CHICHOT Z BRAKU MIŁOŚCI
Parodia ma miłość u swoich podstaw. Jakkolwiek bezlitośnie nie kpiłaby z oryginału – jej powstanie jest oddaniem mu hołdu. Jak więc może wyglądać parodia bez obiektu miłości – prześlizgująca się po hitach sezonu, jednocześnie nie potrafiąca żadnego z nich kopnąć w czułe komicznie miejsce? Najwięcej mówią o nas złe filmy. Jeśli obce cywilizacje chciałyby dowiedzieć się czegoś o kulturze Ziemian, na nic godziny z ekskluzywnym wydaniami dzieł
Bergmana,
Godarda czy nawet najbardziej udanymi wytworami Kina Nowej Przygody.
Bergman był oczywiście, reprezentatywnie dla znacznej części ludzkości popaprany,
Fellini wyrażał skrywane przez wielu pragnienia. Jednak, żeby dotrzeć do najmroczniejszych otchłani ludzkiego umysłu, kosmiczni przybysze musieliby zagłębić się w drugorzędne kryminały, emitowane na Tele 5 przaśne erotyki, a przede wszystkim
– nieśmieszne komedie
Jasona Friedberga i
Aarona Seltzera.
Filmowe pomyłki się zdarzają, i jak długo pozostają pojedynczymi ekscesami – nie wymagają uzasadnień. Ktoś może przez nieuwagę przyznać forsę na film, dział kontroli jakości może potworka przeoczyć i kila tysięcy widzów może nieopacznie efekt zobaczyć w kinie. Ale
"Wampiry i świry" oraz ich genetyczni protoplaści:
"Poznaj Spartan",
"Wielkie kino" czy
"Totalny kataklizm" to kulturowa zagadka, na którą trudno znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź. Powstanie każdego kolejnego filmu z tej czarnej serii jest materialnym dowodem sukcesu poprzedniego. Jeśli wierzyć w nowoczesne sposoby wyrażania opinii – sukcesu odniesionego przez filmy, które przy całej rozpiętości ludzkich gustów, dewiacji humoru i smaku
– nie podobają się dokładnie nikomu.
Nie jest to klasyczny przypadek zderzenia marudzących kulturowych elit i mas spragnionych czystej rozrywki. Żadne Bergmany i "Szklane pułapki" nie godzą wszystkich tak bardzo, jak te filmy. Średnia głosów około 50 tysięcy użytkowników bazy imdb.com złożyła się na zawrotne oceny w skali dziesięciostopniowej – 2,4 (
"Poznaj moich Spartan"), 2,2 (
"Wielkie kino") i 1,7 (
"Totalny kataklizm"). Kumulujący głosy krytyków serwis rottentomatos.com dla każdego z tych tytułów wyliczył "ekstrakt" 2%, co oznacza, że w każdym wypadku na kilkudziesięciu krytyków znalazł się jeden entuzjasta. Wynik w granicach błędu statystycznego. Prawdziwą zagadką są nie jednogłośnie niskie oceny, ale ich zawrotna ilość. Dlaczego każda kolejna produkcja tego duetu może liczyć na dziesiątki tysięcy widzów? Czy tak ochoczo za cenę biletu kupujemy po prostu możliwość ponarzekania?
Kiedy w latach 90. dogasała gwiazda
Mela Brooksa (
"Płonące siodła") i tria
Zucker-
Abrahms-
Zucker (
"Naga broń") przyznawano się oglądania filmowych parodii z pewnym wstydem. Lubię głupie komedie – mówiło się spuszczając głowę. Lubię głupie komedie. Jest w tych słowach więcej niż wyznanie. Jest samokrytyka i akt skruchy. Lubię
"Nagą broń" i
Lesliego Nielsena. Podoba mi się
"Robin Hood - faceci w rajtuzach". Lubię, choć wiem, że głupie. Lubię, choć wiem, że nie powinienem. Bawi mnie, choć głupie – trudno – może sam jestem głupi? Nieliczni apologeci
Friedberga i
Seltzera próbują wchodzić w te buty, dumnie prężąc pierś ubraną w fajną popkulturową koszulkę. Mówią: głupie, całkiem głupie, ale jakie śmieszne. Po prostu nie wszyscy mają jaja, żeby to przyznać.
fot. "Poznaj moich Spartan"
Czy wszystkiemu rzeczywiście winien jest tylko wstyd? Kusi, żeby sprawdzić, czy tamte "głupie filmy" oferowały coś więcej, czy może rzeczywiście tak wielu z nas przydarzyła się utrata organów odpowiedzialnych za poczucie humoru, odwagę i reprodukcję. Okazja jest niezła, bo zestawić można dwa wampiryczne spoofy: oceniane najwyżej z dotychczasowych dokonań
Friedberga i
Seltzera "Wampiry i świry" oraz
"Draculę: wampiry bez zębów" – jeden z najsłabszych filmów
Brooksa. Największa niespodzianka: nieudany film
Brooksa jest jednak filmem. Ma konstrukcję, opowiada jakąś historyjkę, przy użyciu postaci, które mają jakieś cele i cechy charakteru. Nie jest ułomnym zlepkiem gagów od czapy.
Inna sprawa, to – że tak to nazwę – kwestia miłości. Parodia ma miłość u swoich podstaw. Jakkolwiek bezlitośnie nie kpiłaby z oryginału – jej powstanie jest oddaniem mu hołdu. Mówi się o "dorastaniu do parodii". Odbiorca śmieje się z czegoś, co zna, co szanuje, co w oryginalnym wydaniu odbiera z pewnym namaszczeniem. Trochę z tej swojej miłości pokpiwując. Źródłem humoru jest zderzenie poważnego tematu z niepoważnym tonem opowiadania. Jak więc może wyglądać parodia bez obiektu miłości – prześlizgująca się po hitach sezonu, jednocześnie nie potrafiąca żadnego z nich kopnąć w czułe komicznie miejsce? Poczucie humoru zastępuje "oczytanie kulturowe" – pobieżna znajomość treści tabloidu dla nastolatków. Poczucie wyższości zastępuje miłość.
fot. z "Totalnego kataklizmu"
To, że sarkania krytyków nie mają odbicia w wynikach box-office’u, nikogo dziwić nie powinno. Ale co z "kampanią szeptaną", z milionami gwiazdek wystawionych filmom przez aktywnych w sieci widzów? Czy popkultura nie powinna sama eliminować słabych produktów, zastępując je lepszymi? Rok temu krytyk Josh Rosenblatt pisał
– "
Friedberg i
Seltzer to wstyd dla naszej kultury i cywilizacji, ale są na tyle sprytni, że potrafią wykorzystać niezmienną prawdę o amerykańskiej publiczności – jeśli nigdy nie przestaniesz podejrzewać nas o najgorsze, nie przestaniemy dawać ci na to pieniędzy".
"Wampiry i świry" już w tej chwili są filmem dochodowym. Całe to "Wielkie kino" i jego sukces odniesiony wbrew wszelkiej logice mówią o nas (nie o żadnych tajemniczych "nich") więcej niż wysmakowane galeryjne instalacje, niż wszystkie krzyże i prowokacyjnie zawieszone na nich genitalia. Co mówią? Odpowiedź, swoim nieskończonym rozumem, być może będą w stanie objąć tylko przedstawiciele tych obcych cywilizacji.