Artykuł

Szatan, który włazi do rany. Czym straszy nas Oz Perkins?

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Szatan%2C+kt%C3%B3ry+w%C5%82azi+do+rany.+Czym+straszy+nas+Oz+Perkins-159858
Szatan, który włazi do rany. Czym straszy nas Oz Perkins?
"Małpa" w reżyserii Osgooda Perkinsa zaczęła właśnie straszyć w kinach, ale Perkins regularnie starszy w nich już od jakiegoś czasu. Co łączy filmy twórcy "Zła we mnie", "I Am The Pretty Thing That Lives In The House", "Małgosi i Jasia" oraz "Longlegs"? Pisze Klara Cykorz. 

GettyImages-656938344.jpg Getty Images © Desiree Navarro
Osgood Perkins
Slasher jest podgatunkiem horroru konstrukcyjnie prościutkim; znajduje przyjemność w wariacjach rozpoznawalnego wzorca, a jednocześnie zanurzony jest mocno w logice snu. Może mieć bardzo zróżnicowany stosunek do cielesności i stanowi prawdziwe pole zabaw dla artystów od efektów specjalnych. Piszę to wszystko dlatego, abyście nie myśleli, że jestem jedną z tych osób, które dziwi fakt, że slasher w ogóle zaprasza do wielu różnych interpretacji. Po prostu w przypadku "Małpy" Osgooda Perkinsa – czarnej komedii o demonicznej zabawce, na bardzo wyszukane sposoby zabijającej ludzi – te pozornie sprzeczne interpretacje układają się w ciekawy wzór.
 
Zacznijmy od wykładni autorskiej, chociaż autor umarł, czyli jego intencja nie funkcjonuje jako centrum generujące sensy i nasze praktyki oglądania (wystarczy wejść do internetu). Reżyser "Małpy" jest jednak gawędziarzem chętnie udzielającym długich wywiadów i odsłaniającym swój warsztat i kiedy się go posłucha – najlepiej już po obejrzeniu filmu – autobiograficzna opowieść rzeczywiście siada na "Małpie" jak chmurna czapa, nie tylko dlatego, że to rzeczywiście film o żałobie. 
    
Perkins stracił rodziców wcześnie. Miał 19 lat, kiedy jego ojciec, aktor Anthony Perkins (ten Anthony Perkins), zmarł 12 września 1992 roku na komplikacje związane z AIDS po latach borykania się z kolejnymi kryzysami zdrowotnymi i ukrywaniem (wówczas wciąż bardzo stygmatyzowanej) choroby. Dokładnie dziewięć lat bez jednego dnia później, wdowa po Perkinsie i matka Oza, Berry Berenson, wsiadła w Bostonie na pokład samolotu linii American Airlines. O godzinie 8:45 samolot wbił się w północną wieżę World Trade Center w Nowym Jorku. O tych tragediach – tak potwornych, a jednocześnie w jakimś sensie przedziwnych, będących częściami większych opowieści, wyciekającymi poza historię i ból jednej rodzinyPerkins na trasie promocyjnej "Małpy" mówi dużo i ciekawie. O absurdzie, grotesce śmierci. I o tym, jak proces adaptacji opowiadania Stephena Kinga uruchomił mu tak naprawdę dopiero pomysł, by dopisać głównemu bohaterowi brata. I wpisać w nich obu własne zmagania z okresu, kiedy jego prywatna relacja z młodszym bratem Elvisem, pod wpływem żałoby po śmierci matki, kruszyła się boleśnie w momentach, kiedy potrzebowali siebie najbardziej. O trudzie dzielenia ze sobą bólu i rodzinnych tajemnic.

To potężna opowieść – trudno wyrzucić ją z głowy, gdy już się ją zna. Ale przecież można inaczej. "Czego to faceci nie wymyślą, aby usprawiedliwić wypisanie się z życia swojego dziecka", zauważyła trzeźwo moja koleżanka i stała współpracowniczka Filmwebu, Małgorzata Steciak. Dlatego też film jest obok wszystkich innych rzeczy "solidną adaptacją Stephena Kinga" – wpisuje się w uniwersum opowieści o prowincji, depresji i ojcostwie naznaczonym porażką.

