7. Planete Doc Review przeszedł do historii. W niedzielę odbyły się ostatnie pokazy w ramach tegorocznej edycji tego największego w naszym kraju festiwalu poświęconego szeroko rozumianym filmom dokumentalnym. Naszą relację znajdziecie poniżej. Wideo z zamknięcie festiwalu możecie obejrzeć
TUTAJ, zaś inne informacje na temat imprezy znajdziecie
TUTAJ. A kolejny Doc Review już za rok.
Joł, joł madafaka Globalizacja nie zna granic. Przekonuje nas o tym dokument
"Młode gangi z Amsterdamu", w którym młodzi i sfrustrowani mieszkańcy stolicy Holandii postanawiają stworzyć własną wersję słynnej grupy przestępczej Crips z Los Angeles. Chłopcy ubierają się w błękitne ciuszki, słuchają rapowych pioseneczek, a przy okazję kradną, mordują i handlują narkotykami. Taki już los imigrantów z krajów Trzeciego Świata, którym bogaty Zachód nie chce urządzić życia.
Twórcy
"Gangów" początkowo wiedzą, jak przedstawić świat holenderskich Cripsów, aby zainteresować nim widzów. Zmontowany dynamicznie w rytm hip-hopowych bitów film działa jak wciągnięta nosem ścieżka białego proszku – oszałamia tempem i agresywnym przekazem. Potem jednak dokument zaczyna męczyć, głównie z powodu monotonii i banalnej treści. Nie szkoda mi bandziorów, którzy próbują usprawiedliwiać swoją działalność trudnymi warunkami materialnymi. Nie wątpię jednak, że film znajdzie wielbicieli, zwłaszcza wśród nastoletnich ziomali w dresach, których spotykam w kolejce do nocnego. (ŁM)
Złudne szczęście? Viagra została obwołana przed paroma laty pigułką szczęścia. Nagle okazało się, że wiek męski wcale nie musi być wiekiem seksualnej klęski. Teraz nadszedł czas, by zadowolić również panie. W laboratoriach korporacji farmaceutycznych naukowcy pracują nad tzw. różową Viagrą, która ma zlikwidować problem oziębłości seksualnej oraz przyczynić się do osiągania mamuciej rozkoszy.
Liz Canner, autorka dokumentu
"Orgazm z o.o." zastanawia się jednak, czy kobiety powinny się faszerować lekami, aby poprawić doznania w sypialniach. Czy niemożność szczytowania należy uznać za chorobę? Przypuszczam, że redaktorki z "Cosmopolitan" nie zgodzą się z pewnością z reżyserką, dowodząc, że na tym, co dzieje się w łóżku, oparta jest reszta naszej egzystencji. Rację przyznają im również lekarze, bardzo często opłacani przez producentów leków.
Skoro wszyscy mówią "A", dobrze jest czasem wysłuchać kogoś, kto ma odmienną opinię. Wątpliwości Canner są, nomen omen, zdrowe. (ŁM)
Guano i odczynniki Fotograf to Gerard Fieret – holenderski samouk, którego autoportrety i przesycone erotyzmem zdjęcia kobiet zachwyciły kolekcjonerów. Kobiety to oczywiście jego muzy. Szczególnie w bezpruderyjnych latach 60. dziewczyny chętnie mu pozowały, a współcześnie, już jako starsze panie, opowiadają reżyserowi
"Fotografa i kobiet", jak wyglądały te sesje. Fieret jawi się tu jako artysta prawdziwie ekscentryczny, zapatrzony w siebie i swoje obsesje. Potrafił nagle zacząć opętańczo tańczyć albo masturbować się niemal na oczach modelki.
W filmie poznajemy również fotografa A.D. 2008 – to siwy starzec z brodą, żyjący w rozpadającej się budzie, wśród ptasich odchodów (kocha gołębie, śpi z jednym z nich na głowie) i zbutwiałych resztek swoich prac. Jak się okazuje, tym, co wyróżniało Fiereta wśród kolegów po fachu, było wyjątkowe niechlujstwo: nie dbał o to, na jakim papierze robi odbitki, w jakim stanie je przechowuje itd. Resztę możemy sobie dopowiedzieć – nie dbał także o swoje finansowe bezpieczeństwo i stąd jego mizerne położenie na starość. Lecz to tylko jedna strona medalu: w drugiej części filmu poznajemy handlarzy (nazwa "marszandzi" wobec nich jest zbyt wyrafinowana), którzy wykupywali zdjęcie Fiereta za kilkaset dolarów, a sprzedawali w Stanach za tysiące. Jedna z handlarek bez żenady przyznaje, że nie widzi w tym nic złego, bo "z Baconem było tak samo". Te kwestie, wypowiadane w designerskich, nowojorskich wnętrzach, to najbardziej poruszająca (i oburzająca) część tego filmu.
