w pracy?
-Mhm.
-Zabieram cię na kolacje-powiedział z uśmiechem. Po tych wszystkich wydarzeniach próbował ją pocieszyć. Zabierał na kolacje, do kina. Zawsze niechętnie się zgadzała, ale mimo wszystko bawiła sie dobrze-Proszęę.
-Nie mogę.
-Jeść? No chodź-podszedł do biurka. Uklękł na przeciwko, znad biurka wystawała tylko głowa agenta i ramiona. Nie mogła się oderwać od jego czekoladowych oczu, brązowych włosów, pięknego uśmiechu. Wiedział że to na nią podziała, że nie będzie mogła skupić się na pracy. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, wiedział że zaraz ulegnie.
-No dobrze.
-Wiedziałem że się zgodzisz-powiedział gdy wychodzili.
Zabrał ją do Royal dinner. Zjedli kolację i pojechali do niej. Odprowadził ją na górę by się upewnić że jest bezpieczna. Tylko dzięki temu nie martwił się, i to powstrzymywało go od dzwonienia co pół godziny.
-Tempe?-zaczął-Masz jakieś plany na jutro?
-Nie. Chciałam dokończyć książkę...
-FBI organizuje ognisko za miastem. Uprzedzę twoje pytanie, nie to nie jest w lesie. Na polanie, nic się nie stanie.
-Hmm.. jasne. Może być miło-powiedziala całując go w policzek na dobranoc-Zostaniesz?
-Coś się stało?
-Nie poprostu... Nie moge spać z myślą że jestem sama... I że ty jestes tak daleko...-przytulił ją
-JAsne. Zostanę.
Położyli sie do łóżka. Zasnęli przytuleni. Spali tak jak przez ostatnich kilka nocy.
Obudził ją z samego rana, przynosząc śniadanie do łóżka.
-Mmm.-powiedziała spoglądając na naleśniki-Rozpieszczasz mnie.
-No coś ty.-uśmiechnął się-Ktoś musi więc czemu nie ja?
-Dziękuję. JEsteś kochany-pocałowała go w policzek.
-Nie ma za co-gdy zjedli wyniósł naczynia. Gdy wrócił zobaczył że jeszcze nie wstała-A ty co? Chcesz przespać cały dzień?
-Mhm. Nigdzie się nie ruszę.-powiedziała z przekonaniem
-Jak chcesz. TO ja nie odstąpię cię na krok-i wskoczył pod kołdrę.-Co ty na to?
-A co z ogniskiem?
-Może poczekać.-położył się na boku. Teraz mógł patrzeć na nią bez przerwy.-Zawsze możemy dojechać później.
-Czemu mnie zaprosiłeś? Co z Mellisą?-spytała a on skrzywił się na myśl o byłej dziewczynie. Była piękna to prawda, ale to wszystko.
-Nie spotykamy się już.
-Dlaczego?
-Uważała że za dużo czasu spędzam w pracy i z Toba.
-to przeze mnie?-powiedziała zasmucona
-Nie. Była płytka i myślała ze cały wolny czas poświęce jej. Przecież są ważniejsze sprawy od niej, np. Ty-uśmiechnął się. A zaprosiłem Ciebie bo..
Czemu cię to ciekawi?
-Bo na ogniska zabiera się żony albo dziewczyny nie przyjaciół.
-Po pierwsze zabiera się bliską osobę. Po drugie ty jesteś mi najbliższa.
-NAwzajem-zamknęła oczy i zaczęła marzyć. Myślała o... o czym? Tak właściwie to próbowała odgonić myśli od Seeley'ego. Zastanawiała się nad tym wszystkim. O tym ile razem przeszli i ile dla siebie znaczą.
-O czym myślisz?-spytał po chwili.
-O Tobie-powiedziała nie wyrywając się z marzeń. Dopiero po chwili usłyszała własne słowa-To znaczy o niczym.
-Dla ciebie jestem nikim?-powiedział robiąc smutną minę
-Oj przestań. Przecież wiesz że jest zupełnie na odwrót.
-Tak? Czyli kim jestem?-otworzyła oczy i uszczypnęła go w bok.
-Przestań sie ze mnie naigrywać.
-Już przestaję.
-Jestes moim najlepszym przyjacielem.-nachyliła sie nad nim
-Najlepszym?-uśmiechnął się i usiadł.