 "Małpa"
A mnie z kolei najbardziej zainteresowały uśmiechy. Perkins może mówić o potwornej zabawce jako niemym świadku groteskowych śmierci, ale ja wiem swoje. Małpa jest śmieszkiem. I kusi kolejnych, ludzkich śmieszków – w tym przypadku brata głównego bohatera, który zaczynał jako szkolny bully, a teraz przyzywa śmierć. Upaja się mocami morderczej zabawki i każdym z "tajemniczych wypadków" nękających małe miasteczko w jakimś deszczowym, typowym dla Kinga stanie na północy kraju. Przekręca kluczyk i dusi się ze śmiechu. Gdyby zajrzeć do historii jego przeglądarki – Perkins tego nie robi, ale ja felietonowym gestem sobie na to pozwolę – okazałoby się, że spędził wieki na 4chanie. Albo, na lewą nóżkę – wyznaje akceleracjonizm. 

Nie ma nic bardziej aktualnego dziś, tak sobie myślę, bo w ogóle dużo myślę ostatnimi czasy o tym, że ZŁO ISTNIEJE. Takie przez wielkie Zet, jakiś rodzaj siły czy może raczej wirusa, podłości, która żywi się bólem i strachem, ale też zwyczajnym, upierdliwym dyskomfortem; podrzuca kamyki do butów i klaszcze z radości, kiedy kulejesz, i będzie się cieszyć, że wygrzebujesz z siebie to, co najgorsze, dla siebie i dla innych. Tu mała dygresja: współczesnym tekstem kultury, który opowiada o tym najlepiej, jest serial "Evil" Michelle i Roberta Kingów, wesołego małżeństwa od "Żony idealnej" i "Sprawy idealnej", z którymi "Evil" tworzy nieformalną trylogię. Serial jest bodaj najlepszą rzeczą, jaka wyrosła na trupie "Z archiwum X" (dwoje ateistów i przystojny ksiądz na tropie paranormalnych zdarzeń); został zakończony na czwartym sezonie w zeszłym roku i jest najlepszym serialem o byciu tu i teraz w Polsce, którego nie oglądacie, chociażby dlatego, że po latach tułania się na różnych streamingach jest dostępny w końcu na SkyShowtime – i to tylko jeden sezon. A ja muszę szukać Szatana gdzieś indziej – i tak wracamy do pana Oza, którego filmografia prawie cała jest poświęcona kuszeniu i konszachtom z Szatanem. Tak, Szatan bywa Babą Jagą w środku lasu. Czy ktoś ma z tym problem?

Trzy przywołane przeze mnie interpretacje – autobiograficzna wykładnia reżysera, trzeźwa ocena koleżanki Steciak i moja, prosto z mózgu wypranego strumieniem doniesień z naszego "bratniego kraju" – nie wykluczają się. Szatan, jak rekin, podąża śladem krwi: szuka rany, wchodzi w ranę, wgryza się w nią i zaczyna pożerać swojego żywiciela od środka. O "Złu we mnie", debiucie Perkinsa (tym rodzaju debiutu, o którym po wielu latach nadal się mówi, że "pozostaje najlepszym filmem reżysera", w czym ja osobiście nie widzę problemu), Jakub Popielecki mówił całkiem niedawno, że to taki film, który – jak "Czarownica" Eggersa – pokazuje, że Diabeł może mieć "całkiem atrakcyjne" propozycje dla kogoś. No, tylko że w tym przypadku tym kimś jest nastoletnia dziewczyna.

"Zło we mnie"
Zresztą do czasu chłopięco-męskiej "Małpy" głównymi bohaterkami w filmografii reżysera będą tylko nastolatki i młode kobiety. Ale "Zło we mnie" objawia się jako debiut w pełni ukształtowanego twórcy także pod innymi względami – mnóstwo tu pewnych chwytów, które Perkins będzie później powtarzał, choć nie zawsze w tak doskonałej formie. Zacznijmy od konkretnego rodzaju grozy, wyboru nastroju, aury, można by rzec – właściwie czemu nie? – podgatunku: horroru rozpaczy albo horroru depresyjnego. To drugie chyba dotyka czegoś lepiej, chociaż nie będę się upierać, poddaję tylko pod dyskusję. Bo chodzi ostatnio za mną taka myśl, aby tak właśnie ujmować kino grozy z jednej strony trochę powolne, przyczajone, z drugiej przytłaczające, straszące bardziej jakąś niemożnością, poddaniem się straszności, utknięciem w niej na dobre, niż strasznością jako taką. Tak prosto z głowy wymieniłabym filmy Jane Schoenbrun, Damiana McCarthy’ego czy Stewart Thorndike, "Do ostatniej kości" Luki Guadagnino, "The Strings" Ryana Glovera, "Lamb" Valdimara Jóhannssona czy goszczących niedawno na ekranach polskich kin "Nieumarłych" Thei Hvistendahl. W końcu, myślę sobie, istnieje kategoria gatunkowa, której wszyscy bez zastanowienia używamy – film noir, którego wyznacznikiem nawet bardziej od tematyki są właśnie aura, nastrój, zwątpienie. Filmografia Perkinsa – z której należy wymienić jeszcze zagubioną w netfliksowej otchłani opowieść o duchach "I Am The Pretty Thing That Lives In The House" – wpisywałaby się w ten koncept idealnie.