Wbrew tytułowi, obok fotografa bohaterami dokumentu wcale nie są jego kobiety, ale cwaniacy, którzy w imię sztuki handlują dorobkiem artysty. Tyle że reżyser chyba sam nie mógł się zdecydować, co postawić w centrum fabuły. Choć znalazł świetnego bohatera, to nie do końca potrafił ten fakt wykorzystać i przywlec w atrakcyjną formę. (MG)
Medytacja nad przyrodą i człowiekiem "Petropolis" zaczyna się sielankowo: szybujemy nad nieskażonymi śladem człowieka lasami i wijącą się rzeką. Nad krajobrazem unosi się mgła. Wydaje się, że ten romantyczny pejzaż ciągnie się w nieskończoność. To stan Alberta w Kanadzie. Niestety, bajka szybko się kończy i wlatujemy (cały dokument jest sfilmowany z lotu ptaka) na teren zagospodarowany przez człowieka. Teren olbrzymich kopalni odkrywkowych, gdzie wydobywa się piaski bitumiczne. Bogate złoża ropy na terenie Alberty są wystarczającą motywacją, by wycinać tysiące kilometrów lasów, zanieczyszczać rzekę itd. Jednak kopalnie z lotu ptaka wcale nie rażą swoją sztucznością, wyglądają co najmniej tak pięknie jak lasy. Z rozlanych po ich powierzchni małych zbiorników wodnych, kanałów oraz rozsypanych piasków powstają abstrakcyjne obrazy w setkach odcieni żółci i brązu, stworzone przez zdolnego artystę. Tylko chwilami, gdy wraz z kamerą zbliżamy się do powierzchni ziemi, dostrzegamy olbrzymie maszyny, niczym transformery poruszające się w post-apokaliptycznym krajobrazie. Lub człowieka stojącego na żółtym tle. Kamera stopniowo oddala się od niego i wówczas uświadamiamy sobie, jak mały jest w stosunku do ilości niebezpiecznych odpadów, które wytwarza. W tle pobrzmiewa industrialna muzyka. Całość jest efektowna i świetnie sfilmowana.
No dobrze – możemy zapytać – ale czy twórca ma prawo krytycznie odnosić się do szkodliwej działalności wydobywczej, jeśli sam filmuje z samolotu, który zbyt ekologiczny też nie jest? Reżyser ładnie wygrywa ten paradoks. A przede wszystkim, daje nam szansę obejrzeć sytuację z pewnego oddalenia bez ostatecznej oceny, jak rzecz ma się naprawdę. Odpowiedź na pytanie: Jaki świat nasz czeka, jeśli tak zmieniamy przyrodę?, zostawia przynajmniej półotwartą. (MG)
Rozrywka białego człowieka Ile może kosztować wycieczka do Afryki na safari z aparatem fotograficznym? Sporo, ale jest to w zasięgu możliwości dobrze zarabiającego Polaka. Wyjazd do Afryki nie jest już niemożliwy i zarezerwowany dla krezusów. A gdybyśmy chcieli... polowanie na lwa? To już będzie dużo drożej, ale w zasięgu możliwości wielu. Można też wybrać, czy chcemy zabić lwa kulą ze sztucera czy specjalnie profilowaną strzałą z bloczkowego, super nowoczesnego łuku. Po wszystkim robimy sobie oczywiście zdjęcie z martwym zwierzęciem; jeść go nie będziemy, bo to już nie sportowe, prymitywne zachowanie... Ile takie wycieczki codziennie kosztują Afrykę? Bardzo wiele.
"Krajobraz bez ludzi" opowiada o parkach narodowych Afryki z perspektywy okrutnej, nieprzyjemnej, na co dzień ukrywanej pod kolorowym folderem i działaniem proekologicznym. Stworzenie parku wymagało wysiedlenia społeczności żyjących na przeznaczonym do ochrony terenie, było zachwianiem równowagi systemu i wspierane jest wciąż przez lobby myśliwskie i turystyczne. To, co wydaje się dobrym sposobem na ochronę przyrody, jest pozostałością imperializmu białego człowieka i służy w istocie tylko jego egocentrycznej przyjemności. Twórcy filmu próbują zerwać z wyobrażeniem o raju afrykańskich zwierząt i dobrodziejstwach turystyki, która pomaga rozwijać się biednym krajom. Film zrealizowany jest bardzo konwencjonalnie i bardzo wprost, czasem może za bardzo. To kolejna filmowa próba obalenia mitów i uwrażliwienia, o tyle bolesna i nieco daremna, że pozostawia widza bezsilnym, choć na pewno świadomym. (MB)
Życie po życiu Taki film jak
"Życie to rewelacja" to zawsze jest wyzwanie i dla realizatora, i dla bohaterów, i dla widzów. Temat nie jest lekki ani miły, bo na co dzień uciekamy od cierpienia, śmierci, szpitali, całej tej fizjologiczno-materialnej słabości i upokorzenia. Jak nakręcić film o przeszczepach? Prosto, by zachować emocje, uniknąć patosu i niepotrzebnego przegadania. Tak więc film jest surowy, skromny, ubogi – kilka osób, wypowiedzi wprost do kamery, ujęcia z operacji, z przygotowania do przeszczepu. Sygnał karetki, serce w lodówce, fizyczna praca chirurgów, szycie... Jest coś okrutnego w tej prostocie, ale z drugiej strony, jak inaczej opowiedzieć o stracie i o odzyskaniu życia. Do kamery wypowiadają się rodziny dawców i obdarowani, pojedyncze wypowiedzi składają się w historie. Jedna z bohaterek filmu próbuje odszukać biorcę serca swego syna... Inni nie szukają. Również niektórzy z biorców boją się ujawnić, paraliżuje ich strach i wielkie emocje.
Emocje dają też się we znaki widzom, niektórzy wychodzili w trakcie seansu. Nie jest to łatwy w odbiorze film, dotyka bardzo intymnych doświadczeń, spraw ostatecznych, rzadko jesteśmy wystawiani na taką próbę w sali kinowej. Jak nagrodzić komplementem trudne
"Życie to rewelacja", by zabrzmiało to subtelnie i bez fałszu? A może właśnie nie należy nic więcej mówić. (MB)