-Mhm. -uśmiechnął się. zadzwoniła jej komórka która leżała po przeciwnej stronie łóżka. Siegnęła po nią nie wstając. Prawie spadła z łóżka ale Booth złapał ją w ostatniej chwili. Usiadła na jego udach okrakiem.
-Dr. Brennan. Jasne-podała mu telefon
-Booth-powiedział-jasne. DObrze. Do widzenia.-rozłączył się. Brenn chciała zejść ale przytrzymał ją.
-Co chciał Cullen?-spytała widząc jak patrzy na jej nogi. Miala na sobie tylko jedwabną czarną koszulkę i jedwabne szorty.
-Nic-powiedział nie odrywając oczu od jej nóg.
-Booth!-powiedziala-Przestań patrzeć na moje nogi i odpowiedz mi.
-Mhm.-spojrzał jej w oczy-Ale to nie moja wina że są takie zgrabne-przesunął dłońmi wzdłuż jej uda.
-Booth-powiedziała tylko. Pocałował ją. Całowali się coraz namiętniej, on wodził smukłymi palcami po jej plecach, nogach, tyłku. Przeczesywała jego włosy gdy całował jej szyję. Położył ją na plecach. Zdjęła mu koszulkę, on nie pozostawał jej dłużny. W końcu położyli się obok siebie wyczerpani namiętnym seksem.
;) mam nadzieje że się spodoba ;P
POdoba podoba przeczytałam normalnie z zaparty tchem a kiedy cd? mam nadziej że dzisiaj :)
Ix.
-Co z tym ogniskiem?-spytał po chwili.
-Nie wiem. Możemy jechac.-odparła
-Nie musimy tego robić jeśli nie chcesz-wpatrywał się w sufit.
-Chcę.-spojrzała na zegarek-Jest 15. Mamy godzinę. Ubieraj się jeśli chcesz zdążyć-wstała i naga poszła do łazienki. Wróciła po chwili ubrana w jeansy i sportową bluze.
Dojechali nieco spóźnieni ale nikt nie mial im tego za złe. Wzięli piwo i usiedli na kocu przy ognisku.
-i jak?-spytał szeptem.
-Miło-odszepnęła mu na ucho.
Po kilku minutach, gdy Booth poszedł porozmawiać z kolegą dosiadł się do niej jakiś młody agent. Chwilę rozmawiali. Booth zauważył młodego podrywacza kręcącego się obok Bones i ruszył w ich stronę.
-Hej Justin.-zagaił-Co tu robisz?
-Rozmawiam sobie z twoją znajomą. Przeszkadza Ci to?
-Nie-usiadł obok Brenn.
-Napijesz się czegoś?-spytał justin
-nie dzięki. -powiedziała
-Coś ty taka spięta?
-A ty cos taki nachalny? Znajdź sobie kogoś i spieprzaj.-powiedział Booth.
-Myślałem że już znalazłem.-odparł znacząco.
-Coś ty powiedział?
-Powtórzyć ci? Nie dosłyszałeś?-nie zdążył dokończyć zdania. Booth uderzył go pięścią w szczęke.
-Tylko na tyle Cię stać?-powiedział młody agent. Po chwili oberwał kolejny raz.
-Booth przestań, proszę-dodała.
-Ja...-przerwał.-Masz rację.-spojrzał na młodego agenta, który masował nos. Wyglądało to na złamanie, Booth poradził mu tylko zeby udał się do lekarza i odjechali.
Następnego dnia wezwał go cullen.
-Dzień dobry szefie.-przywitał się agent.
-Usiądź-wskazał krzesło. Rozpiął guzik marynarki i usiadł na przeciwko podwładnego-Zostajesz zawieszony.
-Co?
-Za pobicie Justina. W coś ty sie wpakował Booth?
-Obraził Brennan.
-A ty zachowałeś się jak zakochany nastolatek?
-Nie nastolatek. Pan postąpiłby tak samo.
-Tak. Masz rację. Ale muszę cie zawiesić na 2 dni.-pokiwał głową
-Rozumiem.
-To nie wszystko-powiedział gdy Seeley chciał wstać.
-Nie?
-Nie. Mamy podejrzanych w sprawie zabójstwa Angeli Montenegro i Jacka Hodginsa.
-Tak?-spytał z niedowierzeniem.