"I Am The Pretty Thing That Lives In The House"
Do cech, które wykrystalizowały się już w debiucie, dodajmy jeszcze konstrukcję, w tekście i w kadrze: praca na braku, niedopowiedzeniu i ciszy, nawiedzenie przeszłością, błędami poprzednich pokoleń. Trudno w tym kontekście nie myśleć o samym Perkinsie jako kimś noszącym w sobie powidok własnego ojca, jego kariery i podwójnego życia, ale też pewnego ikonicznego statusu w obrębie kina grozy (i kina w ogóle). Reżyser podkreśla zresztą, że kręci filmy o tym, co zna – a ja wierzę w nieoczywiste siły pulsujące pod historią horroru, jakiś rodzaj upiorności nawiedzający różne odgałęzienia gatunków, mutacje opowieści grozy, objawiające się czasem w najbardziej materialnej formie. Wnuczki mszczące babki. Synowie nawiedzani przez ojców.

W rozmowach o filmografii Perkinsa często pojawia się figura kamery, która patrzy, wydając się żywym, podglądającym bohaterki i bohaterów organem. Wielu krytyków stwierdza też, że w tych filmach "Szatan czai się w kadrze". Co warte odnotowania, Perkins nie ma stałego autora zdjęć; jego pierwsze dwa filmy kręciła Julie Kirkwood, "Małgosię i Jasia" – Galo Olivares, "Longlegs" – Andrés Arochi Tinajero, "Małpę" – Nico Aguilar, a będącego w postprodukcji "Keepera" – Jeremy Cox. Mimo tego jego filmy pozostają bardzo spójne, jeśli chodzi o atmosferę i konkretne chwyty. Perkins uwielbia bawić się przestrzenią za plecami bohaterów, napierając nią na ich samotne sylwetki. Dużo tu żabiej perspektywy, szczególnie w "Małgosi i Jasiu", najbardziej kolorowym i psychodelicznym z (i tak dość onirycznych) filmów reżysera. "Bliskie plany, fetyszyzowane przez szerokokątny obiektyw, zawsze pozostawiają w kadrze miejsce na niepokój", pisał ślicznie Maciej Satora w swojej recenzji "Longlegs", "zmuszają widza do nerwowego zerkania, upewnienia się, czy aby na pewno nic nie zapełnia tej pustej przestrzeni. Zwykle nie zapełnia. Czasem jednak zapełnia – półprzezroczysty kontur spersonifikowanej grozy wystawia rogatą łepetynę z kątów, strasząc przede wszystkim swoim statycznym trwaniem".

"Longlegs"
Wypatrywanie Szatana w kadrze nie jest tu jednak li tylko formalną sztuczką. Jest całą dramaturgiczną strategią. Te filmy prawie nie są o tym, czy bohaterk(a) ucieknie zagrożeniu, czy przeżyje i tak dalej – tylko jak Zły lub Zła ją/go osaczy. Czym będzie kusić? Jaka będzie logika tego kuszenia? We "Zło we mnie" jest to nastoletnia samotność i alienacja odrzuconego dziecka, dziewczęca autoagresja, która wylewa się na zewnątrz. W "Małgosi i Jasiu", (post?)apokaliptycznej baśni osadzonej w nieokreślonym czasie – kuszenie zaczyna się od głodu. W końcu w "Longlegs" powodem ugoszczenia sługi diabła w piwnicy jest lęk o dziecko – ale kontekst, w którym to się wydarza, jest szerszy. Bure pola pod zachmurzonym niebem ciągną się po horyzont, matka dopytuje dorosłą córkę o pacierz; widać, że diabeł przyszedł także po tę samotność, izolację, niemożność dogadania się ze zbrukanym grzechem światem. Bo Perkins, chociaż chyba wychowany w mieście, kręci filmy o opresyjnej prowincji. Szatan wychodzi jednak z bardzo różnych dziur, nie zawsze tej dewocyjnej. W "Małpie" przylepia się do przemocy rówieśniczej, której nie zauważyli dorośli. I puchnie, puchnie, puchnie.

Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.