Festiwal w Cannes powoli wchodzi w decydującą fazę. Już jutro na Lazurowym Wybrzeżu wręczona zostanie Złota Palma. My tymczasem recenzujemy kolejny konkursowy film – "
Paryż, 13. dzielnicę" w reżyserii
Jacques'a Audiarda, zwycięzcy z Cannes w 2015 roku z filmem "
Imigranci". Czy jeden z najlepszych współczesnych reżyserów wciąż jest w szczytowej formie?
Seks w wielkim mieście
recenzja filmu "
Paryż, 13. dzielnica", reż.
Jacques Audiard Make love, not war. Kiedy ostatni raz gościliśmy w paryskiej 13. dzielnicy, jej gospodarze mieli w dłoniach karabiny, na czole bandany, zaś w oczach żądzę mordu. Tym razem spacerujemy po niej z nestorem francuskiego kina,
Jacques'em Audiardem, więc nastroje są raczej pacyfistyczne. Choć, mówiąc szczerze, wciąż minorowe. Jego świetny, erotyczny dramat o ludziach, którzy obchodzą się z miłością jak dzieci z zapałkami, to studium relacji niemożliwych. Ogląda się go z sercem w przełyku – nie tylko dlatego, że po ponadrocznych wakacjach w pandemicznej otchłani wszyscy jesteśmy złaknieni bliskości.
Audiard ma na koncie filmy z tak odmiennych porządków – od "
W rytmie serca", czyli wybitnego remake'u "
Palców"
Jamesa Tobacka, przez naturalistyczny dramat więzienny "
Prorok", po rewizjonistyczny i tragikomiczny western "
Bracia Sisters" – że zawstydza większość reżyserów, których twórczość zbudowana jest z formalno-tematycznych przewrotek. Tym razem – przenosząc we francuskie realia powieść graficzną "Killing and Dying" Adriana Tomine'a – ląduje w monochromatycznym, paryskim labiryncie, który z lotu ptaka wygląda niczym jedna z grafik Franka Stelli. Kamera spada na ten świat z boskich wysokości, lecz pomijając wspomniany zabieg,
Audiard nie jest facetem, który będzie opowiadał o ludziach kilka dekad młodszych od siebie z nieznośnym, artystycznym protekcjonalizmem. Empatia? Tak. Czułość? Oczywiście. Zafrasowany papa, który z palcem przytkniętym do czoła duma nad komunikacyjną aporią i zatomizowanym społeczeństwem? Zły adres.
Pracownica call center Emille (
Lucie Zhang), doktorant i nauczyciel angielskiego Camille (
Makita Samba) oraz wieczna studentka Nora (
Noemie Merlant) uderzają w siebie niczym komety, spalają się w aktach miłości, namiętności bądź frustracji (niepotrzebne skreślić, chodzi o seks), po czym odbijają w przeciwną stronę z równie dużą mocą. To jeden z tych filmów, w których bohaterom nie pomaga Bóg z maszyny oraz Przypadek jako ostateczna instancja pogubionego scenarzysty – na swoje (nie)szczęście pracują sami.
Audiard napisał tekst wraz z
Leą Mysius oraz
Celine Sciammą, co mówi wiele w tym kontekście – ta pierwsza autorka ma na koncie doskonałą "
Avę", w której dorosłość krystalizuje się przed oczyma nastoletniej bohaterki jako szereg niemożliwych do zaspokojenia, emocjonalnych potrzeb; ta druga wyreżyserowała "
Portret kobiety w ogniu", w którym miłość działa jak pole grawitacyjne na pstryczek. Obydwie wzbogacają wizję
Audiarda o wyjątkowy rodzaj autorskiej wrażliwości. I to głównie dzięki temu tercetowi rozterki bohaterów i bohaterek filmu nie sprawiają wrażenia publicystyki na temat "emocjonalnej izolacji millenialsów", czy czegoś równie idiotycznego.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać na karcie filmu TUTAJ.