-Tak. Chcielibyśmy żebyś ich zidentyfikował. Pasują do portretu pamięciowego ale musimy mieć pewność.
-Rozumiem.
-Mógłbyś teraz?
-DObrze-odparł zamyślony agent.
Każdego dnia wracał myślami do tamtego feralnego dnia. Gdyby nie byli tak ciekawi i dociekliwi nic by się nie stało. Gdyby jej nie zaprosil. Gdyby oni nie przyjechali... Wiedział że to nie jego wina, że to tylko splot wydarzeń. Że nie powinien się obwiniać.
Doszedł do sali przesłuchań. Colin i jego brat siedzieli przy stole, przy którym Booth nie raz wysłuchiwał tłumaczeń winnych, przy którym siedziało tylu drani. Miał ochotę wejść tam i ich pozabijać gołymi rękoma. Nie zrobił tego. Powiedział agentowi FBI że to oni. Że ich rozpoznał. I wrócił do swojego zycia, do Brennan, do szarej rzeczywistości.
The end
hej. skończyłam już. Musiałam to zmienić. W palnie było jeszcze kilka częsci ale tak namieszałam że wtszedł z tego krwawy horror ;P
o moj boze. sex horror zawieszenie bootha duzo tu sie dzieje. jak moglas ismiercic angele i jacka. fajne opko ale nie rob nic naszym bohaterom.
tak to jest jak sie nie przeczyta komentarza po opkiem i koejnych komentarzy. szkoda ze to koniec. czekam na nowego fika
hhe :P
znowu zwątpiłam w moją.. hmmm twórczość. ostatnio nikt się nie udziela!! sporadycznie.. ines, izalys, nn, zweifn i ty nioniu. napisałam ale nie wiem czy dodam...;/
zrobię tak. dodam opko, ale jeśli nikt nie będzie tego czytał i komentował to przestanę. Taki strajk mamy z ines ;P hehe :P
_____________________________________________
Pozdrawiam.
Zakrencona uwierz w siebie. Masz stałych czytelników, którzy czytają Twoje opowiadanie.
Dodaj kolejne opowiadanie:)
i za to cię ubóstwiam wierny czytelniku! :P
"Jesteś promykiem słońca w pochmurny dzień."
dr.House :P
Wierzę w siebie i pisać nie przestanę. Przestanę tylko dodawać to na forum. Bo albo tego nikt nie czyta, albo to się nikomu nie podoba .!
I.
-Nie rozumiem-powiedział. Siedział właśnie w gabinecie szefa na jednym z tych niewiarygodnie niewygodnych krzeseł-Mógłby pan powtórzyć?
-Przykro Mi.-powiedział-To rozkaz z góry. Jedziesz na misję.
-Na jak długo?-spytał agent poprawiając cienki krawat.
-Na mniej więcej rok.
-ALe mniej czy więcej?
-Nie wiem. To wszystko zależy od was. Od spraw, jak się potoczą.
-Kiedy wyjazd?
-Jutro wieczorem. To pilne. Przepraszam że dopiero tak późno ale to niczego nie zmienia.
-Rozumiem-powiedział. Musiał zostawić pracę, syna, przyjaciół. Nie wiadomo kiedy wróci. I czy wróci. Spojrzał na zegarek, było już późno więc pojechał do domu.
Wchodząc poluźnił krawat. Minął gabinet Brennan jednak po chwili się cofnął. Zapukał lekko i wszedł do środka. Siedziała przy biurku nad stertą niewypełnionych raportów.
-Hej Booth. Mamy sprawę?-spytała z uśmiechem. Po chwili zauważyła że coś zmieniło się w jego zachowaniu-Coś się stało?
-Nie. Przyszedłem się pożegnać.Jadę na misję. Rozkaz z góry.-pokiwała głową ze zrozumieniem
-Na jak długo?-spytała.
-Na rok-powiedział smutno-Albo dłużej.
-Kiedy jedziesz?-spytała
-Dzisiaj wieczorem. Jadę do domu się spakować i pożegnać z Parkerem. Wpadnę wieczorem się pożegnać.-uśmiechnął się i wyszedł.
-Jasne-powiedziała.
Zrobiła kolację i czekała na Bootha. Zjedli rozmawiając o pracy. Wiedział że nie należy tego przeciągać, że musi się pożegnać. Wstał i podszedł do niej.
-Muszę lecieć-powiedział cicho-ZA godzinę wyruszamy. Dziękuję za kolację.
-Nie ma za co-powiedziała. przytulili się mocno.
-Do zobaczenia-powiedział całując ją w policzek. Wreszcie puścił ją i otworzył drzwi. Wychodząc obrócił się i zobaczył łzę na jej policzku.
Wiedział wszystko o kobiecych łzach. Zdawał sobie sprawę, że istnieją łzy spokojne i urocze, spływające po kobiecych policzkach jak małe płynne diamenty i sprawiające, że mężczyzna jest w stanie jedynie błagać. Zdarzają się też gorące łzy złości tryskające z kobiecych oczu jak ogień, a wtedy mądry mężczyzna powinien uciekać gdzie pieprz rośnie i schować się w mysiej dziurze.
Są również takie, które długo leżą ukryte na dnie serca, a kiedy już zdołają zerwać wszelkie tamy i uwolnić się, zamieniają się w potop bólu, któremu nie jest w stanie ulżyć żaden mężczyzna.
II.
2 lata później.
Nie rozmawiali ze sobą przez dwa lata. Nie widzieli się od dawna, ale oboje co noc zasypiali z myślą o sobie.
Była ucieleśnieniem jego marzeń. Dzięki niej stał się tym, kim jest, a trzymanie jej w ramionach wydawało mu się bardziej naturalne niż bicie serca.
Dowiedziala się o jego przyjeździe. Nie przypuszczala że ta wiadomość wywrze na niej takie wrażenie. Chodziła nerwowo wiedząc że już dzisiaj się spotkają. Nie zmieniła się od tamtego czasu, była tą samą osobą co wtedy.
-Hej-powiedziała Ange wchodząc do gabinetu.-Słyszalaś? Booth wraca.
-Tak wiem.-uśmiechnęła się-Jak ten czas szybko zleciał.
-No nie wiem. Przez tyle czasu usychałaś z tęsknoty za ukochanym..
-Ange! za przyjacielem.-powiedziała.-Wreszcie nie będe musiała pracować z Prestonem. Nie żeby był złym agentem ale jest przeciwienstwem Bootha.
-Zobacz kto idzie, to ja zmykam.-powiedziała z uśmiechem
-Do zobaczenia.
-Pa!-krzyknęła na odchodnym mijając przystojnego mężczyznę z bukietem róż w ręku.
-Cześć kochanie-pocałował ją na powitanie.-To dla Ciebie najdroższa.
-Dziękuję-wstawiła kwiaty do wody.-Jak w pracy?
-Jak zwykle. Zawód prawnika nie jest tak ciekawy jak antropologia.-uśmiechnęła się-Masz czas na lunch?
-Jasne. Tylko wezmę torebkę-powiedziała.
Weszli do przestronnej knajpki. Gdy poznała Troy'a zmienili lokal. Był bliżej jego kancelarii, gdzie był wspólnikiem. Przywołali kelnera. Oboje zamówili sałatkę i sok.
-To co z dzisiejszą kolacją?-spytał
-Słucham?-spytała zdziwiona.
-Kolacja u moich rodziców. Nie mów ze zapomniałaś.
-Nie zapomniałam, tylko wyleciało mi z głowy.
-Mam nadzieję. Wiesz ze mama Cie uwielbia.
-Ja ją tez, Jest cudowna. Ale nie mogę.
-Dlaczego?-spytał popijając sok.
-Mam ważne spotkanie.
-Z kim? Wieczorem? Tempe, daj spokój.
-Wraca mój przyjaciel z misji. Nie widzieliśmy się od dwóch lat.
-I to jest ważniejsze od moich rodziców?-spytał z wyrzutem.
-Jak możesz? To nie jest byle jaki przyjaciel. TO mój najlepszy przyjaciel, najbliższa mi osoba.
-Rozumiem.
-Nie rozumiesz-wstała-Jest ważniejszy od twoich rodziców bo.. to poprostu Booth.-powiedziała i wyszła.
Błądziła po mieście od kilku minut. Spojrzała na zegarek-była dopiero 5. do spotkania zostało jej dużo czasu. Usiadła na ławce z kubkiem kawy. Jej spokój zmącił telefon. Spojrzała na wyświetlacz-sms od nieznanego numeru. Otworzyła wiadomość. Kubek wypadł jej z ręki, kawa wylała się na chodnik.
III.
"Hej Bones. Przyjadę o 7. Bądź w domu. Booth"-tak wyglądał sms, którego dostała przed chwilą.
Wsiadła do samochodu i pojechała do domu. Przygotowała kolację, makaron z serem. Wzięła prysznic , ubrała jensy i zieloną bluzkę. Usiadła na kanapie i czekała.
O 18.30 usłyszała pukanie do drzwi. Wstała niepewnie i otworzyła drzwi. jej oczom ukazał się Booth. Na pierwszy rzut oka zmęczony, ale gdy tylko ją zobaczył wziął ją w ramiona.
-Booth-szepnęła cicho.
-Bones-na dźwięk starego przezwiska uścisnęła go mocno.
-Nic ci nie jest. Tak sie bałam.
-Ja też.
-Myślałam że...
Stali tak przytuleni kilka minut. W końcu oderwali się do siebie i usiedli przy kolacji.
-Tak się stęskniłem-powiedział gdy usiedli na kanapie.
-Ja też-usłyszała pukanie do drzwi.
-To jakaś większa imprezka?-spytał z uśmiechem
-Nie sądze-otworzyła drzwi.
Słyszał strzepki rozmowy.
-Jak możesz?-powiedziała-Sprawdzasz mnie?
-Chyba mam prawo wiedzieć kim jest ten mężczyzna, że zostawiasz mnie na lodzie.
-Słucham? Proszę wejdź i zobacz.
-Dzień dobry-powiedział podając rękę Boothowi
-Hej-odparł agent popijając wino.
-Jestem Troy Creak. Ty zapewne jesteś tym gościem który zepsuł nam wieczór.
-Zepsuł?-powiedział Booth niepewnie spoglądając na Brenn.
-Troy dlaczego go w to mieszasz. To są sprawy między mną a tobą.
-Nie. Chciałbym wiedzieć jaki palant zepsuł mi wieczór w którym chciałem powiedzieć rodzicom o naszym slubie.
-Ślubie?-spytał booth-chyba jestem niepotrzebny-przytulił bren-spotkamy się rano.
-jasne. -powiedziała patrząc jak booth wychodzi.
-Jak mogłeś? Jeszcze ten wyskok ze ślubem. Chciałam mu sama powiedzieć.
i ... zaraz napiszę zeby wszystko było jasne.
To koniec. Opko skończone w tym momencie. Jest heppy end? A straszne zakończenie? Nie chciałam kontynuować bo z moim humorem Booth wpadłby pod samochód a Brenn z rozpaczy podciełaby sobie żyły. Albo terroryści wysadzili pół waszyngtonu zabijająć wszystkich łącznie z camille! i sweetsem.
zakrencona mowisz strajk??
hm, juz mi sie za niego oberwalo:(
opka super:) 3 czesc slodka, ale koncowka...
wiesz nadal twierdze chce happy end, bo owy narzeczony jest beee, prawdziwy poszedl:(
jestem przeziębiona, "z nosa mi cieknie" na dworze pada deszcz od 2 dni. jedynym plusem jest to że wieczorem gra mój kochany serial. To wszystko!
Nie ma szans na owe zakończenie heppy. nie mam humoru, nikt nie komentuje moich opek :(:( więc wiecie.
^^. Jak dla mnie to jest ok. Ona jest szczęśliwa, a on? może go zrobię na geja?
Jestem narratorem więc mogę. i Żeby było heepyendowo spiknę go z Zackiem :P Checie tego?
taak! Zdecydowałam. ;P
no bo ej. tego jeszcze nie było :P mam podobny pomysł i myślę że go wykorzystam ;P
Te jego oczy.. i ta pupa! :P
przyciągnie wielu facetów. I dzięki temu dla niego Sweets nie bedzie już małym chłopcem :D :D co wy na to? ja jestem za a nawet przeciw!
a właśnie że nie.! w ramach protestu :P
tak jak uzgodniłam poczekam na ten moment gdy ujrze jakieś komy, oznaki życia forumowiczów, pozytywne opinie ;P
UWAGA !! bo się ludziska napaliły na ciąg dalszy. Nie będzie.
Nie, nie i jeszcze raz nie. TO jest ewidentny koniec tego opowiadania.!
Pozdrawiam